Chcemy w tej gazecie wskrzesić i pokazać „ducha wolności”, jaki panował w Lublinie przez ostatnich 100 lat. To dzięki niemu wielu młodych ludzi tu mieszkających „miało parę” i „ciśnienie” do angażowania się w ważne sprawy, ale też realizowania swoich marzeń i zmieniania świata.

 

Chcemy w tej gazecie wskrzesić i pokazać „ducha wolności”, jaki panował w Lublinie przez ostatnich 100 lat. To dzięki niemu wielu młodych ludzi tu mieszkających „miało parę” i „ciśnienie” do angażowania się w ważne sprawy, ale też realizowania swoich marzeń i zmieniania świata.

 

Teatr NN

Historia jednej lalki - Alicja Sienkiewicz

Łoj, dziecko! To było prawie osiemdziesiąt lat temu. Lalka szmacianka była wtedy marzeniem każdej dziewczynki.

 

Alicja Sienkiewicz

Historia jednej lalki - Alicja Sienkiewicz
Foto: Lalkę na podstawie opowieści babci Alusi namalowała Julia Bloch, uczennica III LO

Z wieloma lalkami wiąże się jakaś historia – wesoła lub smutna, o niezliczonych zabawach lub o wojnie i ciężkiej pracy. Jedną z tych historii opowiedziała mi babcia.

Uszyta z płótna, wypchana szmatkami i trocinami. Piękna buzia, oczy, rzęsy – wszystko namalowane. Dwa rude warkocze z włóczki, nieudolnie przyklejone do głowy, opadające na buzię. Zielone buciki zdobione kolorowymi kwiatuszkami – również namalowane. Spódniczka w kwiaty, kolorowa bluzeczka, a na niej żabocik. Tak babcia Alusia opisuje swoją lalkę szmaciankę. Niesamowite. Po przeszło 70 latach pamięta jej każdy szczegół!


*

Babcia Alusia urodziła się w 1941 r., w czasie II wojny światowej. Całe życie mieszkała i pracowała pomagając rodzicom w niedużej wiosce pod Lublinem. – Karmiłam kury, sprzątałam, gotowałam, w pole chodziłam robić. Później miałam iść się uczyć do Lublina, a może nawet do Warszawy, ale to były inne czasy. Rodzice postanowili, że brat się będzie uczył, a ja zostanę z nimi. Nie wiem, co by było jakbym wyjechała. A teraz mam pięcioro kochanych dzieci, dwanaścioro wnucząt i siedmioro malutkich prawnucząt! Nie ma co gdybać – mówi.

O lalce opowiada z dużym wzruszeniem zaznaczając, że szmacianka nie była tylko zabawką. Dla dzieci często najlepszą przyjaciółką, powierniczką sekretów, czy pocieszycielką w trudnych chwilach. Bywała brudna, ochlapana błotem czy obsypana piachem. ,,Mogła mieć podartą spódniczkę lub uszkodzone buciki, ale zawsze spełniała swoją najważniejszą rolę – była najlepszym słuchaczem, jakiego można było sobie wymarzyć – wspomina babcia i podkreśla: Lalka szmacianka była wtedy marzeniem każdej dziewczynki, a nie było o nią łatwo. Ja dostałam ją od chrzestnego, zawsze byłam jego oczkiem w głowie. Wszystkie koleżanki zazdrościły mi Zosi, bo tak ją nazwałam. Zosia była wszędzie tam, gdzie ja. Jak chodziłam do koleżanek, to zawsze musiałam ją zabierać ze sobą. Nawet jak szłam pomagać rodzicom w polu, to Zosia razem ze mną.


*

Historia Zosi ma jednak smutny koniec. Babcia wspomina: – Miałam tylko brata Tadka, więc Zosia była dla mnie jak siostra. Pamiętam, jak kiedyś pokłóciłam się z Tadkiem i on urwał Zosi nogę. Ze środka wyleciały trociny, a urwana noga już do niczego się nie nadawała. Zaszyłam lalce tę ,,ranę’’ i później bardzo się o nią troszczyłam. Dawałam jej lekarstwa, śpiewałam kołysanki, nawet uszyłam mały kocyk – specjalnie dla niej. Pewnego razu stwierdziłam, że Zosi na pewno jest zimno, więc chciałam ją ogrzać przy piecyku. Chyba podeszłam zbyt blisko, a że byłam mała i niezdarna, to moja ukochana szmacianka wleciała do środka i spłonęła. Podobno strasznie za nią płakałam, ale o tym już powiedziała mi mama. Ja pamiętam jedynie, że niedługo po tym sama chciałam sobie uszyć taką drugą Zosię, ale nie do końca mi to wyszło.

Z opowieści babci wiem, że w czasach jej dzieciństwa zabawki nie były czymś powszechnym, ogólnodostępnym ani tanim. Jednak wymyślenie nowej zabawy wymagało jedynie bycia dzieckiem. W słonecznikach zerwanych na polu mali chłopcy widzieli kierownice pojazdów, którymi z zawrotną prędkością poruszali się, strasząc okoliczne koty. Błoto było świetnym basenem, materiałem na kotlety czy zupy, których próbowali tylko najodważniejsi. Piłeczki z sierści krowy spełniały swoje zadanie, będąc w wyobraźni piłkami z meczów z prawdziwego zdarzenia. Łódeczki z papieru i kory stawały się bogatymi statkami, spod których słychać było szum morskich fal, mimo że jedyne, gdzie pływały, to okoliczne kałuże czy potoki. Gwizdki z gałązek wierzby doskonale odpędzały wrony, a fajerka toczona po drodze spełniała rolę zabawkowego samochodziku. Starsi śmiałkowie bawili się procami, strzelając do celu lub nożami, próbując się nie skaleczyć, rzucając w ziemię czy stukając między palcami. Grano też w palanta i robiono piłeczki z folii, trocin i gumki. Zwierzątka, których nie miało się akurat w posiadaniu powstawały z gliny czy plasteliny.


*


To zupełnie inny świat zabawek, który obserwuję dziś albo pamiętam ze swojego dzieciństwa. Sklepy oferują szeroki wybór mas plastycznych, zabawek do złożenia czy konstrukcji – z gotowymi wzorami. Wszystko podane na tacy, z instrukcją obsługi. Świat opowieści mojej babci ma coś magicznego, wciągającego. Kiedy o tym myślę, w głowie słyszę tylko moment z piosenki zespołu Perfect ,,Gdy nie bawi cię już świat zabawek mechanicznych’’. Faktycznie, nie bawi. Zabawki babci miały duszę, moje miały już tylko konstrukcję…

Słowa kluczowe