Program Historia Mówiona realizowany jest w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” od 1998 roku. Polega on na rejestrowaniu, opracowywaniu oraz upowszechnianiu relacji mówionych dotyczących Lublina i Lubelszczyzny od dwudziestolecia międzywojennego do czasów współczesnych.

Program Historia Mówiona realizowany jest w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” od 1998 roku. Polega on na rejestrowaniu, opracowywaniu oraz upowszechnianiu relacji mówionych dotyczących Lublina i Lubelszczyzny od dwudziestolecia międzywojennego do czasów współczesnych.

Teatr NN

Życie codzienne w PRL-u - Danuta Kowal - fragment relacji świadka historii z 6 października 2010

Jeszcze jak pracowałam, to nie było żadnego spektaklu w teatrze, na którym bym nie była. Ja chodziłam tak: na wszystkie spektakle i na wszystkie operetki w Teatrze Muzycznym. Poza tym, co jeszcze z takich dobrych rzeczy z tego okresu, bo dużo rzeczy było naprawdę bardzo dobrych i o tym się nie pamięta. Na przykład kwestia wycieczek i krajowych, i zagranicznych. W granicach moich miesięcznych poborów, znaczy moich i męża, każdego było stać na te wszystkie wycieczki, na wczasy. Dzieci miały kolonie, w zimie obozy. Moja córka była na wszystkich możliwych koloniach, obozach. [Kiedy] pracowałam w biurze projektów, to centrala biura była w Warszawie.

Pod jednym zarządem były biura projektów w kilku miastach Polski. Kolonie letnie były organizowane centralnie i przywoziło się dzieci do Warszawy. Z tym, że to zakład pracy załatwiał dowóz [do Warszawy] i stamtąd do miejsca [docelowego]. Na przykład były kolonie nad morzem i te dzieciaki przywiezione do Warszawy nad to morze samolotem leciały. Przecież to nie było większej radości i szczęścia. Kwestia jedzenia, [to] wszędzie były stołówki. Te stołówki były bardzo dobre. Kończyłam pracę o godzinie 15, szłam do stołówki. Około godziny 16 już miałam do dyspozycji całe popołudnie. Emeryci mieli właśnie w stołówce pracowniczej, w której pracowali, zapewnione jedzenie. Można było do domu [zabrać], jak ja byłam chora na przykład, mąż mi przynosił w menażkach obiad ze stołówki. Zdrowe było jedzenie. Poza tym no nie było bezdomnych. Nikt nikogo nigdy na ulicę nie wyrzucił, wszyscy mieszkania mieli. Bezdomnych nie było, bezrobotnych nie było. Poza tym różnice między poborami nie były takie, jak teraz. W tej chwili to najniższa pensja poniżej tysiąca, a najwyższa to ze 200-300 tysięcy ci dyrektorzy banków mają. [Kiedy] ja pracowałam, to najniższe pobory, jak miała sprzątaczka czy jakiś fizyczny pracownik, to miał 700 zł, coś takiego. Najwyższe pobory miał dyrektor, to miał 2 tysiące. Taka była nieduża rozpiętość. Mój dyrektor, który pracował całe życie, dopiero przed samą emeryturą doczekał się własnego mieszkania, jako takiego, bo [zawsze] czy służbowe, czy jakieś. Całe życie nie miał samochodu prywatnego, tylko miał służbowy do dyspozycji. Zresztą w ogóle mało tych samochodów [było]. Pamiętam, jak kierownik mojego działu, [na] loterii wygrał samochód. Jeżeli chodzi o ceny, to się wszystko mieściło w poborach. Także zapewniona opieka nad dzieckiem prawie od urodzenia, bo były żłobki. Były pożyczki w pracy, więc brało się pożyczki na remonty mieszkania.

Można było brać dosyć duże pożyczki i ratami spłacać z zakładów pracy, z tego się korzystało, jak była potrzeba. Nie było po prostu dużego asortymentu, nie było tak, że jest do wyboru, do koloru wszystkiego. Na przykład okres kartek, mnie to nie przeszkadzało. Mówi się teraz, że były takie kolejki, kartki. Nigdy w żadnych kolejkach nie stałam, bo nigdy nie miałam czasu po prostu. To, co na kartki można było dostać, na nasze potrzeby wystarczało. Ponieważ stołowaliśmy się w stołówce, to też takich ogromnych potrzeb nie było. Może kwestia tego, że od dziecka nigdy się nie przelewało, nigdy się jakichś tam rarytasów nie jadło. Warzywa i owoce, to były sezonowe bardziej. Jak był okres truskawek, był okres tego, takimi okresami to wszystko było. Brakowało wielu rzeczy brakowało, ale może to dla mnie nie było takie ważne po prostu. Na przykład taki przypadek pamiętam, bo nie było koncentratów pomidorowych w sklepie, żeby kupić, od czasu do czasu [tylko] były. Szłam kiedyś tutaj z pracy do domu i szła starsza pani o kulach, i niosła siatkę z koncentratami.

Taka nieznajoma mi pani. Jak mnie mijała, uśmiechnęła się od ucha do ucha i mówi: „Proszę pani, koncentraty przywieźli!”. Także to tak zwana radość życia, jak się coś takiego dostało, to była ogromna radość, że coś takiego się zdobyło.

Ceny były ogólne, w każdym sklepie cena taka sama była na każdą rzecz. Nie było tego, że w tym sklepie tyle kosztuje. Co jeszcze, jeśli chodzi o plusy takie, to że pobory musiały być wypłacane pracownikom, co do dnia. Jeżeli zakład pracy na przykład spóźnił się dzień z wypłatą, to za każdy dzień 8% płacił kary. Więc nie było ewentualności takiej, żeby ktoś nie dostał poborów w określonym terminie, określonego dnia. Druga rzecz, wszystkie rachunki za elektryczność, takie różne różności przychodziły w określonych terminach raz na miesiąc i te opłaty były po prostu stałe, no małe odchyły [były]. W każdym razie ja dokładnie wiedziałam, że do 10-go mam termin zapłacić wszystkie rachunki. Każdy rachunek był raz na miesiąc, miałam tyle i tyle poborów, do 10-go dokładnie wiedziałam, co mam zapłacić.

Wiedziałam, ile mi zostaje i można było gospodarować pieniędzmi. Ceny były ustalone wszędzie jednakowe, nie ganiało się, że tu tam i tu tam. Także to takie było wygodne po prostu. Jak brałam pożyczkę na coś tam większego w pracy, to widziałam, że mam taką ratę. Wszystko było jasne. Tanie były materiały, wszystko się samemu szyło. Samemu się robiło na drutach, dostępne były wszelkiego rodzaju włóczki.