Program Historia Mówiona realizowany jest w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” od 1998 roku. Polega on na rejestrowaniu, opracowywaniu oraz upowszechnianiu relacji mówionych dotyczących Lublina i Lubelszczyzny od dwudziestolecia międzywojennego do czasów współczesnych.

Program Historia Mówiona realizowany jest w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” od 1998 roku. Polega on na rejestrowaniu, opracowywaniu oraz upowszechnianiu relacji mówionych dotyczących Lublina i Lubelszczyzny od dwudziestolecia międzywojennego do czasów współczesnych.

Teatr NN

Nauka w Gimnazjum imienia Unii Lubelskiej w Lublinie - Danuta Kowal - fragment relacji świadka historii z 6 października 2010

nauczyciele, przedmioty szkolne Nauka w Gimnazjum im. Unii Lubelskiej w Lublinie Jeśli chodzi o Unię, [to] bardzo miłe wspomnienia mam z okresu nauki. Jeśli chodzi o samą naukę, to lekcje były prowadzone z punktu widzenia ideologii marksistowskiej.

Na przykład [na] języku polskim, wykładano nam, że Sienkiewicza mogą czytać tylko osoby bardzo dobrze wyrobione politycznie, żeby nie popaść w błędy, jakie on w swoich powieściach czynił. Program nauki był taki odpowiednio ustawiony. Jeśli chodzi o przedmiot historii, to właściwie to była historia ruchu robotniczego, a nie historia Polski czy świata. Może dlatego nie cierpiałam historii. Miło wspominam nauczycieli, taka była pani profesor od łaciny. Ja po prostu nie chciałam się uczyć łaciny, doszłam do wniosku, że mi to jest niepotrzebne do niczego, bo się wybieram na architekturę, [a] tam łacina nie jest potrzebna. Po prostu się jej nie uczyłam i proszę sobie wyobrazić, jak już było blisko matury, ja miałam zawsze naciąganą trójkę, naciąganą z litości. Miałam bardzo dobre stopnie z innych przedmiotów, szykował mi się ten dyplom, prawda, wiadomo było, że ja się wybieram na architekturę, [a] ta moja pani profesorka to była dosłownie święta kobieta. Zawołała mnie kiedyś i mówi: „Słuchaj, ja nie wiem, co z tobą zrobić. Przecież jak ja nawet ci postawię naciąganą trójkę, no to przecież nie będziesz miała tego dyplomu [i] nie będziesz mogła na te studia się dostać. Ja nie chcę ci zawiązywać życia. Już nie wiem, co z tobą zrobić.”. Wymyśliła, żebym nauczyła się na pamięć tekstów [na przykład] Horacego, ileś mi tam zadała. „Słuchaj, naucz ty się to na pamięć, ja cię przepytam przy całej klasie, postawię ci piątkę i wstawię ci – ponieważ nie było matury z łaciny – wstawię ci czwórkę na koniec.”. Zawsze miałam problemy z pamięcią, nie mogłam się tych wierszy nauczyć na pamięć, to była mordownia.

Pamiętam, że wkuwałam nie rozumiejąc ani słowa z tego co się uczę. To było coś strasznego, ale się nauczyłam. Do tej pory uważam, że to była święta osoba, bo inna to by w ogóle z takim głąbem nie chciała rozmawiać. Dobra była [to szkoła], zawsze bardzo dużo [absolwentów] się na studia dostawało. [Uczennice pochodziły z różnych środowisk]. Na przykład była taka grupa uczennic, które pochodziły ze wsi. [W czasie roku szkolnego] one mieszkały w internacie. Jeszcze też taka ciekawa rzecz, tylko nie pamiętam dokładnie, w którym to roku [było], urszulankom zabrali prawa państwowe [jako] szkole. Także po szkole urszulanek nie można było iść na studia ani nigdzie. Później została rozwiązana szkoła urszulanek, [wtedy] do naszej klasy przyszło, ja wiem, około 10 uczennic z [tej] szkoły. One później już do matury były właśnie z nami.

Jak zaczęłam do Unii chodzić, to szkoła mieściła się w tym domu przy Narutowicza.

Tam chyba teraz UMCS ma swoją siedzibę. Potem została przeniesiona do tego budynku, co obecnie jest [Wojewódzki Dom Kultury], tam właśnie maturę zadawałam.

Myśmy nie mieli ani sali gimnastycznej, ani nic i nasza szkoła była zaprzyjaźniona ze szkołą Zamoyskiego. Była pani profesor Chałubińska, która uczyła u Zamoyskiego, ona tam zorganizowała takie kółko krajoznawcze, geograficzne, organizowała różne wycieczki i na te wycieczki jeździli nie tylko uczniowie Zamoyskiego, ale [i] z naszej szkoły. Jak były jakieś bale, zabawy czy bal maturalny, [to] korzystaliśmy z sali u Zamoyskiego. Zaprzyjaźnione klasy chłopców i dziewcząt [organizowały] wspólne wycieczki, wyjazdy. Na przykład kiedyś pojechaliśmy do Białowieży, nie zapomnę tego. Nawet chyba ze dwa małżeństwa później wyszły z tych kontaktów klas równoległych. [Kiedy] chodziłam właśnie do szkoły, to takie były obyczaje, że nie do pomyślenia było, żeby na przykład po 8 godzinie ktoś się z uczniów na ulicy znajdował. Nie do pomyślenia było, żeby dziewczyna z chłopakiem sobie spacerowała, jeszcze jak nauczycielka zobaczyła, czy coś, to przecież nie do pomyślenia było. Na te spacery i randki chodziło się na Sławinek czy gdzieś tam daleko. Jeszcze taka ciekawostka, że jak chodziłam do Unii, to często sobie wstępowałam do kościoła [przy klasztorze] kapucynów na taki pacierz, jak to się mówi. Kiedyś jedna z nauczycielek zobaczyła, jak ja wychodzę z kościoła, nie chcę mówić nazwiska. Później na lekcji woła mnie do tablicy, zaczęła mnie pytać tak długo, aż mi dała dwóję i potem z uśmiechem na ustach mówi: „No i co? Dużo ci twój Pan Bóg pomógł?”.