Program Historia Mówiona realizowany jest w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” od 1998 roku. Polega on na rejestrowaniu, opracowywaniu oraz upowszechnianiu relacji mówionych dotyczących Lublina i Lubelszczyzny od dwudziestolecia międzywojennego do czasów współczesnych.

Program Historia Mówiona realizowany jest w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” od 1998 roku. Polega on na rejestrowaniu, opracowywaniu oraz upowszechnianiu relacji mówionych dotyczących Lublina i Lubelszczyzny od dwudziestolecia międzywojennego do czasów współczesnych.

Teatr NN

Wykorzystać każde 5 minut - Zbigniew Janas - fragment relacji świadka historii z 14 kwietnia 2016

Zresztą, my też do końca nie. Bo też nie wiedzieliśmy wtedy, tak naprawdę, co się będzie działo. Wtedy jedno wiedzieliśmy: trzeba wykorzystać każde pięć minut. Ja jestem działaczem jeszcze KOR-owskim. Byłem robotnikiem wtedy, to też trochę inne środowisko, niż to, które tworzyło KOR. I oczywiście myśmy mieli wkalkulowane ze Zbyszkiem Bujakiem i z Arkiem Czelikiem, że pójdziemy siedzieć. Bo wiadomo było, że nas bezpieka „obstawiała”. Mieliśmy czasami obstawę ubecką, wiadomo było, że nas w którymś momencie wsadzą. I to, że nagle zaczęła się Solidarność, to też był cud. To też był cud. Też wiedzieliśmy, że to się różnie może skończyć i nie wiadomo, ile będzie trwało. Natomiast moje podejście było zawsze takie: jeśli to ma trwać pięć minut, to trzeba te pięć minut, każdą sekundę, wykorzystać. I tak budowałem Solidarność w „Ursusie”. Tak się angażowałem na rzecz działania w różnych strukturach. Byłem, zresztą razem z Leszkiem Kaczyńskim, w radzie patronackiej zajmującej się więźniami politycznymi. Mimo, że potem my sami staliśmy się więźniami, ale powołaliśmy taką organizację. Wtedy „Ursus” był w sieci wiodących zakładów, które wypracowywały różne reformy, między innymi, samorządową. To było porozumienie tych wielkich zakładów, które wypracowywały [wspólne rozwiązania], zresztą współpracował z nimi Leszek Balcerowicz. Ja byłem członkiem Komisji Krajowej, więc byłem we władzach krajowych i wiedziałem jedno, że każdą inicjatywę, która się pojawi i będzie zgodna z duchem Solidarności trzeba natychmiast łapać i wspierać. Że trzeba jak najwięcej zbudować, bo to wszystko zostanie, jak nas potem zaatakują – co do tego myśmy nie mieli, w zasadzie wątpliwości. Tyko było pytanie, kiedy? Na jakich zasadach? Przecież widzieliśmy, co się dzieje. Dlatego my w „Ursusie”, na przykład, mieliśmy drukarnie. „Waliliśmy” książki w każdej ilości, jaka tyko mogła być wchłonięta. Mieliśmy swoje gazetki.

Robiliśmy wykłady dla ludzi, bo wiedzieliśmy, że to przetrwa. Że nawet, jak nas zaatakują, to każda ta książka będzie wtedy miała zupełnie inną wartość. I to się sprawdziło. I to było prawdą. Myśmy mieli, na przykład, u siebie bibliotekę niezależnych wydawnictw. Ludzie mogli je kupić, a ci, którzy nie mieli pieniędzy, mogli wypożyczać. I Jola Polakowska, która to tworzyła, potem całe życie miała straszny wyrzut sumienia, że nie zdołała tych książek uratować, tej biblioteki. Potem, jak została moją łączniczką w podziemiu, to mówiła, że trochę odpracowuje ten swój wyrzut sumienia. Potem przestała ze mną współpracować, po tym, jak o mało żeśmy nie mieli wpadki. Musieliśmy, bo ją bezpieka sprawdziła, na jej dowodzie. Ja miałem „lewy” dowód, więc nie wiedzieli, że to ja. Natomiast ją mogli w którymś momencie skojarzyć. Poszłaby siedzieć. Zresztą, później została aresztowana. I nie było u nas tych książek już więcej. Być może gdzieś zostały umieszczone, w jakiejś bibliotece, czy jakichś archiwach. Ale nie wiem nic o tym. Nie mam żadnych dokumentów. Nie wiem. Wywieźli i koniec. Tak, jak, zresztą wszystkie dokumenty Solidarności w „Ursusie”. Ale oczywiście te rzeczy w różnych miejscach są. Na przykład mamy kolegę, który ma wszystkie nasze biuletyny. Co do jednego wszystkie sztuki. Po prostu je zbierał i wszystko przetrwało przez ten czas. Dlatego to miało taką wartość.

I takie było moje myślenie. Zrobić wszystko, co się tylko da. Zresztą, o tym, że nie byliśmy naiwniacy świadczy parę rzeczy, które żeśmy robili. Pierwsza, która o tym świadczy, to jest Wrocław, który „wyciągnął”, bo miał takie możliwości, te słynne osiemdziesiąt milionów. I u Gulbinowicza to wszystko zdeponowali. Do dzisiaj mam wątpliwości, jak oni tym zarządzali, że ciągle brakowało pieniędzy, a oni to trzymali, jak pod korcem, nie wiadomo po co. A trzeba było po prostu walczyć. Nawet Mazowsze „wyciągnęło” tylko dziesięć milionów, a ja nie mogłem, ani złotówki „wyciągnąć”, bo u mnie była taka demokracja, że o każdą złotówkę od razu byłoby podejrzenie i awantura. My obaj ze Zbyszkiem byliśmy takimi demokratami, a i tak Zbyszkowi się udało te dziesięć milionów gdzieś tam zakamuflować. Ale na przykład ja w „Ursusie” powołałem chyba trzy konspiracyjne kierownictwa Solidarności, gdzie byli powołani ludzie i tylko ja wiedziałem, kto jest w tym. Tych przewodniczących tajnej komisji ja „powoływałem” indywidualnie. Bo chodziło o to, żeby to się nigdzie nie rozniosło, żeby nikt nie wiedział. A wszyscy ci ludzie działali, żadna z tych osób nie wycofała się. Natomiast nie mogli być przywódcami z różnych powodów. Bo się okazuje, że jednak ta transformacja z takiego otwartego ruchu w konspiracyjny działa na trochę innych zasadach. Jeśli chodzi o 1989 rok, to się zaczęło od pewnego falstartu. Ale później, już kiedy zaczynało się kształtować, jak to będzie, kiedy już było widać światełka w tunelu, to wróciliśmy do tej idei współpracy. Tyko, że już na innych zasadach.