Jako siedmiolatek, a potem jedenastolatek mieszkałem na ulicy Spokojnej, ona nazywała się wtedy 22 Lipca. W związku z tym, jako dzieciarnia mieliśmy do dyspozycji boisko do piłki, do koszykówki w szkole gastronomicznej. Nie mieliśmy komputerów, internetu, zabawy organizowaliśmy siłą rzeczy sami dla siebie. Ten futbol w pewnym momencie, jak to u dzieciarni, nie wystarczał, szukaliśmy innych pomysłów na spędzenie czasu. Naturalnie, taką dzieciarnię, takich urwisów, urwipołci ciągnie w nieznane, bo jak coś jest zakazane albo daleko, nie ma w pobliżu...
Fragmenty Relacji ze słowem kluczowym "cegielnia Czechówka Dolna"
Jeszcze pamiętam jedną cegielnię, ale tam może byłam ze dwa razy tylko. Jak jest Dolna Czechówka, jak się jedzie na Czechów. Tam też kiedyś była cegielnia, a teraz przy szosie dwa bloki stoją. Nie wiem, czy to nie podlegało pod naszą cegielnię tutaj. Ale człowiek nie miał do czynienia z tamtą cegielnią, bo raczej tam nikt nie robił. Chyba pracownicy, co pracowali tam, podlegali pod nasze biuro. Kiedyś tam poszłam, jak jeszcze byłam młodym dzieckiem, tak się tylko pooglądało. Cegielnia...
Pierwsze moje kroki w cegielni, jak miałem osiem lat, to było kantowanie cegły. Później musiałem się zająć szkołą, szkoła podstawowa, szkoła zawodowa. Skończyłem szkołę zawodową, to nie robiłem od razu w swoim zawodzie, tylko robiłem jeszcze w cegielni, na paru stanowiskach.
Jak glina szła, to te wózki, my żeśmy nazywali je stołówki, i na tych stołówkach glina wyrobiona szła szynami. Na każdym łączeniu do danych placów były takie zwrotnice. To były takie okrągłe talerze metalowe, grubości miały z centymetr. Te talerze się łączyły z szynami. I żeby się swobodnie mogły obracać, to były pod spodem tak zwane pająki, takie krzyżaki. Na takich rolkach się to obracało. A na wierzch się kładło taki półpłaski talerz, żeby to się swobodnie obracało. I na...
Na górze był jeden człowiek, który cegłę wypalał. A w tym piecu robiono otwory, takie kanały, one szły od spodu do góry. Bo ten piec miał swoją grubość, żeby nie skłamać, tak do dwóch metrów grubości miał. I były kanały, żeby można było z góry sypać węgiel. Z boku był taśmociąg i tym sypało się węgiel, taki miał. On szedł na górę, na takie pomieszczenie. Później ten miał się rozwoziło po tym piecu na górze. Tam przeważnie było dwóch panów....
Jak podrosłem i skończyłem 18 lat, to zacząłem pracować na własną rękę, jak to się mówiło. Mój brat Wojtek tam pracował i wielu innych. Brało się taczki, jechało się pod szopy, brało się cegłę, albo mokrą, albo suchą. Bo cegła sucha szła na spód, a mokrzejsza – nie całkiem mokra, bo wiadomo, by się rozleciała – szła na górę. Do pieca nas sześciu jechało. Się brało na taczkę po 100 sztuk cegły i każdy jechał jeden za drugim. Wjeżdżało się...
Jak trochę podrosłem, to z moim kolegą, Piotrkiem Szydłowskim, żeśmy zaczęli pracować na jedną rękę, bo nie wolno nam było na pełnym etacie. To żeśmy cegłę wozili do pieca. Jak ja zacząłem pracować, to były taczki na gumowych kołach. Wcześniej były takie drewniane, na drewnianym kole. Trzeba było na plac kłaść takie bale i po tych balach można było jechać, bo inaczej by się koła zapadły. Na taczkę się kładło 100 sztuk cegły. Ciężko było, bo to wiadomo, młodzi chłopcy...
W dzielnicy Czechów znajdowały się dwie cegielnie. Jedna była przy ulicy Drobnej, nazywała się Czechówka Górna. Patrząc według tego, co w dniu dzisiejszym możemy zobaczyć, to będzie po lewej stronie, jak się zaczynają wieżowce przy Kompozytorów Polskich, na górze. Ona jeszcze przed wojną istniała. Druga cegielnia nazywała się Czechówka Dolna. Ona znajdowała się na rogu, pomiędzy ulicą Północną a ulicą Kosmowskiej. Tę cegielnię zaczęto budować gdzieś w 1952-1953 roku, tak żeby w 1954 roku, z okazji dziesięciolecia PRL-u, można było...
Glinę ze ścian kopali, ładowali w wózki, wózkami metalowymi po szynach dowozili, wsypywali do kieratów, czyli mieszadeł, dodawali wodę i ta glina była mieszana. Wyjmowali ją, brali z powrotem na wózki i przywozili do osób na placu. Oni mieli takie skrzynki i ręcznie tam wkładali to wszystko, wystawiali tę cegłę na plac i robili tak bez przerwy, tam dziesięć, dwadzieścia, to w zależności, ile tam osób było i ile gliny mieli zgromadzonej. Robili to szybko, ładnie wychodziło, z napisami niektóre...
W 1978 roku przeniosłam się na Czechów i pamiętam cegielnię przy ulicy Kosmowskiej, na najniższej części. Teraz dwa bloki stoją w tym miejscu, to jest po drugiej stronie poligonu. Działki są po jednej, po drugiej stara cegielnia. Przechodziłam, to komin pamiętam i to był teren ogrodzony, także ja tam nie wchodziłam. Jakichś szczegółów w ogóle nie pamiętam. Tylko pamiętam, że cegielnia była do likwidacji. W którym to roku? Ona jeszcze stała, jak ja pracowałam – w 1978 roku zaczęłam pracować...
Dobro sąsiedzkie kiedyś było bardziej bliskie niż teraz. Ludzie więcej ze sobą rozmawiali, spotykali się, jakieś wspólne imprezki, jak imieniny czy coś takiego. Często to było robione na dworze, pod drzewkiem, na świeżym powietrzu. Nie było, że ktoś zostawał z tyłu. Zawsze było wspólnie razem. Jak trzeba było dzieckiem się zaopiekować czy coś, to też się podrzucało sąsiadowi czy sąsiadce i taka była pomoc.
Były trzy domki parterowe, zlepione plecami do siebie, bo mieszkali obok nas sąsiedzi, my, i z tyłu jeszcze jedna sąsiadka. Mieliśmy przy tym ogródki i to był praktycznie środek cegielni, przy takim magazynie. Na cegielni oprócz tego, że była cegła wyrabiana, było bardzo dużo węgla. Był taśmociąg olbrzymi i transporter, który na pierwsze piętro – bo piec miał na takim wyższym pierwszym piętrze opalanie tego wszystkiego – musiał ten węgiel ciągnąć na górę i tego węgla było bardzo dużo. Właśnie...
Moja mama pracowała przy produkcji cegły. Wstawała o drugiej w nocy – od tej godziny zaczynała się praca na cegielni – i szła do wyrabiania cegły. Była glina dostarczana na wózkach, były formy, którymi pracownice i pracownicy - bo też byli panowie, wyrabiali cegłę na takich dużych placach pod gołym niebem. Dwa i pół tysiąca cegieł pracownik w ciągu dnia potrafił zrobić. Później cegła była suszona, musiała tak wyschnąć, żeby nadawała się wziąć w rękę, żeby się nie rozleciała. Potem...
Miałam bojowe zadanie kantować cegłę, czyli podnosić ją, stawiać na kant na placach i później pomagać braciom ładować na taczki, żeby zwozili pod szopę. Ale to była ciężka praca, było bardzo dużo cegieł do postawienia, dwa i pół tysiąca do trzech tysięcy pojedynczych cegieł na placu. Jedna mokra cegła ważyła cztery kilogramy, więc małe rączki musiały się napracować, żeby podnieść tę cegłę. Kiedyś dzieci były inaczej wychowane, była jedność w rodzinie. Szli wszyscy, pomagali, żeby odciążyć rodziców. Tam całe rodziny...
Zaczęli wysiedlać z Drobnej, ludzie się godzili, to trwało parę lat. W tym samym czasie ta cegielnia jakoś zamarła. Długi czas jeszcze po tej cegielni funkcjonowała cegielnia, która była dalej na Czechowie, od strony ulicy Arnsztajnowej. W tej chwili bloki są na tym miejscu.
Ona jeszcze po wojnie dość dobrze działała. Nie wiem, kiedy została zlikwidowana, ale jak powstał ten budynek, czyli to był sześćdziesiąty trzeci, czwarty rok, może piąty. Przerwana została produkcja, bo już ten budynek powstał i nie mieli skąd brać gliny. Ale ja jeszcze pamiętam tą cegielnię, bo do szkoły chodziłem z Czechowa, to się przez Górny Czechów szło i do osiemnastki szedłem [ulicą] Północną i potem Snopkowską, i na Długosza. Nawet do 1953 roku, jeszcze do gimnazjum chodziłem, to ta...
W tamtym czasie powstawało dużo przedsiębiorstw geologicznych, wiertniczych. I tam przyjeżdżali ci dyrektorzy, i chcieli zatrudnić absolwentów. Widzieli, że jesteśmy bardziej przygotowani, lepiej, ponieważ znamy ścisłe przedmioty, lepiej niż ci geografowie, czy [studenci] po uniwersytetach. No i z początku miałem pójść do Olsztyna, bo znowu tam więcej kolegów szło, i na przykład dawali mieszkania albo opłacali w hotelu pokoje. No ale potem, jak przyjechałem na wakacje tutaj do Lublina, no to poszedłem do tego przedsiębiorstwa, do dyrektora, którego już znałem,...
Cegła nie była ludziom potrzebna. Zaczynały wchodzić nowe techniki, różne płyty betonowe, różne takie rzeczy. To i tak chyba była jedna z ostatnich cegielni, była wygaszona na samym końcu. Mało cegły potrzeba już wtedy było, nie było chętnych do kupowania.
Tata z mamą przyjechali do Lublina z Warszawy. Tata przyjechał do swojej siostry, która tak jakby zorganizowała jemu tę pracę. Tylko że ani tata, ani mama nie pracowali w tym czasie na cegielni. Cegielnia wtedy miała nazwę LPCB – Lubelskie Przedsiębiorstwo Ceramiki Budowlanej – tata był pracownikiem właśnie tej ceramiki, kierowcą. Mieszkanie było służbowe i z tego powodu mieszkaliśmy na terenie cegielni. Po śmierci taty, gdy miałam 8 lat, mama rzuciła pracę, którą miała w technikum samochodowym na Długosza, i...
Ponoć była to największa cegielnia w Lublinie. Był tam olbrzymi piec z dużym kominem, w którym wypalano cegłę. Dużo ludzi tam pracowało. Były większe pomieszczenia na cegły niż na innych cegielniach, te inne cegielnie oglądałam na zdjęciach. Ta cegielnia naprawdę była duża, bardzo dużo cegły było sprzedawane, bo ludzie traktorami przyjeżdżali i kolejki były całą noc. Życie cegielniane było ciężkie, od huku traktorów i samochodów ciężarowych.