Program Historia Mówiona realizowany jest w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” od 1998 roku. Polega on na rejestrowaniu, opracowywaniu oraz upowszechnianiu relacji mówionych dotyczących Lublina i Lubelszczyzny od dwudziestolecia międzywojennego do czasów współczesnych.

Program Historia Mówiona realizowany jest w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” od 1998 roku. Polega on na rejestrowaniu, opracowywaniu oraz upowszechnianiu relacji mówionych dotyczących Lublina i Lubelszczyzny od dwudziestolecia międzywojennego do czasów współczesnych.

Teatr NN

Wtedy nie istniało pojęcie redakcji muzycznej - Mariusz Jeliński - fragment relacji świadka historii z 27 czerwca 2017

Sytuacja się tak ułożyła – wtedy nie istniało pojęcie redakcji muzycznej w ogóle. W ośrodkach wojewódzkich, czyli w miastach wojewódzkich, w rozgłośniach, tylko była redakcja kulturalna. To było połączenie i redakcji muzycznej, i redakcji tak zwanej literackiej, i to wszystko było pod jednym kierownictwem. Kiedy w redakcji tej kulturalnej pracował jeden redaktor muzyczny, to on jednocześnie był szefem taśmoteki i jedynym jej pracownikiem, także wszystko. I tak się fatalnie złożyło, że naszym redaktorem muzycznym był wspaniały człowiek, przemiły, kulturalny Stasio Chromcewicz, pianista. Układ jest taki, że zarobki wtedy w radiu do szokujących nie należały, szczególnie w rozgłośniach tych wojewódzkich. Stasio był pianistą, więc grał wtedy przy okazji, wieczorami z taką niedużą kapelką Tadeusza Muncha w kawiarni Lublinianka na pięterku. Uczył gry na fortepianie prywatnie i kiedyś miał lekcje na LSM-ie. Cierpiał na tak zwaną kurzą ślepotę i wracał o zmroku z tego LSM- u, bo wtedy to żadnej komunikacji nie było. Jak przypadkiem ktoś tam taksówką przyjechał, to można się było dostać z powrotem, a tak to piechotą do miasta. I to przez wertepy, bo LSM był gdzieś nie wiadomo gdzie, daleko. Stasio szedł i gdzieś w jakiś taki niezabezpieczony, wykopany przez robotników dół – nie widział go po prostu – wpadł i złamał rękę w nadgarstku. To jest dla pianisty straszne. Także musiał to bardzo długo leczyć, rehabilitować, żeby wrócić do pełnej sprawności, więc go nie było. I nagle rozgłośnia stanęła przed sytuacją, w której nie ma redaktora muzycznego. Nie było nikogo. Wtedy redaktor muzyczny robił tak zwane odcinki muzyczne, czyli po prostu trzeba było w tu piętnaście minut, [czy] tam dziesięć, przygotować muzykę, jakąś propozycję. Naczelny wiedział, że ja jestem po szkole, to zawołał mnie i mówi, że to ja będę teraz tym redaktorem muzycznym, ale na razie zostaję na etacie techniczno-realizacyjnym. Zaczęło mi się to bardzo podobać, nie powiem. Byłem w klasie instrumentów dętych, grałem na trąbce, więc w tamtych czasach, to już jest po [19]56 roku, zaczęły docierać do nas – już nie mówię o Radiu Luxembourg – docierać płyty. Ktoś tam wyjechał, ktoś przywiózł. Ja powiem uczciwie, że jak usłyszałem grającego Louis'a Armstronga… moje marzenie i w ogóle.

Próbowałem go naśladować, oczywiście sąsiedzi pewnie dostawali szału, bo ćwiczyłem w domu. W każdym razie wpadłem na taki pomysł, który zrodził się w przedziwny sposób. Tata śpiewał w chórze Towarzystwa Śpiewaczego „Echo” ono też było tam, gdzie filharmonia, czyli przy [ulicy] Kapucyńskiej się mieściło.

Interesował się muzyką, chodził na koncerty, ale jak usłyszał ten jazz, ten jazgot jakiś koszmarny, [zapytał]: „Co to w ogóle jest?”. Usiłowałem ojcu wytłumaczyć, na czym polega cała sytuacja, improwizacja, temat, kto, co, skład, dlaczego taki. I powoli zaczęło trafiać, jakoś ojciec przestał narzekać strasznie. Tak sobie pomyślałem wtedy, że: „Mój tata niby jakoś tak dość blisko związany z muzyką, ale nic nie rozumie z tego jazzu. To jak my to nadajemy, to ile ludzi to pojmuje, o co chodzi?”.

Młodzi to jeszcze, ale starsi – no za Boga.

Relacja z 27 czerwca 2017

Słowa kluczowe