Program Historia Mówiona realizowany jest w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” od 1998 roku. Polega on na rejestrowaniu, opracowywaniu oraz upowszechnianiu relacji mówionych dotyczących Lublina i Lubelszczyzny od dwudziestolecia międzywojennego do czasów współczesnych.

Program Historia Mówiona realizowany jest w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” od 1998 roku. Polega on na rejestrowaniu, opracowywaniu oraz upowszechnianiu relacji mówionych dotyczących Lublina i Lubelszczyzny od dwudziestolecia międzywojennego do czasów współczesnych.

Teatr NN

Bieda podczas okupacji - Maria Rzeźnicka - fragment relacji świadka historii z 5 września 2016

W czasie okupacji to była przede wszystkim bieda. Okropna bieda. Władze polskie wypłaciły chyba trzymiesięczne czy sześciomiesięczne, już nie pamiętam, uposażenie wszystkim, i urzędnikom, i emerytom. To tatuś dostał jako emeryt. Tak że początkowe, powiedzmy, dwa miesiące, to jeszcze były pieniądze, a później nie było tych pieniędzy. Nikt nie pracował. Mama nie pracowała, tatuś nie pracował, nie było co jeść. Tak że to były ciężkie, bardzo ciężkie czasy. Wtenczas odżywialiśmy się tylko jakąś tam, na targ się chodziło, oczywiście można było kupić tylko kaszę jęczmienną nieobłuskaną i tam jakąś zieleninę. Przecież za to, że jakby ktoś, jakiś chłop, przywiózł wieprzka ubitego, to za to kara śmierci oczywiście, ale i to przywozili, no ale to było tak ukryte, że trudno było tam trafić do tego, ale później żeśmy się już nauczyli, i tam nawet można było coś kupić, ale to nie było takie proste, bo to trzeba było się chować, a Niemcy chodzili po tych bazarach. Wiem, że mamusia raz przyszła i mówi, że ledwo uszła z życiem, bo weszli na taki bazar i zabrali wszystkich, oczywiście handlujących i nie. Mama weszła pod stragan i się uchowała aż poszli.

Ale to już było później, to już było w rok czy dwa później. W każdym razie to był pierwszy taki okres. Wiem, że tatuś który miał jakiegoś ucznia, bo był nauczycielem, kierownikiem, inspektorem, więc jakiś uczeń pracował w jakiejś piekarni. Oczywiście piekarnie były pod zarządem niemieckim. Niemcy wydali kartki. Na te kartki można było kupić chleb czarny, taki z jęczmienia czy z kasztanowej mąki, który straszny był, tyle że był mokry. Nie suszył się w ogóle. I marmoladę z buraków. To było tylko na kartki. No ale tego chleba starczało najwyżej na tydzień, nie na cały miesiąc. I tam ten uczeń tatusia pracował w piekarni, która się mieściła gdzieś koło dworca. I tatuś szedł tam w nocy, gdzieś o 4 rano, i ten uczeń tatusia przez okno kuchenne podawał tatusiowi bochenek chleba. I to było nasze zaopatrzenie. Przychodził do domu. Ten chleb mamusia krajała na krzyż, na ćwiartki, i każdemu dawała po ćwiartce. I każdy szedł i zjadał swoją ćwiartkę. Oczywiście nic nie było do jedzenia. Poza tym, jakiś tam brat mamusi, który mieszkał w Dzietrzkowicach, to się zorientował, że mamy biedę i przysyłał nam przez kogoś, czasem ktoś przyjeżdżał do Lublina, worek mąki albo worek kaszy. I z tego często żyliśmy. Była jeszcze mleczarnia jakaś, która się mieściła tam aż pod Sławinkiem czy coś, tam było odciągane mleko, które można było sprzedawać Polakom. I wiem, że z bratem chodziłam tam z taką kanką, nie wiem czy to było co drugi dzień, czy to było dwa razy w tygodniu, żeśmy przynosili to odciągane mleko dla nas, do domu. Mamusia chodziła na targ, żeby tam coś kupić, jakąś kapustę czy coś, a w piwnicy mieliśmy kartofle. Kartofle były przemarznięte.

Zima była ogromnie sroga ta z 39 na 40 rok, jak i następna, to były bardzo srogie zimy. Temperatury poniżej 30 stopni były na porządku dziennym. I te kartofle wszystkie były przemarznięte, także na pół zgniłe. Ja to obierałam, żeby coś się z tego zdało do zjedzenia i mieliśmy te kartofle. Mama czasem gotowała jakąś kaszę z jakimś czymś i jedliśmy to dwa razy dziennie, gdzieś w południe i pod wieczór.

Czasem coś przywoził ktoś ze wsi, coś takiego do zjedzenia. Wiem, że kiedyś jakaś znajoma przyniosła nam kilo słoniny. Bo tam było potajemne bicie świń, bo nie wolno było bić świń własnych, ale chłopi sobie poradzili, bo te świnie były kolczykowane, w uszach miały kolczyki, że Niemcy przyjdą jak już będą podtuczone i wtenczas zabiorą. Więc wszystkie prosiaki były okolczykowane. Ale chłopi potrafili sobie z tym poradzić i przenosili te kolczyki na coraz młodsze świnie, a te starsze ubijali. No i oczywiście to było zakazane pod karą śmierci. Ale wiem, że ktoś przywiózł nam kilo słoniny, pięknej słoniny. Boże! Jaka to była uczta! Ta krajana w plasterki słonina na chleb ten czarny. To była uczta niesamowita. Tak to było.

Relacja z 5 września 2016

Słowa kluczowe