Strzelanina na stacji kolejowej w pierwszych dniach wojny - Marian Lewtak - fragment relacji świadka historii z 3 marca 2007
Był wrzesień, ojciec mówi, że już trzeba siać zboże, bo przecież jak nie wsieje, to na drugi rok nie będzie co jeść. A wszystkie młocki odbywały się wtedy cepami, nikt nie miał maszyn. To były tzw. obijane snopki, bo się obijało, żeby jak najprędzej umłócić, zwiać i wsiać. Pojechaliśmy w pole. Wziąłem konia i chodziłem z bronami, bronowałem, a ojciec nabrał w fartuch czy w płachtę ziarno, chodził i siał.
Przeszliśmy może raz i ja patrzę, jedzie pociąg od Lublina, jakieś takie trzy wagony jak z blachy, drzwi pouchylane, a w drzwiach stoją dzieci, kobiety i śpiewają. Myślę – co to się dzieje? Parowóz idzie, tu jest tor popsuty na stacji w Puławach, bo i tam padały pociski, a na tym torze było ze dwudziestu Niemców, może więcej, i reperowali go przy budce wekslówce. Siejąc, doszliśmy tak do toru i od toru wykręciliśmy dalej siać. A parowóz z tymi dziećmi dojechał wprost naszego pola i od razu zaczęli do siebie strzelać – jedni z tego pociągu, a Niemcy do nich. Karabiny maszynowe zaczęły walić, jeden trzask był, te dzieci z wagonów zginęły chyba.
Ojciec zaczął krzyczeć: „Kładź się! Rzucaj konia i kładź się!” On się przewrócił tak pod miedzę, tam gdzie jakiś dołek był, bruzda, tam się schował, a tu strzelanina! Po paru minutach ten parowóz pach, pach, pach – ruszył w stronę Lublina, ale strzelanina nie ustawała. Karabiny grzechotały, ruch się zrobił na torze i tak strzelali; tu jest most kolejowy, to prawie do tego mostu strzelali jeszcze z wagonu w stronę stacji, do tych Niemców, którzy tam pracowali. To było w pierwszych dniach po tym, jak Niemcy weszli do Polski, na początku września, może ósmego, może dziesiątego.
Niemcy szybko wszystko zajmowali, wszędzie byli.