Historia Mówiona [1]
Relacje z Pracowni Historii Mówionej Ośrodka "Brama Grodzka - Teatr NN".
Wyb. Wioletta Wejman
Ewa Eisenkeit, ur. 1919
Pamiętam lokatorów z ulicy Szerokiej 40. To był dom rabina Szlomy Eigera. Mieszkał na pierwszym piętrze. My mieszkaliśmy na drugim. Druga klatka schodowa. Nasz sąsiad nazywał się Jech, a jego córka Englender. Na trzecim pietrze mieszkała starsza pani Jochweta ze swoją wnuczką. Wołali na nią Fajga, a Fajga to ptaszek. W kamienicy mieszkała też Dyna Ekhaus z mężem Szlomą. Mieli syna i dwie córki. Pamiętam też Nachmana Filfusa i jego żonę Pesę, wdowę Bidermanową i Szaję Szryfta. We frontowej części budynku mieszkał szewc. Oddzielił sobie warsztat od mieszkania. Był też sklep z mąką. Z Polaków był tylko dozorca z rodziną. Nazywał się Szczepan, a żona Szczepanowa. Mieli córkę Helę.
Anna Mass, ur. 1921
Do szkoły zawsze nosiło się mundurek. Na ubraniu albo na płaszczu miałam tarczę z numerem szkoły. Na głowie berecik ze znaczkiem szkoły numer 9. Nie byłam na ulicy bezimienna. Do szkoły kupowało się odpowiednie płaszczyki i kurteczki. Mundurek był z szewiotu. Musiałyśmy mieć też plisowaną spódniczkę, marynarski kołnierz z białym sutaszem dookoła. Świąteczny ubiór to biała bluzka z marynarskim kołnierzem i granatowym sutaszem. Nosiło się też czarne fartuszki z alpaki z falbanką dookoła. Zakładało się je na granatową sukienkę. Pończochy i buty mogły być brązowe. Ubierałyśmy się jednakowo, tak, żeby nikt nie wyróżniał się tym, że jest biedny czy bogaty. Nikt nie narzekał, że musi chodzić w mundurku. (...)
(...)Pamiętam sklepy z zabawkami, a w nich lalki i koniki na biegunach. Przed Bożym Narodzeniem wszystkie wystawy na Krakowskim Przedmieściu były ruchome. Nawet te w aptece. Babka zabierała nas wieczorem na Krakowskie i oglądałyśmy wystawy. Wszystko grało i ruszało się. Pamiętam zjeżdżające saneczki i ruszające się lalki. Zabawek kupowało się mało. W domu była kasetka moja i mojej siostry do oszczędzania. Wrzucało się po 20 groszy, a był mortes [gwar. bieda]. Pamiętam, jak matka otworzyła kasetkę i zaproponowała, że z tych pieniędzy kupi mi lalkę. Wybrałam małą laleczkę, a resztę pieniędzy mama wydała.
Zofia Klępka, ur. 1927
Estera Rubinsztajnowa prowadziła kolonialny sklep. Były w nim pyszne, wielkie głowy sera z czerwoną skórką, zawinięte w celofan. Jak się kroiło, to był specyficzny zapach prawdziwego, szwajcarskiego sera. Rubinsztajnowa uwijała się za ladą. Na półkach stały luksusowe artykuły i różne smakołyki. Były pomarańcze, wanilia. Wraz z nastaniem zimy, można było kupić bażanty i kuropatwy. Ze słodyczy kupowało się grube kawały czekolady na wagę. kilogram kosztował chyba 2 złote.
Anna Berger, ur. 1915
Za Bramą Krakowską Żydzi wypiekali bajgle. Obwarzanki były robione z mąki. Osłodzone, gotowane, a potem pieczone w piecu. Były wspaniałe. Pyszne i chrupiące. Na ulicach było słychać: "Nastała noc głucha, w latarni wiatr dmucha, kto pieśni mej słucha, sam chyba czart, kupujtie bajgli, gorące bajgli, od biednej Sajgli, kupujcie je". Bajgiel kosztował 5 groszy. Przed wojną 30 groszy kosztował kurczak, jajko 1,5 grosza, litr mleka 5 groszy.
Zbigniew Matysiak, ur. 1926
W żydowskich piekarniach było wypiekane wspaniałe pieczywo. Było przez cały dzień świeże i pachnące. Nie kruszyło się i było bez zakalca. Dla mnie największym rarytasem były bajgle. To obwarzanki sprzedawane przez Żydówki. Były pieczone w mieszkaniach, nie w piekarniach. To była tajemnica tych piekarzy. Były stale chrupiące, wspaniałe w smaku, cały dzień dostarczane w niewielkich ilościach. Były bajgle zwykłe i były bajgle jajeczne. Zwykły kosztował 3 grosze, jajeczny 5 groszy.