Urodziłem [się] 4 stycznia 1944 roku w Lublinie. [Ukończyłem] siedmioletnią szkołę podstawową numer dziewięć. Wówczas mieściła się przy ulicy Lipowej. Później [uczyłem się w] Liceum [imienia] Stanisława Staszica w Lublinie (jeszcze wtedy męskie), w klasach od ósmej do jedenastej –bo tak się wtedy liczyło. Jedenasta klasa kończyła się maturą. Moje pierwsze kroki muzyczne to była gra na mandolinie. [Jej] początki [sięgają] klasy ósmej [liceum]. Profesor [Tadeusz] Dudziński w Staszicu uczył geografii i jednocześnie lubił grę na mandolinie. On był w...
Fragmenty Relacji ze słowem kluczowym "życie muzyczne"
[Z Bemolem] odnosiliśmy pewne sukcesy. Wtedy organizowano konkursy zespołów muzycznych miasta Lublina. Najczęściej to się odbywało w kinie Wyzwolenie. Dwa razy zajęliśmy pierwsze miejsce. Raz drugie za Siedmioma Czarcimi Łapami. Pamiętam, na jeden z konkursów przyjechał redaktor z „Jazz Forum” Tylko nie pamiętam już jego nazwiska. W owych czasach troszeczkę inaczej się podchodziło do ocen. Dzisiaj to jest taka konkurencja, że głowa boli. Tylko że konkurencja nie w moim stylu. Ja wiem, że nastał taki czas, kiedy należy tolerować to,...
Wywalono mnie z Filharmonii w 1969 roku. Bo ja mam taki charakterek - zawsze mówiłem: „Mam talent do robienia sobie wrogów”. Zadarłem z jednym z dyrygentów. Był taki okres czasu, że, mając dwadzieścia dziewięć lat, zostałem przewodniczącym Rady Zakładowej. Byłem jak zwykle pyskaty, potrafiłem mówić przy pełnej sali ludzi. Później, jako przewodniczący Rady Zakładowej, walczyłem przeciwko dyrektorowi instytucji POP. Publicznie z nimi walczyłem, na pysk wygrywałem, ponieważ umiem mówić, umiem argumentować. I nie bałem się. Dlaczego tak było? Nie wiem....
Potrzebowali kogoś do "Powszechnej", na miejsce orkiestry Müncha. I ja się zgłosiłem, i zmontowałem zespół z chłopaków. I jednym z tych chłopaków, to był mój rodzony brat. I zmontowałem chłopaków takich młodych, najstarszy miał dwadzieścia sześc lat, a najmłodszy dziewiętnaście. Myśmy byli wszyscy psy na baby. Brat, dziewiętnaście lat, przystojny jak cholera. Ja miałem wtedy dwadzieścia sześć lat. Józek, pianista, miał dwadzieścia trzy, a Zbyszek Szozda miał dwadzieścia sześć. A później dobraliśmy jeszcze jednego. Tak że było nas początkowo czterech,...
Mój zespół w "Powszechnej", to był rok 1956. Zacznę od głównego - Machnicki Dariusz, dwadzieścia cztery. Później Zbigniew Szozda, chyba dwadzieścia siedem. Machnicki Jerzy, Szanter Józef, dwadzieścia dwa, student prawa. Ja byłem wtedy student urlopowany. Też prawa. Klarnet, saksofon u mnie. Szanter, fortepian, Jurek akordeon, Szozda perkusja. Na samym początku z nami grał, jako piąty, Adam Słoniec, on był rocznik [19]26. Puzon, kontrabas. W tym fachu trzeba umieć grać na kilku instrumentach. Tam było takie podium nad schodami. W środku...
Z jednej strony występowaliśmy w zespołach studenckich, których patronatem była rada okręgowa ZSP, a chałturzyliśmy z „Wesołą dziewiątką”. Była to estradowa grupa, skład mydło i powidło. Byli artyści z teatru, z operetki, był zespół muzyczny, który dawał podkład. Między innymi ja śpiewałem i grali koledzy ze zespołu Bezimienni, Leszek Wijakowski, Zenek Kwasek. W ten sposób zarabialiśmy dodatkowe pieniądze. Za każdy koncert dostawaliśmy stawkę amatorską 175 złotych, a koncertów było dużo. Jeździliśmy z imprezą objazdową, estradową „Zgaduj zgadula”. Jeżeli płatnikiem były...
Nie przypominam sobie takiej sytuacji, żebyśmy jechali z końmi w wagonie. Przypominam sobie coś innego: jeszcze nie występowałem w zespole, ale byłem miłośnikiem muzyki młodzieżowej. Jechałem na pierwszy festiwal muzyki nastolatków do Szczecina w 1962 roku. Jechało się autostopem, z moim przyjacielem Januszem Szajewskim. Wtedy kierowcy chętnie zabierali, książeczki autostopu były bardzo modne i jechaliśmy na festiwal. Wtedy po raz pierwszy szerokiemu ogółowi pokazały się późniejszej gwiazdy polskiej muzyki jak Czesław Wydrzycki, później pod pseudonimem Niemen, Karin Stanek, Helena Majdaniec,...
Moim utworem, z którym występowałem w telewizji ogólnopolskiej w programie Po szóstej, który również prezentowałem na przeglądach w Gliwicach była piosenka pod tytułem „Złoty uśmiech”. Tekst był Jerzego Księskiego, muzyka Marka Voit- Wojtkiewicza. Zaczynało się ad lubitum: „Twój uśmiech na do widzenia, złoty uśmiech ciągle pamiętam. Bo nic milszego nie ma. Twój uśmiech jest jak piosenka”. Później już wchodzimy w rytm: „Wszystko jest jakieś odległe, są słowa, których nie było. Są oczy zielone, dalekie, o jakich się mędrcom nie śniło....
Formuła zespołu Bezimienni troszeczkę się wyczerpała. Szczególnie chodziło o sprawę sprzętu. Mieliśmy bardzo marny sprzęt, nie mieliśmy sponsora, który by zainwestował w sprzęt, w stroje. Poza tym chłopcy rozpierzchli się w sposób naturalny. Część z nich poszła do wojska, Piotrek Wierzejski wyjechał z Lublina do Łęcznej. Próbowaliśmy jakoś łatać zespół, ale w między czasie z Leszkiem Wijakowskim dowiedzieliśmy się, że tworzy się zespół w oparciu o „ciapy”, czyli spółdzielnię imienia Hanki Sawickiej na ulicy Szkolnej. W nim byli ludzie, którzy...
W tamtych czasach młodzież poza zajęciami sportowymi, nie bardzo miała czym się zajmować. Mieliśmy swoich stałych fanów, koleżanki i kolegów, całe grupy, które z nami chodziły na koncerty w różnych częściach miasta. Oni robili wszystko, żeby dostać się na zabawę, tam gdzie my graliśmy do tańca. Oni się fantastycznie bawili. To była grupa tak zwanej złotej młodzieży lubelskiej, bardzo zróżnicowana, w dużej części pochodząca z bardzo bogatych, szacownych rodzin. Dla nich była to jedyna rozrywka. Oni na takie zamknięte imprezy...
Bezimienni cały czas działali przy Chatce Żaka. Najpierw został zmieniony nasz patron. Przestaliśmy być zespołem rady uczelnianej ZMW, która była za biedna. Naszym problemem był sprzęt, na którym graliśmy. To była najważniejsza rzecz, która decydowała, że nie mogliśmy się rozwijać. Sprzęt był trudno dostępny i bardzo drogi. Trzeba było to ściągać z zagranicy. Graliśmy na byle czym. W zespole The Minstrels, nie mieliśmy oddzielnych wzmacniaczy i głośników. Były dwa radia niemieckie lub holenderskie i gitary były podłączone do odbiorników radiowych,...
Chyba wiosną 1964 roku zmieniliśmy nazwę na Bezimienni. Nazwa The Minstrels zaczęło kogoś kłóć. Zresztą sami nie byliśmy przekonani do końca do tego by polski zespół miał angielską nazwę. To była chyba propozycja Leszka Juziuka, gitarzysty basowego, żeby dokonać zmiany i nazwać zespół nazwą Bezimienni. Uznaliśmy, że to dobra nazwa, ponieważ mieliśmy kłopoty ze znalezieniem nazwy. W związku z tym to nazwijmy się Bezimienni. Zmiany dokonaliśmy chyba na balu w agrotechnice na Wyższej Szkole Rolniczej. Był duży bal studencki i...
Byłem studentem studium nauczycielskiego i od dzieciństwa kochałem muzykę. Byłem zakochany w szybkiej muzyce. W latach czterdziestych było boogie-woogie. Miałem dwóch starszych braci, jednego o sześć lat, drugiego o dwanaście. W ogóle wtedy wszyscy młodzi ludzie byli zapatrzeni w muzykę zachodnią, która docierała do nasz przede wszystkim przez filmy i radio. Nie było telewizji, nie było tych wszystkich nośników, które są w tej chwili. Bardzo dużo młodzieży ciągle chodziło do kina, oglądało filmy, a wtedy filmy były włoskie, francuskie, amerykańskie...
muzyka, życie muzyczne, Lublin „Nie nada, nie nada” Na przykład przyjechała orkiestra Związku Radzieckiego - znana, występowała w „Koziołku” to jest była hala targowa, obecnie chyba hala „Społem” przy Lubartowskiej - i przyszedłem do tego dyrygenta i mówię, że chciałem fragmencik nagrać, bo daję reportażyk, że wyście tu przyjechali. „Nie nada, nie nada.” Jak nie nada, to nie nada, no to nie nagrałem. A ja jego poniekąd rozumiem. On sobie pomyślał: "O, to ma facet jakiś magnetofonik mały, będzie chciał...
Sekcji nie było (odp. na pytanie, czy przy „Arcusie” działały jakieś sekcje-dop. M.N.). Sekcje to ewentualnie były w akademikach. Zespoły muzyczne były, początki Budki Suflera. Później była taka grupa, zespół muzyczny, Fenix się nazywała. Dwie gitary, perkusja i organy. [Grali] pop, troszkę bluesa. Trochę bluesowato zalatywało. Nic specjalnego. [W „Arcusie” mieli] próby. Przede wszystkim były próby. W Lublinie było dosyć sporo takich zespołów muzycznych: „Minstrele”, „ Słowianie”, „Bezimienni”, „Szkielety” - z Akademii Medycznej. Tych zespołów, gitarowych było, przecież wtedy, w...
Nie (odp. na pytanie, czy pan Tomasz znał Piotra Szczepanika-dop. M.N.). Aczkolwiek, z tego co wiem, to mieszkał gdzieś na Kunickiego, czyli w okolicach mojej żony; bo moja żona z Kunickiego. Także ona chyba go lepiej znała, przynajmniej z widzenia, tym bardziej że Piotrek jest starszy ode mnie o dwa, trzy, czy może nawet więcej lat. Znałem [go] tylko z relacji osób trzecich.
[Przez] ostatnie dziesięć lat [Grześkowiak] miał wpadki [alkoholowe]. Zresztą, to było coś fatalnego, to była rzecz tragiczna wręcz. Spotkałem Kazika - już nie pamiętam, który rok to [był] - (po nekrologach można sprawdzić) dokładnie w Wigilię, 24 grudnia, w banku na Krakowskim. „Cześć, cześć, cześć. No wróciłem ze Stanów”. Pojechał ze starym Cejrowskim. Trzy miesiące miał tournee po Stanach. „Słuchaj, wpadnij do mnie.” „Teraz nie mogę, ale jadę 12-go stycznia na nagranie do studium Osieckiej, to spotkajmy się, tak koło...
Ja nie mieszkałem na LSM-ie. [Grześkowiak mieszkał] pod moim kolegą. Jak się zdenerwował to wyrzucił z piątego piętra lodówkę przez okno. Ale miałem kiedyś taką historię. Kazik w pewnym momencie przestał zażywać alkoholu. I przez ostatnie, bodajże dziesięć, czy jedenaście lat życia był abstynentem. Co było bardzo śmieszne, bo Kazik przychodził, tutaj na róg Kołłątaja i Peowiaków, tam gdzie jest ten słynny „Krokodyl”. Przychodził z dwoma ciasteczkami, – czy czterema – czasami zapakowanymi, stawiał [je], brał kawę. Ja siadałem z...
Koncerty, które najlepiej pamiętam to się działy w Gliwicach, (bo je organizowałam- dop. E.K.) tzn. Kaczmarski..[..ego] udało się [nam zaprosić], Kleyffa się udało. Te rzeczy w różnych miejscach się działy. U [Miernowskich] chyba też. U mnie w pamięci te wszystkie piosenki funkcjonują, jak gdyby w oderwaniu od miejsca. Bo to się słuchało na taśmach itd. itd. Być może to się działo u nich, natomiast ja [tego] nie pamiętam jako [czegoś] co się działo u nich, tylko że w ogóle się...