Wspominałem o Bierucie? Mój dziadek, czyli ojciec mojej mamy był zecerem i z kolegą mieli taką małą drukarenkę. Jak jest szkoła [J. i A.] Vetterów – nie pamiętam, czy to przy szkole, czy w budynku jakimś za szkołą, w każdym razie to było w podziemiu. Schodziło się po kilku schodkach w dół i do dziadka. Tam mieli zamówienia, przecież zecer składał to ręcznie. Nie było komputerów, innych śmiesznych rzeczy. Któregoś dnia dziadek jak zwykle rano zjadł śniadanie, poszedł, wziął sobie...
Fragmenty Relacji ze słowem kluczowym "drukarnia"
Po wojnie ona się mieściła w kilku pomieszczeniach. W tym frontowym budynku było wejście do biura, z biura wchodziło się do introligatorni, od podwórka był gabinet dyrektorów, w podwórku była zecernia i w drugim miejscu, głębiej jeszcze, drukarnia. Szczuka, właściciel eks, odzyskał początkowo [drukarnię], znaczy ona była niby upaństwowiona, ale on miał zapasy różne materiałów sprzed wojny, tak że mógł tym dysponować. Ja byłam korektorką, ta moja koleżanka była księgową i kasjerką. Nie wiem, ile tam pracowało ludzi. Kilkadziesiąt osób...
udostępnienie online najcenniejszych zasobów", życie codzienne Drukarnia „Kuriera Lubelskiego” i psiarnie Akademii Medycznej Pamiętam, gdzie się mieściła drukarnia [„Kuriera Lubelskiego”], bo to było niedaleko mnie. Korekta chyba tam też się mieściła. Jak dojeżdża trolejbus czy autobus do końca samej Lubartowskiej, później się tak skręcało w prawo, można było dojść skrótem na Czwartek. Jak się tak stało tyłem do Lubartowskiej, to się skręcało w prawo. I to była uliczka, gdzie się mieściła drukarnia. Ja unikałam tej ulicy dlatego, że tam też...
Siedem godzin się później pracowało, [jeszcze] później sobotę wolną zrobili. Dodatków nie było, tylko siedem godzin, a płacili tak, jak za osiem. Może to dlatego, że ołów, na ołowicę tam parę osób zachorowało, ale to młodzi, nie przestrzegali higieny. Przed śniadaniem trzeba umyć ręce, [przed wyjściem] do domu trzeba było dobrze wymyć ręce. No i odkurzać czcionki, trzeba było odkurzyć odkurzaczem. [W czcionkach był] ołów, antymon, cyna i miedź. Ołowiu było dziewięćdziesiąt trzy procent. A linotyp to miał tylko ołów.
W stanie wojennym był jakby to nazwać, wojskowy taki nadzorca w zakładzie. Częściowo przebywał, czasami wychodził sobie. Przychodził tylko na kontrole. Nie pamiętam, kapitan czy major to był. [Cenzura] działa i to jeszcze lepiej niż wcześniej. Wszystko sprawdzali i nie było mowy żeby drukować tak bez zezwolenia. Przychodzili na zakład i sprawdzali co się drukuje i czy jest zezwolenie, czy wszystko jest formalnie załatwione, czy nie ma jakiś na lewo robionych robót. Na tym polegała cenzura.
Nie można było nic złożyć, pieczątki [zrobić] zwłaszcza, bez zezwolenia cenzury. Cenzura miała duży wpływ. Były afery takie czasem, że wydrukowało się coś czy ten co zamawiał coś oszukał czy tam się pomylili, czy źle ktoś zinterpretował zezwolenie, w każdym bądź razie były różne afery, że sprawdzali, przychodzili, kto, kiedy drukował, ale to sporadyczne. Kontrole były związane z takim czymś, a teraz każdy może sobie pieczątkę zrobić jaką chce.[Wtedy] przychodzili, sprawdzali kto zamawiał, kto produkował to, kto tego nie dopilnował...
[Drukowało się] regulaminy, tabele, zaproszenia ślubne czasem, wizytówki, ale to sporadycznie, jakieś druki, takie ulotki reklamowe, i tak więcej nic, bo to nie miał kto się zajmować tym żeby to jakoś się rozwijać chciało, a w innych drukarniach było lepiej. [Działy to] zecernia, maszyny, introligatornia. Maszyny offsetowe to na Cyrulickiej były, z tym, że maszyny offsetowe to już na innej zasadzie, nie potrzeba było zecera. Tam się drukowało początkowo z kamienia, tak zwana litografia. Mieliśmy na Żmigrodzie zakład, później na...
Właściwie to było tak, że wałęsałem się tak trochę w wakacje, a pracował brat mój w tej instytucji jako maszynista drukarski, pracowała siostra jako introligatorka i powiedzieli: „Chodź tutaj.”, bo ja chciałem iść do TBS-u – Technikum Budowy Samochodów, tam były praktyki, ale nie przyjęli mnie, bo nie zdałem egzaminu. Siostra pracowała od chyba od [19]47 roku. Brat trochę później chyba, ale nie pamiętam dokładnie od kiedy. [W zakładzie musiałem po] prostu pomagać, rozebrać skład, mój instruktor tak zwany -...
Pracowałemu pana Dzierwy w zakładzie na maszynie dwukolorowej Mamroland. Ta maszyna była z lat dziewięćdziesiątych chyba, osiemdziesiąte, dziewięćdziesiąte, już z takich nowszych, to też [była] maszyna offsetowa. Tam pracowałem na trzech lub czterech maszynach, sam, w zależności od tego co trzeba było na której zrobić. [Tam] był Romayor, to była jednokolorówka czeska, później szef dokupił dwukolorową, to jeździliśmy do Czech ją oglądać.
Firma Pektor przeważnie druki drukowała dla rolnictwa, dla WOPR-ów tak zwanych, Wojewódzkie Ośrodki Postępu Rolniczego, tak się to nazywało, tam ludzie siedzieli na górze na piętrze i robili tak zwane opracowania, to byli mądrzy ludzie, profesorowie, zbierali [informacje] powiedzmy o jakiejś hodowli ziemniaka czy jakiegoś zboża i robili opis jak należy tam stosować powiedzmy jakieś nawozy, jakieś coś tam i tak dalej. To się drukowało w formie takich broszur dla rolników. Maszyny były mieszane, to było część typografii, ja nie...
Niewiele brakowało, by kolega spalił zakład, bo żeby zmienić kolor trzeba umyć maszynę, bo wiadomo zawsze się drukowało na czarno, podstawowy druk, czarna robota. Jednak czasami trzeba było wydrukować coś w innym kolorze, powiedzmy czerwonym, żółtym, niebieskim. Trzeba było to możliwie domyć, do tego służyły, myjki tak zwane, które się zakładało z tyłu na maszynę, to już w Grafopressach tak zwanych, czeskich. Czesi nam tutaj dobrą robotę zrobili, bo zbudowali coś na wzór maszyny niemieckiej Heidelberg, dociskowej z tym, że...
Różne kawały się robiło. [Na przykład] kolega cierpiał na manię wyższości, najpierw został brygadzistą, a później jeszcze miał wyższe aspiracje i podpuchę zrobiliśmy mu, to już w Lublinie było, czy nie chce zostać kierownikiem całego zakładu. Dzwoniliśmy z warsztatu mechanika do niego, kolega bardzo głos zmienił, że dzwonią z sekretariatu dyrektora i jest taka propozycja, czy on by się zgodził zostać kierownikiem zakładu, ponieważ ten kierownik, który w tej chwili jest to po prostu odchodzi i wakat powstaje, i bardzo...
warunki szkodliwe, farby drukarskie Zagrożenie dla zdrowia w pracy w drukarni Największe zagrożenie mieli linotypiści, którzy pracowali przy gorącym ołowiu. Wiadomo było, że tam ołowica [przez] wdychanie. Za moich czasów nikt na ołowicę nie zachorował. Jednak gdzieś musiało to być, że ktoś wymyślił, by pracować siedem godzin. Oczywiście było też takie coś jak pylenie farb i papieru. W czasie druku farba się obracała na wałkach, obracała się w tak zwanym kałamarzu, gdzie farba miała taką konsystencję jak lepik, ludzie mówili,...
Ogólnie to było bardzo mało wypadków, chociaż rzeczywiście można było rękę wsadzić gdzieś niepotrzebnie, ale nie. Kolega kiedyś, gdzieś mu tak zwany trójnóż, to jest taka maszyna do docinania książek z trzech stron, to też mu tam trochę palce nadciął. Ja sam włożyłem też palca między taki wałek i miałem zszywany palec. Chociaż tam kiedyś podobno był taki przypadek, że facetowi, jakiemuś tam spodnie wciągnęło w maszynę, chyba jednemu też ręce obcięli, palce poszły, ale to tego nie pamiętam, bo...
Zaczynałem naukę zawodu w 1967 roku. Tak jak zaczyna się rok szkolny, ja tak zacząłem. Nauka trwała trzy lata. To coś w rodzaju szkoły zawodowej, tylko z tym, że sześć dni w tygodniu była praktyka. Później [w] miedzy czasie skończyłem dwa lata liceum wieczorowego i trzyletnie technikum poligraficzne w Warszawie. To była moja szkoła. Pracowałem łącznie z nauką zawodu czterdzieści dwa lata, z tym, że pół jako maszynista topograficzny, a pół jako maszynista offsetowy. Wszystko odbywało się w Lubelskich Zakładach...
drukowane na Unickiej, tam nawet chyba to było oddawane do składaczy. W drukarni mieli jakąś tam [takiego] typu graficzną maszynę do składania. To była taka wielka maszyna do pisania. Była na ołów, bo to wtedy ta czcionka odlewała się, [tak] jakby zaczerpywała ołowianą cząstkę i wbijała do pewnego tam rządku i takie czcionki ołowiane, które się odklejały od tych trzonków. Typografia, to pan Stanisław Kosior na tym pisał i był dobry na tym. Później przeszedł do naszego wydawnictwa, bo tam...
Pamiętam Dzień Drukarza, takie święto w ostatnią niedzielę maja. Ruchome, w każdym razie to się tak polowało żeby była jakaś niedziela. Pamiętam z kolegami, już [jako] młodzi drukarze, to Dzień Drukarza pamiętamy do połowy mniej więcej, podobno jeszcze coś się działo. Fajnie było przyjęcie, jakaś muzyka, tańce, byli panowie, panie, młodzi, starsi. Alkoholu oczywiście nie wolno było, absolutnie. Dopiero jak się wychodziło, jak maturzyści. Stołówka elegancko była udekorowana. To, że później tam było ciężko do domu trafić to inna sprawa,...
Dodatek szkodliwy był na Unickiej, mianowicie było pół litra miesięcznie soku plus fiolka witaminy C. Malinowy jakiś [sok], taki jak mamy dzisiaj, każdy mógł sobie zrobić sok po prostu do wypicia. Mógł sobie zmieszać z woda, była kuchnia na górze, była stołówka, mleko było obowiązkowo w trzech postaciach to znaczy gotowane gorące, gotowane zimne i surowe w kubeczkach tak jak w barach mlecznych. Była przerwa, miało się ze sobą kanapkę, albo dwie i do tego był bufet, tak, że każdemu...
W Lasergrafie przeszedłem kurs obsługi komputera. Pokazano mi jakie programy są, jak się obsługuje, bo programy poligraficzne są inne niż programy biurowe. Biurowy to World i Excel, PowerPoint może być czy tam jeszcze jakiś inny z tego pakietu Office. Natomiast te poligraficzne programy to głównie robiliśmy w QuarkXPress, taki program. I w tym żeśmy robili gazety. Corel Draw jest tak program, też się robi. Teraz ostatnio powstał InDesign na przykład. Jak robiliśmy w Intrografie, to było problemów bardzo dużo, dlatego,...
Kościuszki Materiały drukowane w w drukarni przy ulicy Kościuszki w Lublinie w czasie PRL-u Na Kościuszki [pracowałem jako linotypista]. Jak było trzeba coś pomóc na zecerni to też się robiło, bo to mały zakład był, to co trzeba było to wszystko się robiło. Nie było roboty na linotypie to się szło na zecernię, nie było na zecerni to się szło do introligatorni pomagać. Drobiazgi takie były robione. Raczej tabele dla urzędów lubelskich jakichś, raczej dla firm jakichś. Jakieś książki takie...