Program Historia Mówiona realizowany jest w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” od 1998 roku. Polega on na rejestrowaniu, opracowywaniu oraz upowszechnianiu relacji mówionych dotyczących Lublina i Lubelszczyzny od dwudziestolecia międzywojennego do czasów współczesnych.

Program Historia Mówiona realizowany jest w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” od 1998 roku. Polega on na rejestrowaniu, opracowywaniu oraz upowszechnianiu relacji mówionych dotyczących Lublina i Lubelszczyzny od dwudziestolecia międzywojennego do czasów współczesnych.

Teatr NN

Żydzi - Wanda Wnukowska - fragment relacji świadka historii z 28 lipca 2010

Mieszkali w swojej dzielnicy, pamiętam niektóre nazwy ulic, na przykład była ulica w miejscu, jak jest skrzyżowanie Biernackiego, Lubartowskiej i Ruskiej, a teraz tam stoi tylko parę budek. Wtedy była kamienica ustawiona tak w kwadrat, a ta ulica nazywała się Ciasna. Tam była apteka i jakiś sklep, no i mieszkania.

Na rogu Targowej był taki lew nad drzwiami i tam była przed wojną knajpa, a druga knajpa, żydowska, nazywała się „Siedem bab” i była niedaleko ulicy Świętoduskiej, jak jest teraz ten duży sklep dziewiarski „Anna”.

Sklepiki żydowskie ciągnęły się na całej ulicy Lubartowskiej, w okolicach dworca PKS i budynku hali Nowa, gdzie kiedyś były liczne uliczki tej dzielnicy. Przed świętami ojciec nas do tych żydowskich sklepików przywoził furmanką na zakupy. Zawsze nam ładne rzeczy kupował, bratu ubranko, mnie płaszczyk i pantofelki, takie śliczne lakiereczki.

Pamiętam, że Żydzi zawsze starali się zatrzymać klienta w swoim sklepiku i raz moją matkę z tego powodu spotkała taka niezbyt przyjemna historia. Po ślubie moi rodzice pojechali na zakupy do Lublina, dostali od kogoś trochę pieniędzy i mama chciała sobie kupić porządne pantofle. Byli na ulicy Nowej, która teraz nazywa się Lubartowska i tak chodzili od sklepiku do sklepiku, bo mamie nic się nie podobało.

Wyszli z jednego sklepu, a za nimi wybiegł właściciel Żyd i zaczął krzyczeć do mojego ojca: „Wróć się ojciec, wróć. Ty się słuchasz tej zasranicy, ona już tobą rządzi?” i zaczął wtykać mamie te pantofle, których nie chciała. Zmylił go wygląd mojej mamy, która była drobniutka i szczupła, i pomyślał, że to ojciec i córka. Mama oczywiście tych butów nie kupiła, bardzo się zdenerwowała i krzyknęła: „Ja cię mam gdzieś, ty parszywy Żydzie, żebyś ty mi to wtykał?”. Długo jeszcze wspominała tę historię.

Wielu Żydów było bardzo biednych, przychodzili z Lublina handlować po wioskach.

Żydówki brały na plecy kawałki jakiegoś materiału czy parę szklanek albo jakiś talerz i z tym chodziły, próbując sprzedać. A Żydzi w takiej skrzyneczce drewnianej na plecach mieli szyby poukładane, chodzili, pytając, czy komuś szyba nie wypadła.

Zachodzili i do nas, pamiętam takie małżeństwo – Srulek i Srulkowa. A z opowieści dziadków wiem, że koło nich, w Ciecierzynie, też kiedyś mieszkali Żydzi, którzy mieli domek i trochę pola.

Za okupacji Żydzi też handlowali, ale jakoś tylko rok, czy dwa, a potem Niemcy zamknęli ich w gettach. Pamiętam, jak w czasie wojny Żydów goniono przez Ciecierzyn. Dużo ich było, szli z Lublina do Bełżca przez Lubartów. Nie prowadzili ich prostą drogą, tylko okrężną, żeby ich wykończyć, a w Bełżcu im obiecano mieszkanie i lepsze życie, ale oszukali ich. Nie wiem, o której godzinie oni wyszli z tego Lublina, dość, że doszli do Ciecierzyna i w stodole przy majątku nocowali. Wśród tych Żydów byli też Srulek i Srulkowa, którzy prosili moją mamę: „Niech Antkowa przyjdzie i coś nam przyniesie jeść”, a mama się bardzo bała i nie mogła do nich podejść, bo byli pilnowani przez SS-manów, co byli w tym majątku. Rano wszystkich zegnali, bez jedzenia, bez niczego i dalej popędzili na Lubartów. Jak ktoś był słaby, to od razu strzelali i zostawiali trupy na ulicy, czworo zaraz za Ciecierzynem leżało, ale ja tego nie widziałam, tylko słyszałam z opowiadań. Wtedy też przestaliśmy chodzić do Lublina, bo było niebezpiecznie, kiedy Niemcy likwidowali getto.