Program Historia Mówiona realizowany jest w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” od 1998 roku. Polega on na rejestrowaniu, opracowywaniu oraz upowszechnianiu relacji mówionych dotyczących Lublina i Lubelszczyzny od dwudziestolecia międzywojennego do czasów współczesnych.

Program Historia Mówiona realizowany jest w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” od 1998 roku. Polega on na rejestrowaniu, opracowywaniu oraz upowszechnianiu relacji mówionych dotyczących Lublina i Lubelszczyzny od dwudziestolecia międzywojennego do czasów współczesnych.

Teatr NN

Lublin pod okupacją niemiecką i sytuacja Żydów - Jerzy Paderewski - fragment relacji świadka historii z 5 maja 2015

Budowany był obóz na Majdanku i już więźniowie byli. A ta droga [na Piaski] biegła przecież tuż-tuż koło tych terenów na Majdanku. Stali Niemcy z psami, dla mnie to było takie straszne, a bardzo lubię zwierzęta, psy szczególnie. Jakoś mi się wydawało, że to takie niewłaściwe. Te psy tak szarpały się, to mi zostało w pamięci.

Pamiętam tablicę wbudowaną w Bramę Krakowską, stojąc twarzą do Bramy Krakowskiej po prawej ręce, gdzie było napisane – Lublin miasto niemieckie. Jak była duża przerwa, wybiegaliśmy na ulicę. Pamiętam, przy ulicy Koziej ta lewa strona była całkiem inna, tam są trzy kamienice połączone teraz dla banku PKO SA, i tak gdzieś w połowie, może nieco bliżej Królewskiej był maleńki sklepik papierniczy. Jak już przenieśli nas tutaj do tych sal szkolnych, to biegaliśmy właśnie do tego sklepiku, który miał Żyd, starszy mężczyzna. Tam się po ołówki, po jakieś kartki, zeszyty [biegało], ale były też takie na kartonach kolorowe różne wycinanki, na choinkę się robiło – to były główki, to były całe postacie – i pamiętam taki moment, jak tam pobiegliśmy we trzech czy we czterech i te właśnie wycinanki [wybieraliśmy], każdy po jednej, bo to miało się parę groszy, a on mówi: „Bierzcie chłopcy, ile chcecie”.

Takie scenki zostają w pamięci – on tak się żegnał z nami. Potem tego sklepiku już nie było. Nie wiem, czy to nazajutrz, czy nie, ale w każdym razie to już były te lata, kiedy ich wypędzano, wyganiano, to musiał być rok [19]41.

Na ulicy Skibińskiej, to jest w promieniu, ja wiem, 200, 300 metrów od domu mojego, był parterowy budynek z dużym dachem, z takim korytarzem w środku i tuż przy wejściu był szewski warsztacik. To był żydowski warsztacik. I pamiętam, że mama mnie wysłała z moimi butami, takimi już jesiennymi, to musiał być chyba [19]41 rok, żeby mi ten szewc podzelował. Poszedłem z tymi butami do niego, był to starszy już człowiek, siedział i ja mówię: „Proszę o reperację”, a on mówi: „Ja tylko oddaję już buty, bo mnie tu już jutro nie będzie”. To mi tak zostało w pamięci. Nie wiedziałem, co jest. Wracałem z tymi butami do domu i mówię mamie, że szewc powiedział to i to.

„Oj – mówi – będzie coś złego”.

Pamiętam, jak szliśmy z matką ulicą Nową – to jest ten odcinek od Bramy Krakowskiej w dół do Kowalskiej, obecnie Lubartowska. Szliśmy razem z matką, bo zaprzyjaźnieni z rodzicami moimi państwo Pieczywkowie mieszkali dalej na Lubartowskiej, już za Biernackiego. Tam był chłopak, Janusz miał na imię, ode mnie młodszy chyba ze dwa lata, ze trzy. Szliśmy i wtedy zobaczyłem, jak zabijano deskami ulicę Kowalską, od strony Lubartowskiej. Pytam mamę, co tu robią. „A to ogrodzenie robią, tam nie można chodzić”. Nie wiem, w którym to było roku. To mógł być albo koniec [19]40, albo początek [19]41 roku.

Pamiętam też takie zdarzenie, to musiał być początek [19]43 roku, wracałem ze szkoły do mieszkania na Kołłątaja, wchodzę do bramy, tam stało kilku mężczyzn. I słyszę, jak rozmawiają, to byli Żydzi, bo chyba jeszcze ich gdzieś tutaj prowadzano, nie wiem, czy jeszcze byli na Lipowej w tym baraku, czy już [na Majdanie Tatarskim].

I taką rozmowę z dozorcą Józefem Sawickim słyszę: „Zapłacę za tę kaczkę, upieczoną kaczkę”. I ja wbiegam po takich kręconych schodach, takie były ciekawe schody do domu, mówię: „Mamusiu! Tam chce pan jakiś kupić kaczkę”. „Jak to kaczkę kupić?”, „Ale mówi, żeby upiec mu kaczkę”, tak chaotycznie informuję. „Co ty opowiadasz za głupstwa?”. Potem rozmawiała matka z panem Józefem, i on mówi: „Tak, chcieli, żeby im upiec, ale ja ani kaczki nie mam, ani nic”.

Pamiętam, to był rok [19]43, bardzo często przybiegałem na Bronowice, bo miałem tam kolegów, miałem rodzinę. Dzięki tej rodzinie nie czułem się sam jak palec, bo brat [cioteczny był] dosłownie jak rodzony. Wybiegliśmy z Biłgorajskiej na Łęczyńską w kierunku teraz Męczenników Majdanka, a przedtem Fabrycznej. Wybiegliśmy, było ku zachodowi słońca tak, a od strony mostu szła kolumna Żydów. To musiała być wiosna albo jesień, ale raczej wiosna [19]43 roku. Szli nie czwórkami, tylko chyba ósemkami, całą jezdnią. I to początek był [kolumny]. Myśmy tak wybiegli, nas tam było czterech czy pięciu chłopaków. Pamiętam, że przy krzyżu stał młody ksiądz, myśmy podbiegli do niego i tak: „Niech będzie pochwalony...”, „Niech będzie...”, i on tak stał i patrzył. I my też. Ci ludzie szli, świetnie poubierani, futra, walizki nieśli, tacy byli, no powiedzmy z dobrych domów, wyglądający tak dostojnie. Tak mi to zostało w pamięci. To słońce i oni, tacy spokojni. Ja też nie wiedziałem, że tam na pewno od razu idą na śmierć czy coś. Ale wiedziałem, że tam się źle dzieje. Często zresztą smród był. Jak powiał wiatr, to był smród, tu nawet i na tych właśnie, no niby kawałek drogi, no ale ten dym, i tak dalej. Ten tragizm jeszcze bardziej w człowieku się nawarstwia. Straszne! Na początku to pamiętam, jak przywożono, na 1 Maja była łaźnia. Tutaj gdzie fabryka maszyn Wolskiego była, blisko skrzyżowania, gdzie kino Venus [było], ono Robotnik później się nazywało, tam była taka łaźnia. I tam początkowo niektóre transporty [kierowano], ale tych nie sądzę, żeby umyto, bo przecież by się tak nie poubierali, chyba tak wysiedli i tak szli…