Program Historia Mówiona realizowany jest w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” od 1998 roku. Polega on na rejestrowaniu, opracowywaniu oraz upowszechnianiu relacji mówionych dotyczących Lublina i Lubelszczyzny od dwudziestolecia międzywojennego do czasów współczesnych.

Program Historia Mówiona realizowany jest w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” od 1998 roku. Polega on na rejestrowaniu, opracowywaniu oraz upowszechnianiu relacji mówionych dotyczących Lublina i Lubelszczyzny od dwudziestolecia międzywojennego do czasów współczesnych.

Teatr NN

Koniec wojny - Krystyna Potrzyszcz - fragment relacji świadka historii z 18 września 2019

Ja specjalnie nie odczuwałam tej wojny. Odczuwali chyba tylko ludzie, którzy zostali w Kamionce osiedleni, a wysiedleni z Pomorza, z Kujaw, z Wielkopolski. Takich rodzin było kilka w Kamionce, to byli państwo Andruszkiewiczowie – mama i dwoje dzieci, ojciec nie wrócił z wojny, pan Ciesielski, państwo Woretowie – dwaj bracia, obydwaj żonaci, jeden miał dwóch synów, z jednym chodziłam do szkoły, bo rozpoczęłam szkołę niemal z wojną. Jeszcze były jakieś nazwiska – Śliwiński. To nie jest nasze kamionkowskie nazwisko.

Natomiast doskonale pamiętam już sam okres końca wojny. Wtedy, w [19]44 [roku], miałam jedenaście lat, prawie dwunasty rok. Z tego okresu pamiętam, że wszystko w domu było schowane, że część młodzieży męskiej była przez Niemców zabrana na roboty do Niemiec i o siłę męską było trudno. Ponieważ ojciec był rzemieślnikiem, nie zajmował się gospodarstwem w ścisłym tego słowa znaczeniu, ale jak była wojna i mężczyzn nie było – albo część była w partyzantce, część Niemcy rozstrzelali – ojciec wziął kosę, mamę i poszli na pole ścinać zboże. To był lipiec. Pamiętam maszerujących czwórkami Niemców – takich zaspanych, zakurzonych, z zamkniętymi oczyma. Rwali jabłka z tych gałęzi, które się nachylały nad trotuarem na ulicy Lubartowskiej – bo tylko tam był chodnik, nigdzie więcej, chodnik z ziemi ułożony, ograniczony krawędzią cementową od szosy. A później, gdzieś dwa dni później, po Niemcach – cisza, spokój, nikt przeciwko nim nie występował, nikt nie strzelał, nie słychać było żadnych odgłosów – zjawiła się 27 Wołyńska Dywizja Piechoty, zajęła ulicę Kocką, na której ja mieszkałam pod numerem 24. I u nas także w dużym pokoju przynieśli sobie snopki słomy, siana. Wśród nich była pani, zdziwiło mnie jako dziewczynkę, że krzyczała na ordynansa, wzywała ordynansa i robiła mu uwagi, że dał jej niewłaściwą bieliznę na noc, bo to jest słoma, to jest siano i ona będzie podrapana tym. Ja byłam taka zdziwiona, że tu oni uciekają, tu jakaś armia inna ich goni, a ona szuka luksusów. Dla mnie to był luksus wtedy, że można się przespać na sianie. Niektórzy szli do stodoły, jeżeli mieli taką. No i ta dywizja ze dwa dni u nas zatrzymała się. U nas, w mieszkaniu państwa Soszków, w mieszkaniu państwa Królów – przy ulicy Kockiej. A potem zabrali się, poszli.