Program Historia Mówiona realizowany jest w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” od 1998 roku. Polega on na rejestrowaniu, opracowywaniu oraz upowszechnianiu relacji mówionych dotyczących Lublina i Lubelszczyzny od dwudziestolecia międzywojennego do czasów współczesnych.

Program Historia Mówiona realizowany jest w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” od 1998 roku. Polega on na rejestrowaniu, opracowywaniu oraz upowszechnianiu relacji mówionych dotyczących Lublina i Lubelszczyzny od dwudziestolecia międzywojennego do czasów współczesnych.

Teatr NN

Przedwojenne przysmaki - Teresa Szmigielska - fragment relacji świadka historii z 11 października 2001

Smaki pamiętam. Był taki sklep spożywczo-kolonialny, bo to się tak przed wojną nazywało - towary kolonialne. Towary kolonialne to były właśnie te wszystkie przyprawy: kawa, herbata, bo większość krajów, gdzie te rzeczy rosną i gdzie się je przetwarza, to były kolonie, w większości angielskie. Niemcy mieli kolonie, Portugalia i różne inne kraje, Francja, dlatego tak to się nazywało. Był taki sklep, sklep Rakszewskiego. On się mieścił chyba w hotelu Wiktoria. Ten hotel zburzony był w czasie bombardowania 9 września 1939 roku. Stał tu, gdzie jest ten placyk przed domem towarowym i tam się mieścił ten sklep. Więc wiem, że bardzo lubiłam z mamą chodzić do tego sklepu dlatego, że to był taki długi, wąski sklep i bardzo byli tam eleganccy i sympatyczni subiekci. Jak ten sklep sobie przypominam, to jakoś sobie kojarzę go z tym sklepem Wokulskiego z "Lalki". I tam od razu był ten fantastyczny, cudowny zapach - chyba kawy.

Musiało tam być wiele tych wszystkich przypraw, kawa chyba dominowała i mnie zawsze odurzał ten zapach. Tam mama kupowała rodzynki a pewnie też kawę.

Tutaj, gdzie w tej chwili jest ten McDonald's, to był przed wojną otworzony sklep Mainla. To jest taka firma austriacka ten Mainl, firma cukiernicza, i oni otworzyli swój sklep. Tam były wspaniałe czekolady, które mnie bardziej chyba smakowały od wedlowskich i pamiętam właśnie czekoladę pomarańczową. To była nadzwyczajna czekolada. Pamiętam ten smak do dziś.

Były tak zwane żydowskie sodówki. To były takie sklepiki żydowskie. Dlatego sodówki, że tam przeważnie była woda sodowa. Oprócz tego były jakieś przeróżne słodycze, niezbyt chyba wskazane dla dzieci, bo były farbowane. Były takie pamiętam szczypki, to coś takiego z cukru.

Faktycznie wyglądały jak szczypki drzewa, takie kolorowe. No i zawsze lubiłam chodzić na spacery z ojcem, ponieważ mama nigdy w życiu by nie weszła do takiej sodówki i nic by mi nie kupiła, ale ojciec to już ulegał prośbom jedynaczki i tam żeśmy obchodzili te sodówki. No nieraz się to kończyło nawet tragicznie, bo gdzieś w jakiejś bramie to ... tam potem były kłopoty ze mną. Tak, bo tak się najadłam tyle tych różnych słodyczy takich nie bardzo zdrowych. Ale dla mnie to były takie bardzo atrakcyjne te sodówki. Sądzę, że zresztą dla większości dzieci.

Najwspanialszą rzeczą na świecie w dzieciństwie jaka była to bajgle, słynne bajgle. To były takie obwarzanki, których smaku się nie zapomni. Parę lat przed wojną moim obowiązkiem była wędrówka w niedzielę rano na Wieniawę do piekarni. Ta piekarnia była żydowska i mieściła się jeszcze przy Al. Długosza. Chodziłam do piekarni po taką wspaniałą bułkę, którą jedliśmy na śniadanie w niedzielę. Ona była wyjmowana przez tego piekarza Żyda prosto z pieca i dlatego się szło w niedzielę, żeby była świeżutka. Żydzi jak wiadomo mają swoje święto w soboty, więc w niedzielę pracowali i piekli normalnie.