Program Historia Mówiona realizowany jest w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” od 1998 roku. Polega on na rejestrowaniu, opracowywaniu oraz upowszechnianiu relacji mówionych dotyczących Lublina i Lubelszczyzny od dwudziestolecia międzywojennego do czasów współczesnych.

Program Historia Mówiona realizowany jest w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” od 1998 roku. Polega on na rejestrowaniu, opracowywaniu oraz upowszechnianiu relacji mówionych dotyczących Lublina i Lubelszczyzny od dwudziestolecia międzywojennego do czasów współczesnych.

Teatr NN

Potrawy żydowskie - Anatol Binsztok - fragment relacji świadka historii z 29 lipca 2006

Piekło się chleb na tydzień, ale rodzina była liczna, a piekło się w piątek, to w czwartek rano już brakowało chleba zawsze. Tośmy chodzili do chłopów, pożyczali chleb, mimo że to było niekoszerne. Ich chleb nie miał tego smaku, co nasz, nasz był odpowiednio solony, ich był bez soli zawsze. Szklanka soli to kosztowała bardzo dużo przed wojną. Pożyczaliśmy od nich chleb, kawałek, jak oni piekli więcej. Później my oddawaliśmy, bez soli. Dzisiaj w Paryżu ja mam biały i czarny [chleb], czarnego nie lubię, dlatego że całe moje dzieciństwo jadłem czarny chleb. A czarny chleb w Paryżu kosztuje dwa razy więcej niż biały. To był [kiedyś] symbol bogactwa – biały chleb.

Był u nas dziedzic, u którego ojciec pracował, on przyjeżdżał co roku do nas, zabierał mamę do siebie na jeden dzień, żeby mu zrobiła rybę po żydowsku. U nas były ryby białe z rzek, były sadzawki też. To się wyjmuje mięso z tych ryb, ja to nazwę mięsem, skórę się zostawia, później się robi kotlety, mielone się robi te ryby. To jest z jajkiem, troszeczkę cukru, zaprawi się, pieprzu – w Lubelskiem się jadło pieprzoną rybę, w Warszawskiem cukrzono więcej, Łódź, Warszawa, to cukrzone. Te skórki z ryb się to gotuje. Jak nie było dosyć tych skórek, to się tak robiło kotlety i marchewka tam była, i różne dodatki do tego, których nie mogę wyliczyć. Było to bardzo smaczne, ten dziedzic przychodził, żeby mu robić ryby, kupił kilka kilo zawsze.

Ten dziedzic pierwszy samochód kupił, jak jechał ze swojego folwarku do kolei codziennie, to zawsze bryczką, ale jak kupił samochód, zaczął jeździć samochodem.

Może dwa miesiące jeździł i żonie złamał nogę, pani Torowej. Drabiniasty wóz jechał naprzeciw i wszedł do samochodu. Nie było samochodów, nie było ulic. To my żeśmy się śmiali, ona później miała gumową nogę. Nie było wtedy protez takich jak teraz.

Jadło się macę z rosołem, zamiast chleba jadło się macę. Rosół, kawałeczek mięsa, nie było dużo. Jadło się cymes, to jest deser z marchewki, jak jest parę rodzynek, to jeszcze bardziej smaczny. Jakiś tłuszcz [musi być] i to się gotuje tak długo, aż zrobi się brązowe. Cymes się nazywa, to wszyscy wiedzą i Polacy wiedzą starsi.