Program Historia Mówiona realizowany jest w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” od 1998 roku. Polega on na rejestrowaniu, opracowywaniu oraz upowszechnianiu relacji mówionych dotyczących Lublina i Lubelszczyzny od dwudziestolecia międzywojennego do czasów współczesnych.

Program Historia Mówiona realizowany jest w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” od 1998 roku. Polega on na rejestrowaniu, opracowywaniu oraz upowszechnianiu relacji mówionych dotyczących Lublina i Lubelszczyzny od dwudziestolecia międzywojennego do czasów współczesnych.

Teatr NN

Formalności i dokumenty wyjazdowe - Ryszard Weiler - fragment relacji świadka historii z 24 listopada 2006

Myślałem o tym ostatnim czasem i nie mogę sobie przypomnieć, w którym momencie myśmy zdecydowali [o wyjeździe]. Ja nie potrafię na to pytanie odpowiedzieć.

Myślałem, co było tym głównym [powodem], i nie mogę sobie właśnie tego momentu [przypomnieć], który [zadecydował], że jedziemy. To w sumie było niedużo czasu, parę miesięcy, jak to zaczęło dojrzewać. Ale czy było coś takiego konkretnego, że powiedzieliśmy – dotąd i dalej nie można, jedziemy – tego nie mogę sobie właśnie przypomnieć. Z tym że to nie było takie całkiem pewne, czy na sto procent wyjedziemy do Izraela.

[Siostra] studiowała chemię, ona [jest] dwa lata młodsza, była na pierwszym roku.

Siostra i mój przyszły szwagier, [który] studiował matematykę, wyjechali dwa, trzy miesiące przede mną, bo ja jeszcze miałem egzaminy, chciałem zaliczyć rok, żeby przyjechać tutaj z zaliczonym pełnym rokiem. Oni w zasadzie byli pierwsi z Lublina, którzy wyjechali. Jeszcze na milicji nie wiedzieli, jak to się w ogóle załatwia, te papiery i wszystko. Oni byli pierwszą parą, która wyjechała z Lublina, dopiero na nich wszyscy [się uczyli, że] trzeba mieć zaproszenie z ambasady, potem trzeba pójść zdać obywatelstwo i tak dalej, bo nie można było inaczej dostać zezwolenia na wyjazd. Pierwszym warunkiem było zrzeczenie się obywatelstwa, nikt nie pytał: – Chcesz, nie chcesz? Nie dostawaliśmy paszportów, tylko to się nazywał dokument podróży. Ja to mam do dzisiaj w domu, to jest pamiątkowy dokument i tam jest napisane: „Zaświadczamy, że posiadacz niniejszego dokumentu nie jest obywatelem Polski”. Jak się już dokumenty dostało, to było jakieś na ogół dziesięć dni na opuszczenie Polski. Tego terminu nie można było przekroczyć. Część [formalności załatwiało się] w Lublinie, część w Warszawie. Znaczy w Warszawie była tylko jedna rzecz do załatwienia – zaproszenie z ambasady holenderskiej. To się nazywało „promesa”, nie było ambasady izraelskiej, to ambasada holenderska reprezentowała [Izrael] i trzeba było od nich to zaproszenie [dostać], i to się składało na milicji. To trochę trwało, ale reszta to już była w Lublinie. Załatwiało się to w komendzie milicji.

Tam były dwa pokoje, jeden dla krajów zachodnich, a jeden dla krajów wschodnich.

Do dzisiaj nie mogę zrozumieć, dlaczego to zrobili. Ten dla krajów zachodnich był trochę lepiej umeblowany. To już było bez żadnych wielkich ceregieli – wzięli jeden dokument, dali drugi i na tym się sprawa skończyła. Później były różne inne formalności celne, to jeszcze był problem. Trzeba było każdą najmniejszą rzecz, [którą zamierzało się zabrać], spisać na maszynie i [listę] oddać do Urzędu Celnego, żeby oni wszystko dokładnie przejrzeli. Na przykład każda książka musiała być oddzielnie opisana – tytuł, autor, miejsce wydania i tak dalej. Zaniosłem im tę listę, między innymi chciałem wziąć ze sobą moją pracę przejściową – między drugim a trzecim rokiem się na studiach robiło taki nieduży projekt. To była moja pierwsza praca, chciałem to wziąć. Oni to zobaczyli i powiedzieli: – Nie. Nie wolno! – Co znaczy, nie wolno? – Prac naukowych nie wolno brać. – Jaka praca naukowa? Praca studenta. Nie. Nie wolno. No, nie wolno, ale mimo wszystko do skrzyni to zapakowałem. I potem jak trzeba było to oddawać, to się oddawało na dworcu kolejowym, to oni wszyściusieńko od początku jeszcze raz sprawdzali. Znowu doszli do tego, patrzą, na liście nie ma. – Nie możesz tego zabrać. No, to już nie dyskutowałem, wiedziałem, że nie ma z kim. Ale mimo wszystko to przewiozłem w walizce. W pociągu jak już jechałem, to walizek nie otwierali. Tak że to przewiozłem bez problemów. Inne tego rodzaju przeżycie to był wywóz pieniędzy. Jakie pieniądze można było wywieść? Pięć dolarów, całe pięć dolarów! Szło się do Banku Polskiego i tam można było kupić te pięć dolarów. I nic więcej. To nie były żadne pieniądze, jak ktoś miał jakieś pieniądze, to nie miał co z tym zrobić. Ja miałem jeszcze jednego dolara i cały czas myślałem, jak ja tego jednego dolara przewiozę. Czy ja włożę do skarpetki, czy ja włożę tu, czy ja włożę tam? I w końcu się tak bałem, że go nie wziąłem, wyjechałem z tymi pięcioma dolarami. Tak że to były też takie [przeżycia].