Program Historia Mówiona realizowany jest w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” od 1998 roku. Polega on na rejestrowaniu, opracowywaniu oraz upowszechnianiu relacji mówionych dotyczących Lublina i Lubelszczyzny od dwudziestolecia międzywojennego do czasów współczesnych.

Program Historia Mówiona realizowany jest w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” od 1998 roku. Polega on na rejestrowaniu, opracowywaniu oraz upowszechnianiu relacji mówionych dotyczących Lublina i Lubelszczyzny od dwudziestolecia międzywojennego do czasów współczesnych.

Teatr NN

Wizyty Niemców, partyzantów i rosyjskich jeńców w leśniczówce - Stanisław Trzeciak - fragment relacji świadka historii z 7 lutego 2008

Każda wizyta Niemców była groźna. Bo w nocy przychodzili partyzanci najeść się, a w dzień byli Niemcy. Byli też służba leśna niemiecka, która też codziennie przychodziła. Więc to w każdym momencie mogło wszystko prysnąć jak bańka mydlana. To nie można było określić, że to jest groźne... Całe życie tam to było jakby siedziało się na bombie, która mogła wybuchnąć w każdej chwili. Bo tam były tory od naszej leśniczówki, ja wiem, trzysta metrów. Pociągi były wysadzane. Więc stale coś się działo. To nie było tak, że to była spokojna enklawa gdzieś daleko w lesie, nikt nie zaglądał, tylko cały czas coś się działo tam, więc nie można powiedzieć, że było groźnie, nie było groźnie. Wszystko było groźne.

Tam był generał Skała. Tworzył jakiś tam oddział PAL-u, bo to była taka organizacja, która miała niby wchłonąć AK, żeby nie było represji, żeby tylko dać nazwę. Jemu coś tam nie wyszło. Nie wiem, dlaczego. No, ojciec był łącznikiem tam w tych... Jeździł do Warszawy w czasie wojny, tam do dowództwa tego PAL-u. Organizował tą łączność z kolejarzami, jeśli chodzi o rozkłady jazdy niemieckich transportów dla partyzantki.

Więc ojciec tak i w AK, i w tym PAL-u tak, że nie można było puszczać ludzi [do naszej leśniczówki], bo jednak wieś była rozpita. I nie daj Boże, żeby ktoś coś zauważył, to dla bezpieczeństwa i tych ludzi, którzy byli... bo nie tylko myśmy byli. Bo okresowo różni ludzie mieszkali. A to tydzień, a to dwie noce. Bo tych oddziałów tam partyzanckich miejskich nie było tak dużo. To były przychodzące oddziały partyzanckie, i to z jednej i z drugiej strony. Więc było tak. I moja mama, na przykład po głosie poznała każdego. Ale nie pozwalała światła zapalać, jak jedli. Mama mówiła: „Ja nie chcę waszych twarzy widzieć, bo jak by mnie aresztowali, ja nie chcę wiedzieć, kim wy jesteście.” Wiele osób poznawała po głosie, ale jak tamtego złapali, też powiedział: „Nie widziałam, bo było ciemno.” Więc na obie strony, żeby można było powiedzieć to samo w razie śledztwa, że nie widziałam. Oni też, że nie widzieli.

Oni przychodzili w nocy, to Ludka spała wtedy, myśmy spali… Oni też się nie interesowali. Ich interesowało jedzenie, bo oni głodni przyszli. Najeść się, zjeść coś gorącego i na przykład żeby mama pomogła jak chory był, jakieś lekarstwo czy coś, czy trzeba było zostawić na noc, bo miał taką gorączkę, żeby mógł poleżeć w ciepłym, no to wtedy zostawał ktoś na przykład na jeden dzień czy dwa.

Do leśniczówki przychodzili jeńcy rosyjscy, którzy uciekli z obozu. „Dajtie niemnożko pokuszać.” To dostawali na początku polewkę taką, żeby nie dostał skrętu kiszek.

Potem coś trochę z tłuszczem, trochę z tłuszczem i tak, że potem już mógł jeść kartofle, zjeść jakie mięso. Bo oni byli... to były chodzące trupy. To były chodzące trupy. Tam niedaleko był obóz, więc nie było baraków, nie było nic, tylko była trawa i oni jedli tą trawę. A chleb to im dawali jak komunię – pół kawałka prosto w usta i ręce z tyłu na klęcząc. To opowiadał mi ojciec, bo widział, jak traktowali tych jeńców. Różni ludzie przychodzili. Nikomu się jedzenia nie odmówiło. Nikomu. Bo jedzenia nam nie było brak, co najważniejsze. Że i partyzanci zjedli, i Niemcy zjedli, jak trzeba było zatrzymać ich. Bo kiedyś przyjechali Niemcy, to strasznie dużo tego wojska przyjechało. I partyzanci przelecieli przez podwórko, bo chcieli wody. Mama: „Zabierajcie wiadro i uciekajcie z tą wodą. Nie pijcie wody przy studni, bo was...” No i przyjechali Niemcy: „Byli partyzanci?” „No, byli. No, przecież widać, jak potratowali wszystko.” „Uciekli?” „No, uciekli.” I ten Niemiec pokazuje w drugą stronę, co oni uciekli. „Tam?” „No, tam.” No, ale mama mówi: „Może głodny?” Mama niemieckiego słabo znała, ale język francuski znała. No, tam po francusku dogadała się z Niemcem. No to oni zostaną, zjedzą. No dobrze. Mama wysłała po dziewczynę na wieś, żeby zabić kurczaki, oprawić szybko. Piec chlebowy był gorący, więc od razu do pieca chlebowego te kurczaki. No i już Niemcy dalej nie pojechali za partyzantami, tylko ćwiczył jakiś tam podoficer to wojsko, to pamiętam, taki ładny, jak się kładł i wstawał, kładł i tak... To zapamiętałem. I mówię, różnie to mogło być. Mama musiała gdzieś tą Ludkę tak ustawić, żeby nie rzucała się w oczy. Tutaj zająć ich jedzeniem, tutaj żeby nie wychodziła. Wie pani, to jest trudne do opowiedzenia, żeby... bo mama, bo rodzice nie chcieli jej gdzieś w piwnicy trzymać, bo to już zostaje trauma na całe życie. Bo jak było normalnie, to ludzie też inaczej patrzyli. Jak wszystko jest normalnie, no nie zwraca uwagi. A tak, no to gdzieś by coś się pokazało, gdzieś by wyszła, gdzieś by coś i by było o wiele gorzej.