Powielacz i sito - Wiesław Halej - fragment relacji świadka historii z 25 marca 2016
Powielacz to była maszyna – takie dwa walce. Na jednym walcu była rozprowadzona farba, a na drugi naciągano matrycę. Matryca to z kolei taki dosyć elastyczny papier.
Uderzenie czcionki sprawiało, że w tych miejscach farba przedostawała się – w sumie bardzo proste urządzenie. Kartka papieru szła i matryca się odbijała. Zawsze był duży problem z podajnikiem papieru, bo niestety polski papier był dosyć kiepski.
Ten Gestetner, który ja miałem, to już była wyższa szkoła jazdy. Dobrze drukował, farba była świetna, efekt był fajny.
Sita to raczej prymitywna metoda – też matryca, tylko tym razem naciągano na ramę taką bardzo gęstą tkaninę, na którą nakładało się emulsję światłoczułą. Przykładało się do tego kliszę, na której był wyryty tekst i naświetlało się przez parę minut. Potem płukało się to wodą i w tych naświetlonych miejscach pojawiały się dziurki, przez które przechodziła farba. Takie sito kładło się na kartce papieru i przeciągało raklą – to był taki kawałek gumy, podobno rozpropagował to profesor Kersten. Farbę robiliśmy z pasty mydlanej Komfort. W sumie po przeczytaniu takiej książki człowiek pachniał intensywnie. Trzeba było podnieść sito, wymienić kartkę, położyć – także to wymagało dwóch osób. Praca była żmudna i znacznie mniej wydajna niż na powielaczu, ale efekt był czasami dobry.