Program Historia Mówiona realizowany jest w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” od 1998 roku. Polega on na rejestrowaniu, opracowywaniu oraz upowszechnianiu relacji mówionych dotyczących Lublina i Lubelszczyzny od dwudziestolecia międzywojennego do czasów współczesnych.

Program Historia Mówiona realizowany jest w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” od 1998 roku. Polega on na rejestrowaniu, opracowywaniu oraz upowszechnianiu relacji mówionych dotyczących Lublina i Lubelszczyzny od dwudziestolecia międzywojennego do czasów współczesnych.

Teatr NN

Okupacyjna codzienność i braki żywności - Maria Sowa - fragment relacji świadka historii z 25 stycznia 2008

W czasie okupacji żyło się bardzo trudno. Przede wszystkim w sklepach nic nie było, jeżeli chodzi o mięso, o jakieś tam te rzeczy, no to od czasu do czasu gdzieś tam w jakiejś jatce rzucili czegoś, co było od razu rozłapane. Po chleb już za okupacji się stało też w kolejce, bo już były problemy z chlebem. Jak się rano nie kupiło, to później się go nie dostało, bo coraz bardziej brakowało. Zresztą, przecież w Lublinie było masę żydowskich piekarni, a później ci Żydzi przecież byli zabierani do getta czy gdzieś, oni już nie mieli mąki gdzie kupić, więc już zamykali nawet te piekarnie, bo nie mieli z czego produkować. Więc żyło się bardzo ciężko. U mnie w domu szczególnie.

Przecież moja matka całe życie nie pracowała, była, jak to się mówiło, przy mężu.

Brat się cały czas ukrywał ze względu na tą swoją partyzantkę. Właściwie w domu go nie było. Ja pracowałam na szczęście, jeszcze zapomniałam, że dostawałam pensję 120 złotych. To było wtedy takie i tak wyróżnienie dla mnie, bo 120 złotych przed wojną zarabiała wykwalifikowana ekspedientka albo kasjerka. Tak sklepy płaciły, a ja dostałam tyle ze względu na tą sytuację, oni wiedzieli, że mój ojciec aresztowany, że my mamy takie ciężkie życie z tą moją mamą, więc dostawałam te 120 złotych.

Oczywiście, jak to się mówi, w zębach niosłam te pieniądze i co do grosza oddawałam mamie. Nie było mowy, żebym tam uszczknęła nawet złotówkę, bo wiedziałam jaka jest sytuacja, że to pójdzie na życie, na jakieś tam zapłacenie mieszkania, światło. No wtedy jeszcze akurat te czynsze, to światło to nie kosztowało wiele. To było bardzo tanio, no ale trzeba było jednak to zapłacić. I jeżeli chodzi o mięso to byli handlarze, którzy przywozili ze wsi całe te ćwiartki, jakoś się tak kupowało ćwiartkę i z sąsiadami się dzieliło gdzieś pokątnie. No ale to wszystko też było pod strachem, bo jeżeli taki chłop to mięso przewiózł na furmance, pod jakimiś tam workami, a jeżeli by go złapali to kula w łeb od razu, albo obóz jakiś, albo więzienie. Nie wolno było handlować przecież. A mimo wszystko Polacy handlowali, wędliny przywozili, gdzieś tam pod paltami, nawet na filmie pokazane było przecież jak to się handlowało. I wódką handlowali, i papierosami, i wszystkim. Tak że życie było bardzo ciężkie i utrudnione. A poza tym jeszcze ten smutek – nie było tego ojca.

Ile razy tam byliśmy młodzi to się zaczęło śpiewać czy coś, to moja mama: „Proszę, uspokójcie się, ojciec może wasz już umiera albo już nie żyje, a wam się śpiewać chce. Nie czas na śpiewanie, nie czas na wesołość”. I to nasze spędzanie czasu przecież po pracy, jak się przychodziło wieczorem, to gromadziliśmy się. Tam było sporo dzieci i młodzieży w tym budynku, gdzie ja mieszkałam na Miłej. To gdzieś tak akurat na szczęście mieliśmy taki balkon, na pierwsze piętro wchodziło się po takim balkonie i takie schody jeszcze na górę prowadziły, no ale to było w głębi podwórka, daleko od ulicy, to myśmy tam po cichu sobie i śpiewali i rozmawiali, i w gry różne graliśmy. I tak żeśmy spędzali te wieczory, bo przecież coś trzeba było robić. Wojna wojną, ale człowiek był młody. Nie tańczyliśmy w ogóle, bo gdzie, nie wolno było tańczyć, nie było żadnej muzyki, nie było radia, bo radio w 38 roku mieliśmy kupione nowe, a w 39 było zaraz ogłoszenie, że trzeba było radioodbiorniki oddawać, bo kto nie oddał, a zostawił, to karą śmierci groziło. No, w ogóle, dla mnie ta okupacja była makabryczna. Makabryczna.