Program Historia Mówiona realizowany jest w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” od 1998 roku. Polega on na rejestrowaniu, opracowywaniu oraz upowszechnianiu relacji mówionych dotyczących Lublina i Lubelszczyzny od dwudziestolecia międzywojennego do czasów współczesnych.

Program Historia Mówiona realizowany jest w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” od 1998 roku. Polega on na rejestrowaniu, opracowywaniu oraz upowszechnianiu relacji mówionych dotyczących Lublina i Lubelszczyzny od dwudziestolecia międzywojennego do czasów współczesnych.

Teatr NN

Nie miałem czasu na studiowanie zupełnie - Lech Przychodzki - fragment relacji świadka historii z 13 sierpnia 2008

Po maturze najpierw KUL. Jako że mieliśmy świetną polonistkę, bardzo krótko co prawda, bo tylko w pierwszej klasie licealnej, panią Wilczyńską, z którą kontakty się w dalszym ciągu utrzymuje. Z resztą moja mama też była humanistką, więc w zasadzie nikt ze mnie na siłę nie usiłował robić lekarza czy inżyniera. Ojciec był inżynierem. Ja miałem taki ścisły podział – humanistyczna mama, bardzo ścisły umysł mojego ojca. Stąd klasa matematyczna, która była dla mnie koszmarem przez cztery lata. Poszedłem jednak na polonistykę kulowską, gdzie mimo wszystko zdałem. Bo zdarzyło mi się wkurzyć na egzaminie historyka, taką trochę odmienną od jego wersją bitwy pod Racławicami. W każdym razie wybronili mnie poloniści, bo z Krzyśkiem Paczuskim, który ze mną wtedy zdawał, a znaliśmy się już kupę czasu, jako jedyni mieliśmy pięć plus na egzaminie. To się tam od lat nie zdarzało. Więc ten historyk machnął ręką na te moje wypowiedzi, niezbyt zgodne, być może z książkami, być może akurat to tak nie do końca było z jego przekonaniami,. Studiowałem na tym KUL-u. Tam się poznało mnóstwo ciekawych ludzi.

Część ekipy Ogródkowej to byli koledzy właśnie z KUL-u. Natomiast potem tak się złożyło, że właściwie już po pierwszym semestrze nie miałem czasu na studiowanie zupełnie. Było tak, że o czwartej rano byłem na szosie warszawskiej, trzeba było jechać do Warszawy. Jak się dało nocować to dobrze jak nie to się wracało. A o czwartej następnego dnia znowu trzeba było być na szosie i trzeba było jechać do Warszawy. Taki był układ i jakby wcale tego nie żałuje.

Próbowano mnie na tym KUL-u ocalić. I świętej pamięci Władek Panas, który mnie uczył wtedy i profesor Jadwiga Sokołowska, też już nie żyjąca, świetna fachowczyni od literatury staropolskiej.

Oni wiedzieli, że coś się dzieje, nie wiedzieli co. W końcu Sokołowska jako opiekunka roku mnie poprosiła o spotkanie tet-a-tet, w cztery oczy. No więc sobie uczciwie powiedzieliśmy, co jest, i dlaczego mnie nie ma. Ona mówi: „Słuchaj, bierz dziekankę zdrowotną. Nawet mi wskazała panią psycholog, która mi konkretnie od ręki wypisała, co trzeba.” Ja te papiery złożyłem, ale w międzyczasie doszedłem do wniosku, że chyba mi się to nie opłaca. A że tam się pewne prywatne sytuacje w tę, czy inną stronę rozstrzygnęły, to doszedłem do wniosku, że chyba ja już na tę polonistykę wracać nie będę. Tym bardziej, że inaczej trochę ją sobie wyobrażałem.