Program Historia Mówiona realizowany jest w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” od 1998 roku. Polega on na rejestrowaniu, opracowywaniu oraz upowszechnianiu relacji mówionych dotyczących Lublina i Lubelszczyzny od dwudziestolecia międzywojennego do czasów współczesnych.

Program Historia Mówiona realizowany jest w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” od 1998 roku. Polega on na rejestrowaniu, opracowywaniu oraz upowszechnianiu relacji mówionych dotyczących Lublina i Lubelszczyzny od dwudziestolecia międzywojennego do czasów współczesnych.

Teatr NN

Likwidacja lubelskiego getta - Różka Doner - fragment relacji świadka historii z 20 grudnia 2006

Byliśmy wszyscy w domu, obudził nas szum, słyszeliśmy, jak samochody zajeżdżają.

Zrozumieliśmy, że dzieje się coś niezwykłego. Mieliśmy na strychu taką kryjówkę, ojciec z moim bratem miał kartkę, że pracuje dla Gestapo, tak że został. A ja, moja siostra i mama poszłyśmy do tego schowka na strychu, w tym samym domu. Były strychy w tych wszystkich domach i były takie zakamarki, można się było schować.

Ta akcja trwała przecież nie jeden dzień ani dwa, trwała więcej niż miesiąc – od 17 marca do 20 kwietnia. 20 kwietnia, bo to były przecież urodziny Hitlera. Dużo scen pamiętam, niestety. Widziałam, jak Niemiec bierze dziecko – ten dom miał, zdaje się, trzy piętra – i z piętra trzeciego rzuca dziecko w dół, niemowlę. Zabijali, gdzie tylko mogli, żeby zrobić strach, żeby ludzie uciekali, żeby się zbili w kupę i żeby ich zabrać.

I tych ludzi wszystkich zabrali przecież, zabrali wszystkich. I to był pierwszy raz, kiedy już zabierali na śmierć, do Bełżca to wszystko szło. Pierwsze miejsce to był Bełżec.

Wiedzieliśmy, że ich wysłali gdzieś, ale gdzie, co i jak, nic nie wiedzieliśmy. Nic, cicho, bo ci, których zabrali tam, to już później nie mogli mówić, bo już ich nie było.

Nie wiedzieliśmy nic, dzień nie równał się dniowi. Nie wiedzieliśmy, co będzie. Przede wszystkim, jak mogliśmy wiedzieć, jak codziennie były inne rozkazy powywieszane.

Do dziś ja nie podchodzę do afiszy, bo każdy afisz w tym okresie to było coś przeciwko Żydom. Nowa jakaś cholera, że tak powiem. Do dziś nie podchodzę.

Zwykle informowali, że nie wolno wychodzić albo po tej ulicy nie można chodzić, różnego rodzaju ogłoszenia. Oni do nas mówili afiszami.

Jakoś tam przeżyliśmy to, że tak powiem. Udało nam się, całej rodzinie, zostać i przejść na Majdan Tatarski. Tym ludziom, którzy mieszkali tam – to po większej części byli albo kolejarze, albo ktoś taki – powiedzieli: – Idźcie teraz na Lubartowską, macie tam wolne mieszkania, weźcie, co chcecie. Jak zechcecie wrócić, to w październiku – czy listopadzie, nie pamiętam, zdaje się, że w październiku – wrócicie z powrotem. Mój ojciec dostał od Niemców na Krakowskim Przedmieściu mieszkanie, w którym pracował, dla Niemców oczywiście. Moja mama pracowała z nim razem, pomagała, siostra też. Brat pracował gdzie indziej, ale nie wiem dokładnie. A ja byłam skoszarowana na Lubartowskiej 50 czy może więcej, tam była fabryka wag i fabryka muchołapek. Dlaczego ona tam była, to ja nie wiem. Czy dlatego, że jakiś Niemiec chciał się kryć tym, to prowadził tę wielką fabrykę, czy to było po Żydzie, nie wiem dokładnie, jak to było. W każdym razie ja tam byłam skoszarowana, pracowałam przy tych muchołapkach cały tydzień, a na sobotę i niedzielę szłam do domu. Ja myślę, że to jest kawał drogi z tej rogatki [lubartowskiej] aż do zakładów Plage i Laśkiewicz, tam, gdzie był Majdanek, to jest kawał drogi. Chodziło się, a jak deszcz padał, to się brało dorożkę. I tak myśmy żyli.

Relacja z 20 grudnia 2006

Słowa kluczowe