Program Historia Mówiona realizowany jest w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” od 1998 roku. Polega on na rejestrowaniu, opracowywaniu oraz upowszechnianiu relacji mówionych dotyczących Lublina i Lubelszczyzny od dwudziestolecia międzywojennego do czasów współczesnych.

Program Historia Mówiona realizowany jest w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” od 1998 roku. Polega on na rejestrowaniu, opracowywaniu oraz upowszechnianiu relacji mówionych dotyczących Lublina i Lubelszczyzny od dwudziestolecia międzywojennego do czasów współczesnych.

Teatr NN

Bystrzyca - Janina Stachyra - fragment relacji świadka historii z 5 sierpnia 2019

Była taka uliczka, którą się gęsi lub krowy ganiało nad rzekę. Zaraz naprzeciwko była płytka woda. Na piechotę się przechodziło na łąki. Krowa najpierw, a później za krową się szło, bo było płytko. W pobliżu działały młyny, Rzymowskiego, we dworze drugi, na Wrotkowie był trzeci. Żeby woda płynęła dobrze, to najmował młynarz chłopów, brali takie jakby drzwi ze stodoły, stawali na to i kosili lepiech, te wszystkie chwasty. I to wszystko zbierali z wody, żeby była czysta.

Ludzie chodzili z wiadrami do rzeki. Myśmy na mieszkanie nosili wiadrami wodę, żeby wapna nalasować. To się szło – 2 wiadra w rękę, takie nosidła na plecy z łańcuszkami. A ludzie chodzili i pić, i prać. Ja sama chodziłam prać. Jak się uprało w domu na tarze, to się później brało wiaderko i szło się do rzeki wypłukać. Woda zaczęła robić się brudna. Raz sobie uprałam sukienki, przyniosłam, powiesiłam na dworze. Później przychodzę, biorę sukienki, żeby sprzątnąć je do domu, a one śmierdzą. Wyciągnęłam wodę ze studni i trzeba było drugi raz płukać, to się wypłukało.

Woda śmierdziała już później w rzece. Przyniosłam do domu wody, postawiłam wiaderko, a moja woda na wierzchu się rusza, tak drży. Wzięłam szmatkę, siteczko położyłam, nalałam wody. A tam były takie maleńkie białe robaczki. W jednej, w drugiej, w trzeciej studni sprawdziliśmy. Wzięliśmy tę wodę w słoiki i do sanepidu pojechaliśmy. Zapaleńce takie, nas się zebrało troje. Pojechaliśmy, daliśmy tę wodę i dopiero nam zrobili wodociąg. A jak nam zrobili wodociąg, to trzeba robić kanalizację.

A żeby zrobić kanalizację, to trzeba było później jeszcze i gaz robić ziemny. Byłam takim zapaleńcem w komitecie, że jak w Wielką Środę kobiety placki piekły, to ja w Radomiu byłam, żeby pozwolenie na gaz dostać. Żeśmy pojechali we troje: Andrzej Pyszniak, Jawor - był zawiadowcą stacji i ja.

Dostaliśmy pozwolenie. Później do czynów. Trzeba było pieniędzy. U mnie wszystkie pieniądze były zebrane na ten gaz. Umówiliśmy się z panią, która pracowała w banku, żeby nawet i w niedzielę przychodziła i otwierała, myśmy po kryjomu te pieniądze odnosili. Bo przecież w domu nie ma zabezpieczenia żadnego, nie ma kasy pancernej. Przyjdzie ktoś w nocy, w głowę uderzy, pieniądze zabierze – i co? Był trochę strach. Ale przeżyło się. Nadostawałam odznaczeń, dyplomów nazbierałam i wszystko leży w szufladzie na pamiątkę.