Program Historia Mówiona realizowany jest w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” od 1998 roku. Polega on na rejestrowaniu, opracowywaniu oraz upowszechnianiu relacji mówionych dotyczących Lublina i Lubelszczyzny od dwudziestolecia międzywojennego do czasów współczesnych.

Program Historia Mówiona realizowany jest w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” od 1998 roku. Polega on na rejestrowaniu, opracowywaniu oraz upowszechnianiu relacji mówionych dotyczących Lublina i Lubelszczyzny od dwudziestolecia międzywojennego do czasów współczesnych.

Teatr NN

Wypędzanie kułackiego ducha, czyli kołchozy i kolektywizacja - Maria Butowicz-Romualdi - fragment relacji świadka historii z 20 stycznia 2017

Mama trafiła do kołchozu w ramach wypędzania kułackiego ducha. I kto był najbardziej okrutny? Jakiś przybysz? Ukrainiec? Rosjanin? Nie. Polak. Pozbył się [porządnego] człowieka, który był wojskowym i nie miał pojęcia o „choziajstwie”, ale chodził do bogatych gospodarzy i pytał: „Słuchajcie, jak to [robić]? Po czym tam siać? Jak z tym bydłem?”. On się radził wszystkiego, jak postępować, żeby to przynosiło zyski. I faktycznie, rok był taki szczęśliwy, lato było przepiękne na Wileńszczyźnie, że był urodzaj, więc i nadwyżki. I on, jako człowiek wykształcony wyliczył, że dla państwa podatek jest do oddania, owszem, trzeba ten podatek oddać, ale dla kołchoźnika zostają w nadmiarze dwie krówki, koń, kilka owiec, zboże. I on tym wszystkim chciał się podzielić. Zrobił tak zwane polskie dożynki. Bo jemu dziadek, czy ojciec opowiadał, że w Polsce jest takie święto, dożynki - przynoszą snop zboża, bawią się. No i cóż – to święto się pięknie odbyło, ale jeden z komsomolców Polak - Polak, który już miał legitymację komsomolską, zawiadomił władze. Na koniku sobie pojechał do władz, bo to siedemnaście kilometrów było bądź, co bądź. I jeszcze doniósł o tym, że śpiewane są polskie pieśni patriotyczne, które absolutnie nie przeszkadzały temu Ukraińcowi. Ten [kierownik kołchozu], Gołowienko się nazywał, miał żonę piękną i córeczkę piękną. I w kilka sekund ich życie zostało zdewastowane.

Przez donos. Bo [ktoś] chciał wejść na [jego] stanowisko. W każdym razie tego człowieka wywieziono. Nie wiadomo dokąd. Czy gdzieś na całe życie do kopalni? Nie wiadomo – żona nie otrzymała żadnej wiadomości. Była pielęgniarką z zawodu i poszła pracować jako pielęgniarka do małego miasteczka Podbrodzie. A ten, co po nim nastał, to miał już osiemnaście lat i miał legitymacje, ale rządzić, to on rządził fatalnie. Rządził długo, aż przyszły lata bodajże dziewięćdziesiąte, czy trochę wcześniej i jeden z młodych, już nie komsomolców, tylko studentów polskich udowodnił jego machlojki finansowe. Krzywdy wielkiej mu nie zrobiono.

Zdegradowano tylko ze stanowiska przewodniczącego kołchozu, ale kołchozy już były rozwiązywane, bo to były gdzieś lata osiemdziesiąte. Pomału, pomału wszystko zaczynało iść w innym kierunku – prywatyzacji, i jak wiemy, w latach dziewięćdziesiątych już na Litwie był przewrót. W każdym bądź razie ten człowiek jeszcze żyje na Litwie. I to bardzo dobrze żyje. Co aż dziwne, bo tylu ludzi, co on wywiózł na Syberię, [ile] krzywdy ludziom zrobił. I to Polak.