Program Historia Mówiona realizowany jest w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” od 1998 roku. Polega on na rejestrowaniu, opracowywaniu oraz upowszechnianiu relacji mówionych dotyczących Lublina i Lubelszczyzny od dwudziestolecia międzywojennego do czasów współczesnych.

Program Historia Mówiona realizowany jest w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” od 1998 roku. Polega on na rejestrowaniu, opracowywaniu oraz upowszechnianiu relacji mówionych dotyczących Lublina i Lubelszczyzny od dwudziestolecia międzywojennego do czasów współczesnych.

Teatr NN

Pranie przed wojną - Filomena Wodzińska - fragment relacji świadka historii z 29 czerwca 2012

Była balia i tarą się prało, ale to też dopiero w trzydziestym którymś roku. Moja siostra uczyła się szyć zaraz po szkole i lubiła swoje prace, a nie chciała [prać], przecież było parę osób w domu. Jak któraś tam chciała, żeby jej sukienkę uszyła, [mówiła:] przyjdź prać, to ja będę szyła, a ty będziesz prała. A jak babcia z nami rządziła, to się prało w balii. Babcia opowiadała, że proszku nie kupowali, tylko popiół drzewny się [zbierało], była jakaś beczka i się zawiązywało tę beczkę materiałem jakimś, takim rzadkim, lnianym i sypało się popiół z drzewa, lało się wrzącą wodę, on się rozpuszczał i w tym się gotowało bieliznę. Ale to dawno, dawno.

Prało się dzień-dwa, pranie było ciężkie, jak było dużo osób. Pamiętam, panienką byłam, miałam osiemnaście-dziewiętnaście lat, i takie raz duże pranie było gdzieś pierwszego maja, to takie święto [było], to jeszcze wojsko chodziło [sprawdzać,] czy ludzie świętują, a ja miałam dwie balie prania. Było trzech mężczyzn, wszystko trzeba prać, i pościel, każdy miał osobno pościel, to się tego nazbierało. Trzeba było wodę nosić, ze studni ciągnąć. Czasem się jeździło do rzeki, żeby wypłukać. To się gotowało w domu w kotle, kocioł blaszany był, potem z tym się jechało do rzeki i tam już było płukanie. Trzeba było na rzece deskę położyć, naszykować, były kijanki takie, trzeba było równo bić.

Maglowało się na ławie, była taka maglownica, wałek taki jak do ciasta, tylko dłuższy, zwijało się i takie ząbki miała deska, znów z rączką. Najpierw się maglowało, a potem albo się prasowało, albo nie, prześcieradeł to nikt nie prasował, były lniane, to jak się tak wymaglowało, to bardzo fajne były. Były żelazka i duszane, i węglowe. Żelazka z duszą to trzeba palić w kuchni i dusza się zagrzeje do czerwoności – to taka była cegła, tylko dopasowana do żelazka. A węglowe, no to w piecu się gasiło, jak się paliło na chleb, przecież chleb był pieczony co tydzień przynajmniej, no to się ten węgiel gasiło i się w żelazko potem wkładało. Te węgle gdzieś tam w garnku stały zawsze. Rozpalało się i żelazko węglowe to szło cały czas, a duszę to jak poprasowało się trochę i wystygła, trzeba było na drugą zmieniać. Węglowe było lepsze, ale u nas już prąd był za Niemców, może w [19]42-43 roku.