Program Historia Mówiona realizowany jest w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” od 1998 roku. Polega on na rejestrowaniu, opracowywaniu oraz upowszechnianiu relacji mówionych dotyczących Lublina i Lubelszczyzny od dwudziestolecia międzywojennego do czasów współczesnych.

Program Historia Mówiona realizowany jest w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” od 1998 roku. Polega on na rejestrowaniu, opracowywaniu oraz upowszechnianiu relacji mówionych dotyczących Lublina i Lubelszczyzny od dwudziestolecia międzywojennego do czasów współczesnych.

Teatr NN

O stanie wojennym dowiedziałem się z radia, bo płynąłem w rejsie - Ziemowit Barański - fragment relacji świadka historii z 20 lutego 2019

Muszę powiedzieć, że mnie początek stanu wojennego niestety ominął, ponieważ w [19]81 roku, na jesieni, popłynąłem w rejs, na Morze Karaibskie. Wróciłem dopiero w lipcu [19]82 roku. Muszę powiedzieć, że przeżyłem może i więcej strachu niż ludzie tu, na miejscu, dlatego że płynęliśmy. W grudniu byłem na oceanie, na środku Oceanu Atlantyckiego. Radia raczej nie słuchałem, zresztą to daleki zasięg, to tylko na długich falach niektóre stacje można było złapać, moi załoganci słuchali muzyki.

W pewnym momencie obudził mnie, a załoga była mieszana, byli obcokrajowcy - Włosi, Francuzi. Obudzili mnie i mówią słuchaj: „W Polsce jest wojna domowa.

Podano przez radio, że jest wojna domowa, i że jest 50 tysięcy zabitych” Ogarnęło mnie przerażenie, bo 50 tysięcy zabitych to znaczy, to jest wojna. Poważna. No bo to nie jakieś rozruchy, czy coś. Tylko z tego wynika, że to po prostu jak na wojnie.

Poważne działania wojenne. Zacząłem słuchać radia, w pewnym momencie udało się mi złapać, była taka stacja "Głos Ameryki” która nadawała również po polsku. Coś podobnego jak "Wolna Europa". Złapałem akurat to. Tam była podana wiadomość już taka bardziej stonowana, bo było podane, że ogłoszono stan wyjątkowy, że nie ma łączności, poza źródłami dyplomatycznymi, i że jest dużo aresztowań. Ale nic więcej.

Powiedzmy, uspokoiłem się. W grudniu, chyba 22 grudnia dopłynęliśmy na Martynikę. Francuska wyspa. Gazety były i tak dalej. W gazetach na pierwszych stronach kupę zdjęć. To już wyglądało trochę inaczej, bo zdjęcie - czołgi stoją, żołnierze stoją przy koksowniku, grzeją się, jakieś dzieci plączą się gdzieś po tym czołgu. To wyglądało już trochę inaczej. Zrobiłem pewne błędy, bo oczywiście pisałem do żony jakieś kartki i ona pisała do mnie. Miałem parę takich kartek, gdzie była przybita pieczęć, ocenzurowano i tak dalej, i gdzieś mi to poginęło. A teraz można by to oddać do muzeum. Do kraju wróciłem w [19]82 w lipcu. Notabene mogę powiedzieć też taką śmieszną historyjkę, bo wysiadłem z samolotu. Kończyłem ten rejs we Włoszech. W ogóle, zaangażowałem się jako kapitan na włoskiej jednostce.

Wróciłem, i celniczka pyta się mnie: „Czy ma pan coś do oclenia?” Ja mówię: „Nie wiem", mówię: "Żona kazała mi przywieźć proszek do prania, ale czy to jest do oclenia to nie wiem". Wzięła paszport ode mnie, spojrzała, i mówi: „To pan wraca po roku", no ja mówię: „Tak" - „A to przecież są przepisy, to traktuje się jako repatriacja", czy coś takiego. Ale spojrzała na mnie z wyraźnym wstrętem, oddała mi paszport i powiedziała „I po co pan tu wrócił?". Więc tak zostałem przywitany w kraju.

Godziny policyjnej w lipcu to chyba już nie było. Kolega wyjechał po mnie samochodem na lotnisko, to żeśmy jechali przez te szlabany, gdzie stali żołnierze, czy ZOMO. Stali, ale chyba nawet nie zatrzymywali. Godziny policyjnej to nie było już wtedy jak ja wróciłem. Tak że sam moment stanu wojennego, te pierwsze dni, ominęło mnie to. Dzięki Bogu.