Program Historia Mówiona realizowany jest w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” od 1998 roku. Polega on na rejestrowaniu, opracowywaniu oraz upowszechnianiu relacji mówionych dotyczących Lublina i Lubelszczyzny od dwudziestolecia międzywojennego do czasów współczesnych.

Program Historia Mówiona realizowany jest w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” od 1998 roku. Polega on na rejestrowaniu, opracowywaniu oraz upowszechnianiu relacji mówionych dotyczących Lublina i Lubelszczyzny od dwudziestolecia międzywojennego do czasów współczesnych.

Teatr NN

Nauka krawiectwa i praca w zawodzie - Józef Grabowski - fragment relacji świadka historii z 28 listopada 2010

Skończyłem sześć klas szkoły podstawowej. Przestałem chodzić w 41 roku, bo już była wojna. I poszedłem uczyć się na krawca do wsi Żyrzyn. Tam był taki słynny krawiec. Nazywał się Franciszek Micka. I on miał sześcioro dzieci. Czyli zaraz… Jurek został majorem, Wacek później zmarł, trochę pił, ale krawcem był. Tadek… I Zygmunt też. Zygmunt pierwszy został krawcem. Tadek, Jurek, Wacek i Zosia jeszcze.

To był dobry majster, każdego dobrze traktował. On nie chciał dłużej trzymać jak dwa lata. Żebyś się nauczył początku, żebyś się nauczył czegoś, to do drugiego cię wysyłał. Na drugie przeszkolenie. I tam już się zarabiało jako czeladnik, już ci płacono. Jak w 41 roku poszłem do Żyrzyna za krawca, to za to krawiectwo ojciec, tatuś, musiał zapłacić sto kilo rąbanki, to jest czystego mięsa. To taki świniak. To tak świnia musiała mieś sto dwadzieścia pięć–sto trzydzieści kilo. No i ja uczyłem się, chodziłem do pracy. I w tym czasie to już ja miałem te latek czternaście. Czternaście miałem w 39 roku, piętnaście to było w 40 roku. I ta wojna była. I już czytałem, mój szef, po prostu, krawiec, ten szef krawiecki już miał gazety. Już w 41 roku pisano w gazetach o Katyniu. O wojsku polskim, nazwiska, imię.

Jest 45 rok, ja w domu już zarabiałem. Bo tam portki się uszyło, to, tamto. I ja już na jesieni przyjechałem do Warszawy. I tam miałem wujka, rodzinę, i oni z Meszna byli, przyjechali do Warszawy a w Warszawie się zatrzymali. I przyjechałem do Warszawy, więc zatrzymałem się u tego Zygmunta na ulicy Krechowieckiej, na Żoliborzu. To był 45 rok, i tam tej cioci przywiozłem kaczkę i gęś. I tam byłem mile widziany, dokąd ta kaczka i gęś nie została zjedzona. A później trzeba było już na własnym garnuszku. I zatrzymałem się w Raszynie. Znalazłem pracę. I to był październik, listopad i do grudnia popracowałem tam już jako krawiec. Już jako krawiec. I już tam do Bożego Narodzenia. W Boże Narodzenie pojechało się do domu. To znów tatuś i rodzice tam kiszonej kapusty nakładli mi w garnek taki. Była bańka, dwa i pół litra wchodziło. To mi nakładli tej kapusty. Makaronu mi tatuś nasuszył, takiego na jajkach gniecionych.

Tego makaronu mi nasuszył. No i tu przyjechałem do Warszawy, znów pracowałem do Wielkanocy. Od Bożego Narodzenia, jakoś tak w styczniu, do Wielkanocy. W Wielkanoc przyjechałem do rodziców, po prostu, na tą wieś i później stamtąd już pojechałem w 46 roku. Po Wielkanocy, w 46 roku to ja już byłem w Elblągu. I później przepracowałem w Elblągu. Piwowar Franciszek się nazywał mój szef. 47 rok, ja wracam na Boże Narodzenie, z Elbląga się wyprowadzam i jadę do Lublina na kurs kroju i modelowania. A wcześniej, jeszcze w Elblągu, przyjechał taki pan profesor, on krawcem był, ale wykładał, uczył, po prostu. Rychter. On był z Rembertowa. Z Rembertowa, ale już pod kierunkiem Cechów Krawców Gdańsk–Wrzeszcz. Wykładał, uczył, kroił. No, to już ja byłem po tym jednym kursie. A później, jak przyjechałem do Lublina, to na tej Złotej 3 tam prowadzony był kurs. To Pawłowski. To on z kolei skończył kurs w Paryżu. To był mój drugi kurs. I kurs szkoły zawodowej ja skończyłem w Lublinie przy Cechu Krawców, Złota 3 czy coś. Tam była Złota 3. Po tych kursach ja zdałem egzamin czeladniczy w Puławach. Przy cechu trzech krawców w Puławach było i w 47 roku w lato zdałem egzamin czeladniczy. I na jesieni 47 roku przyjechałem do Warszawy i pracowałem już sam na siebie, po prostu. Wykonywałem konfekcję. To na Kaliskiej 5. I był taki pan Stanisław Dziedzic i on mi mówi: „Zawsze ty szyjesz i szyjesz. Może byś poszedł do szkoły”. Ja mówię: „Tego”. To on mówi: „Napisz podanie”. Ja napisałem. Co zdanie to błąd, bo siedem lat nie chodziłem do szkoły. Siedem lat. Po siedmiu latach napisałem to podanie i idę na Myśliwiecką 6 do gimnazjum Stefana Batorego. Później ja się uczyłem i pracowałem jednocześnie. Ja przy jedne wakacje, jak robiłem to krawiectwo, to zarobiłem sto dwadzieścia tysięcy złotych. Sto dwadzieścia tysięcy złotych. A pięćdziesiąt, sześćdziesiąt tysięcy kosztował koń. Taki średniej klasy. Czyli na dwa konie, o, te ręce wypracowały przez dwa miesiące.

W 48 roku, czy może w 49 roku, wojsko, WCH – Wojskowa Centrala Handlowa powierzyła mi pracę kierownika punktu usługowego. I to pracowaliśmy przy jednostce łączności. I dla tej łączności powstał punkt krawiecki. To ja byłem kierownikiem.

Damski i męski. No i punkt szewski. To pierwsze dwa tygodnie czy miesiąc to ja jednego i drugiego pilnowałem. Bo to, żeby coś powstało, to trzeba zabezpieczyć, to, tamto. I już jako ten krawiec, jako kierownik. Ale już byłem przygotowany fachowo, po trzech kursach kroju, modelowania. O, i jeszcze przed tym, nim zostałem kierownikiem tego punktu, to jeszcze dostałem przeszkolenie z krawiectwa wojskowego. A to już wymaga innego podejścia… inny krój, inne materiały. To była Wojskowa Centrala Handlowa. Tam pracowałem.