Program Historia Mówiona realizowany jest w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” od 1998 roku. Polega on na rejestrowaniu, opracowywaniu oraz upowszechnianiu relacji mówionych dotyczących Lublina i Lubelszczyzny od dwudziestolecia międzywojennego do czasów współczesnych.

Program Historia Mówiona realizowany jest w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” od 1998 roku. Polega on na rejestrowaniu, opracowywaniu oraz upowszechnianiu relacji mówionych dotyczących Lublina i Lubelszczyzny od dwudziestolecia międzywojennego do czasów współczesnych.

Teatr NN

Na ziemiach odzyskanych. Historia niemieckiej rodziny - Aleksander Mazur - fragment relacji świadka historii z 1 października 2010

Z Krakowa wróciłem już do siebie do Witaniowa, ale tylko na krótko. I wyjechałem na ziemie odzyskane, bo jak w mundurze się było to za darmo się jechało pociągiem wszędzie. Kolega mój i kuzyn miał w Lubaniu Śląskim kuzyna, który był szefem kompanii samochodowej. Tamten namawiał nas: „Zostańcie tu, zostańcie tu”. Myśmy się troszkę rozeszli po tym Lubaniu, trzeba było się do Państwowego Urzędu Repatriacyjnego zgłosić. Zaszliśmy do niego i komendant tego urzędu również zachęcał nas do pozostania w Lubaniu. Mówił: „Zostaniecie ze mną, będziecie sąsiadami, ja mam tu gospodarstwo. Niemcy pracują, szefami będziecie”. I tak to było, z ciekawości z tym kolegą zostałem. Tam taka przyjaźń duża była na zapoznaniu, na imieninach, nawet tam później na weselach bywałem i dziecko do chrztu podałem. Z czasem Polaków tam było mało, ja byłem tam niepełne cztery lata jak się nie mylę. Pomagało się przy młocce czasem, a tak to Niemcy wszystko robili.

Tak było długi czas, do ewakuacji tych Niemców, których wywozili na zachód.

Pamiętam taką sytuację, była matka i dwie córki, panny nawet niebrzydkie, ładne panny były. Człowiek udawał grzecznego, bo tam mi gotowały, prały, no i obchodziłem się z nimi dobrze, jak trzeba, ładnie. Jak chorowałem to mnie smarowała, kąpiel urządziła, ja nie chciałem, a ona mówiła żeby się nie wstydzić, bo mogłaby być moją matką. Miałem dwadzieścia parę lat, dwadzieścia jeden czy dwa jakoś, a ona sześćdziesiąt cztery czy pięć. Mimo wszystko miałem w zanadrzu tą nienawiść, ale nie okazywałem jej. W tym okresie wywozów, mówią do mnie, że chciałyby zostać. Poszedłem do gminy, tak mówię: „Nie ma tu pomocy, Niemcy chcą zostać”. – „Tak, dobrze, w porządku”. Tymczasem matka poszła do pastora, do tego księdza porozumieć się, bo to on był mądrzejszy, więcej wiedział. A tamten jej mówi: „Jetzt besser fahren (teraz lepiej jechać) – mówi. - Jetzt nach englischzone (jechać do strefy angielskiej), nache, nach russischzone (do ruskiej strefy)”. No i ona przychodzi zapłakana, mówi: „Późni jak późni nas będą siłą wywozić do ruskich teraz to…” Mówię: „Was wollen sich (jak sobie chcecie)”.

Przed odjazdem, akurat to było w niedziele, szła do kościoła Niemka Helga. Oni byli ewangelikami, tam było dwa kościoły katolicki i ewangelicki. Myślę sobie nie pójdę, no nawet nie miałem się w co ubrać, święto, a ja marnie ubrany. Ona mówi, że też się gorzej ubierze, no to jak tak to pójdę. Ładna ceremonia była, w ławce się siedziało, śpiewali i płakali trochę niektórzy. I pamiętam słowa pastora na kazaniu, mówił: „Zusammen fahren iber Neisse Heima”. - Razem jedziemy za Nysę do ojczyzny.

Wówczas niektórzy sobie popłakali, ale posłuchali się. W końcu i one pojechały. Ktoś powiedział: „Bierzcie co chcecie, to wasze”. Co chciały to nabrały, ale nie mogły unieś tego. Odwiozłem je więc na dworzec, punkt zborny był na dworcu kolejowym w Leśnej. Pożegnały się ze mną jak z bliską osobą Najpierw matka ucałowała mnie jak syna, później córki za koleją. Pobrały te różne tobołki, walizki, ale przeglądała się temu milicja i wojsko – srebro, złoto czy jakieś kosztowności im zabrali. Już myślałem, że jestem wolny, spokojny, a tu matka przychodzi niby to się żegnać ze mną i w chusteczce zegarek złoty do kieszeni mi wkłada. Mówi mi, żeby kawy przywieść jej to jakoś tam później ją wezmą. Mówi: „Helga tu wyjdzie, da córka jedna”. No to dobrze, staram się jak najprędzej żeby ten zegarek oddać, nie miałem żadnego zegarka, ale to nie moja własność była. Cały złoty, damski, ale wartościowy i wziąłem tej kawy czarnej. Przyjeżdżam rowerem, ta Helga przyszła, rozmawia jeszcze, żegna mnie, ale widzę, że obserwuje wszytko milicja. Wojsko też było blisko, więc ona mówi żeby nie dawać teraz tego zegarka. Mówi mi, że tam płot druciany jest, żeby jechać tamtędy, ona wyskoczy i przez płot żeby jej podać. Kawę wzięła, podziękowała, pocałowała się jeszcze raz ze mną. Ci żołnierze i milicja przyglądają się, ale na rower wsiadłem i jadę koło tego płotu z siatki. Ona wypadła i mówi: „Auf wiedersehen Alex” (do widzenia Alex). I ja odpowiadam: „Auf wiedersehen”.

Przyleciała do tego płotu, ja powoli jechałem i złapała ten zegarek chusteczkom owinięty i pobiegła w tłum. Oni o tym wiedzieli, ale cóż robić jak w tłum pobiegła, matce oddała czy komuś innemu. Na szczęście udało się i później nawet listy pisałem, podziękowania i tak dalej.

W jesień innych Niemców namówili, dali ich mnie, ale sam ten Niemiec do orki nie nadawał się. Ja już sam orałem, już się do roboty dobrze trzeba było brać, a pługi takie wywrotne były i górzysty teren to było ciężko. Taki dwuskibowiec to miał cztery pługi wywracane, lewy – prawy. Po orce byłem bardzo zmęczony, kolacje zjadłem, położyłem się spać na piętrze. Nagle ktoś puka, myślałem, że któryś z tych Niemców i mówię: „Herein” (proszę wejść). Wchodzi ta matka, całuje się ze mną jak z synem i ja mówię do niej: „Mutter warum?” - „Dlaczegoś tu przyszła?” A ona mówi: „Alex Heimat ist Heimat” (Aleks ojczyzna jest ojczyzną). Mówi, że ona chce tu zostać, dowód mnie oddała, ale w gminie wymeldowana jest. Ona będzie tu gospodynią, będzie dobrze gotować, szyć, bo ona wszystko umiała, nawet grać na fortepianie. Tą córkę Helgę też wyuczyła, ładnie grała na fortepianie. Później ten fortepian ruski pułkownik zabrał, z kolegą poszedłem, mówię, że należy do tego gospodarstwa, ale to nic nie dało. Natomiast w gminie pytam się o nią, mówią, że wymeldowana i dowód nic nie pomoże. Mało tego, przekroczyła granice nielegalnie, przez Nysę przeszła nielegalnie z koleżanką. Przeszła przez NRD, czyli Niemcy pod strefą ruską, ale nielegalnie. Wróciłem do domu i mówię, że nie da rady, nic z tego. Ona miała jeszcze zaprzyjaźnione w szpitalu Niemki, siostry starsze, poszła do nich i z nimi porozmawiała. Przyszła później ta Niemka, siostra Alma i mówi: „Frau Jungen bitten” [młoda kobieta pyta] i prosi mnie. Był wieczór, poszedłem tam, siostra Alma była i jeszcze jedna, Jungen nazywała się Frau Jungen, Annie Jungen i rozpoczęła się narada. Niemki mówią, że: „Besser fahren, zurück” - z powrotem mogą ją zaaresztować, bo nielegalnie przyszła i wymeldowana jest. One już się tam dowiedziały, że ta matka musi wrócić, więc tak uzgodniliśmy. Siostry poleciły żebym wziął dwa rowery, damski i męski. Ona sześćdziesiąt parę lat miała, ale umiała na nim jechać. W końcu myślę sobie, wola boska, nieprzyjemna sprawa, ale prały mi, gotowały, nie mam wyjścia. Wziąłem jeden rower damski, drugi męski, ona wzięła tandem i chustkę na głowę jak Polka. Dobrze jechała, a to czterdzieści kilometrów było do Nysy. W połowie drogi miała koleżankę, z którą przyszła i mówi do mnie, żeby zaczekać na szosie, ona pójdzie po tą koleżankę. Tylko poszła, wraca, płacze i mówi: „Angelspert” - zaaresztowali tamtą. No i mówię: „No i mnie teraz wezmą za kołnierz”. Trudno, tam był lasek taki, mówi do mnie: „Chodźmy do lasku”. Miała tam trochę jedzenia, częstuje mnie kanapką, mnie do ust wcale nie wchodzi i mówię: „Dziękuje”. W końcu mówię: „Jedziemy dalej” („fahren weiter”). Zajechaliśmy nad Nysę wieczorem, widzimy, że koło dużego gospodarstwa chodziła jakaś kobieta. Po ubiorze wyglądało, że Niemka i mnie się pyta: „Deutsch? Deutsch?” Ja mówię: „Ich danke Deutsche”. Nad Nysą, nie pamiętam nazwy miejscowości, żołnierz Polak żył z Niemką i przeprowadzał za pieniądze przez rzekę w nocy. Niemka, z którą przyjechałem poszła się rozmówić z tą kobietą spod stodoły. Niestety ten żołnierz, jej mąż był schorowany trochę i powiedział, że teraz nie pójdzie, bo jest zimno, a on się przeziębił. Niemka prosiła go bardzo, ja też mówię: „Panie zapłacimy”. Ona miała marki, ja jeszcze tych polskich dołożyłem mu. Mówię: „Panie, nich pan ją jakoś tam przeprowadzi przez te Nysę”.

Z powrotem wracam na dwa rowery, czterdzieści kilometrów, cisza była, nagle milicja mnie zatrzymuje. Pytają się dlaczego dwa rowery wiozę. Odpowiadam: „Kolega z wojny był u mnie i pogościliśmy się, pociąg uciekł i ja musiałem rower pożyczyć dla niego. I jego odprowadziłem tu, i wracam teraz na dwa rowery”. Uwierzyli w to.

Przyjechałem nad ranem.

Za pewien czas dostałem list z podziękowaniami, pisała w nim: „Zu kalt die alhe in im Neisse”. - Że ta woda za zimna była w tej Nysie. Później jeszcze te dziewczyny pisały listy, zdjęcia przysyłały, ale ja zaniechałem. Odpisywałem na kartki świąteczne i wysyłałem, ale później napisała mi ta Helga: „Dein brief hat cenziert”. Mój list cenzurę miał, więc zaniechałem, bałem się że mnie jeszcze zwiną albo za szpiega wezmą.