Program Historia Mówiona realizowany jest w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” od 1998 roku. Polega on na rejestrowaniu, opracowywaniu oraz upowszechnianiu relacji mówionych dotyczących Lublina i Lubelszczyzny od dwudziestolecia międzywojennego do czasów współczesnych.

Program Historia Mówiona realizowany jest w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” od 1998 roku. Polega on na rejestrowaniu, opracowywaniu oraz upowszechnianiu relacji mówionych dotyczących Lublina i Lubelszczyzny od dwudziestolecia międzywojennego do czasów współczesnych.

Teatr NN

Listy z zagranicy - Bolesław Polaczkiewicz - fragment relacji świadka historii z 8 lutego 2008

[Z uratowanymi Żydami] były [utrzymywane] kontakty listowne. Było też nawet [tak], że jak w latach 50-tych, już jak Stalin umarł, ojciec chciał iść do szkoły oficerskiej, no i zdał do tej szkoły, ale była taka nagonka – [uznano, że skoro] przychodziły [do niego] listy z zagranicy, no to [on jest] szpieg[iem] i wyrzucili go z tej szkoły. I on był rok w szkole, nawet stopień kaprala już miał, podchorążego, ale go wyrzucili. Wyrzucili go z powrotem do jednostki i on zawsze narzekał, że nie mógł być wojskowym.

W lotniczej szkole jakiejś był i po roku doszedł list –wiadomo: to listonosz nosi, zaraz ktoś tam komuś donosi i już urząd się raz dwa tym zainteresował i go pozbawili tej przyjemności. I tak on mi zawsze o tym opowiadał. Nieraz jak siedliśmy w kuchni, przy kolacji czy przy czym, to zawsze miał na uwadze tę szkołę. Nie mógł być na uczelni, no bo z zagranicy listy dostawał, a to właśnie były listy od nich. Odbył czynną służbę tylko i już. Ale były kontakty, bo ja pamiętam to osobiście.

Przychodziły listy i nieraz jakieś pieniądze włożone do tego. W ten sposób to pamiętam.

Kontakty były utrzymywane [przez] dłuższy czas. Potem ja w [19]76 [roku] wyjechałem, to już [przez] ten okres - dziesięć, jedenaście lat - to nie bardzo wiem [jak wyglądały te kontakty]. On tu przyjeżdżał, jak już był koniec Gomułki, bo wcześniej nie. On trochę się bał tutaj też wracać, nie chciał się afiszować w tym Włodzimierzu. Bo tam na pewno niejeden pamiętał. Gdzieś tam niepotrzebnie się w aparat [sprawiedliwości] włączał i stąd ta pamięć o nim została.

Zofia Życzyca: Jak się rodzice czy dziadkowie zwracali po jakieś leki, to nie można było powiedzieć, zawsze przysłali, zawsze pomogli. Ja nawet osobiście listy podpisywałam. Ale to tylko te dwie rodziny. No i ten Jacek z ciotką utrzymywał kontakty, od czasu do czasu jeszcze przyjeżdżał, ale rzadko.