Program Historia Mówiona realizowany jest w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” od 1998 roku. Polega on na rejestrowaniu, opracowywaniu oraz upowszechnianiu relacji mówionych dotyczących Lublina i Lubelszczyzny od dwudziestolecia międzywojennego do czasów współczesnych.

Program Historia Mówiona realizowany jest w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” od 1998 roku. Polega on na rejestrowaniu, opracowywaniu oraz upowszechnianiu relacji mówionych dotyczących Lublina i Lubelszczyzny od dwudziestolecia międzywojennego do czasów współczesnych.

Teatr NN

Ukrywanie się w obozie pracy i tułaczka w poszukiwaniu kryjówki - Mosze Frank - fragment relacji świadka historii z 18 września 2009

Dowiedziałem się, że jest niedaleko Karolówka, obóz Żydów, i wkradłem się do tego obozu. Nie każdy mógł być w obozie, dzieci nie mogły być. Wtedy były tam jeszcze jakieś dzieci. Któregoś ranka przyszli Niemcy, wzięli wszystkich. Część zabili tam, część wzięli. Później dowiedzieliśmy się, że wywieźli ich do rotundy, po wojnie się dowiedziałem o tym. Wtedy rano przyszły psy, powąchały mnie i poszły.

Od tej pory zacząłem się wałęsać. Były tam dwie wioski, Janowice i Chyże. Było bardzo niebezpiecznie, ale potrzebowałem jeść i wchodziłem do rozmaitych Polaków, tak rozwinąłem instynkt, że patrzyłem tylko i widziałem, czy to jest człowiek dobry, czy zły. W nocy to zawsze wchodziłem w sterty słomy czy siana, i tak się wtulałem.

Przyszedł grudzień i zaczęło być bardzo zimno, był bardzo duży wiatr. Musiałem przechodzić blisko domów, a tam miałem do czynienia z psami. I później się wkradałem, gdzie mogłem, gdzie były konie czy krowy, to był bardzo dobry hotel dla mnie. Później tego też nie było, zaczęło być bardzo zimno i zacząłem marznąć.

Wtedy w nocy postanowiłem, że idę do Zamościa. Ale przecież trzeba przejść przez miasto, czekałem, aż będzie późno, jakoś o ósmej, i wtedy – to było na głównej ulicy – wkradłem się prędko do fryzjera Zacharowa. Tam u niego Niemcy się strzygli. I on mnie trzymał. – Nie bój się. Ja wiem, że ty jesteś Senderowej wnuk. Senderowa to była moja babcia i oni byli zżyci bardzo. Jego żona zdjęła mi wszystkie ubrania, wszystko było z wszami. To było coś okropnego. Nawet jak chciałem wejść do kogoś, to dali mi jeść, ale bali się, przecież byłem zawszony. I też nie można było, były wszędzie afisze – za pomoc Żydowi, nawet danie wody, oni zabijali całą rodzinę. Tak że można to zrozumieć. To nie jest taka prosta rzecz. I wtedy ona mi dała inne ubrania i dała mi też krzyż. Powiedziała mi, jak się przeżegnać. Posłała mnie do kogoś, kto mieszkał niedaleko mojej babci. On był bardzo bogaty. Jak przyszedłem, on mnie poznał i nie chciał mnie przyjąć, posłał mnie gdzie indziej. Ci inni byli antysemitami. To poszedłem tam i powiedziałem, że ja jestem z Mokrego i tak przenocowałem. U mojej cioci – oni mieszkali na wyższym piętrze, a na dole byli lokatorzy – była jedna, która nazywała się Chromiak, a druga Sokołowska. Ja tam poszedłem do nich. Oni byli dobrymi przyjaciółmi, mieszkali u mojej cioci. Dali mi jeść i widzieli, że jestem w bardzo złym stanie. Posłali mnie jakieś osiem kilometrów od Zamościa, między Zamościem a Dębowcem, był tam folwark. Folwark przejęli Niemcy, ale wszyscy, co pracowali tam, zostali. Ich stan był dość dobry. U tego Niemca mieli jedzenie i wszystko. Miałem powiedzieć tę samą opowieść, że jestem z Mokrego. Złapałem jakieś sanie, to były już mrozy i kurzawy, i pojechałem jakieś osiem kilometrów, potem było jeszcze półtora kilometra do tego folwarku. Spadł śnieg, nie wiedziałem, gdzie to jest, zacząłem błądzić. Przejeżdżały jakieś sanie, znaleźli mnie i przywieźli do folwarku. Było tam dużo dzieci, dzieci były razem, a dorośli pracowali. Dzieci się modliły, mój akcent nie był taki najlepszy i też nie umiałem, mogłem tylko przeżegnać się, nic nie wiedziałem. Byłem tam tydzień, to był jakiś tydzień raju, żebym zobaczył, że jest też inne życie. Chcieli mnie umyć, a ja nie chciałem, przecież jestem Żydem. Starali się, by mi pomóc, nawet jedna powiedziała, że powiedzą folksdojczowi, żeby on się starał znaleźć moich rodziców. To było bardzo niewygodnie dla mnie, bo jeżeli zaczynają dużo pytać, to to nie jest dobrze dla mnie. Wieczorem wszyscy odmawiali pacierz, ja wszystkiego uczyłem się. Były piosenki, rozmaite zwyczaje, tego nie wiedziałem, to zawsze musiałem milczeć. To nie jest takie proste, bo zaczynają pytać – gdzie to jest, a jak to jest, gdzie ty byłeś, czy ty znasz to, czy znasz to. A ja nie znałem. Za tydzień ci, co opiekali się mną, powiedzieli, że oni wiedzą, że ja jestem Żydem, dali mi jedzenie, jakieś ubranie i kazali iść dalej. I wtedy pierwszy raz powiedziałem: – Przecież jestem tym samym dzieckiem. Co się stało? Przecież się nie zmieniłem. Dlaczego nikt mi nie patrzy w oczy? Przecież ja się nie zmieniłem, jestem tym samym człowiekiem.

I wtedy szedłem jakieś siedem kilometrów po śniegu i przyszedłem do wioski Dębowiec. Już więcej troszeczkę miałem doświadczenia, poszedłem najpierw do jednego, ale był śnieg i nie potrzebowali pastucha. Później byłem u jednego, który się nazywał Nowogrodzki, oni robili kamasze, jego zięć też. Mieli małego synka i potrzebowali, by ktoś kołysał tego synka. Oni bardzo dużo zarabiali, ale kiedy przyszła niedziela, to wszystko przepijali. Później już nie potrzebowali pomocy.