Program Historia Mówiona realizowany jest w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” od 1998 roku. Polega on na rejestrowaniu, opracowywaniu oraz upowszechnianiu relacji mówionych dotyczących Lublina i Lubelszczyzny od dwudziestolecia międzywojennego do czasów współczesnych.

Program Historia Mówiona realizowany jest w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” od 1998 roku. Polega on na rejestrowaniu, opracowywaniu oraz upowszechnianiu relacji mówionych dotyczących Lublina i Lubelszczyzny od dwudziestolecia międzywojennego do czasów współczesnych.

Teatr NN

Uciekinier z obozu na Majdanku - Aleksander Baranowski - fragment relacji świadka historii z 19 czerwca 2006

To było tak. To było w 44 roku, gdzieś tak kwiecień, maj. Ksiądz Żyszkiewicz rano o szóstej sobie wyszedł, brewiarz czytał, wyszedł sobie na ogród, chodził po tym swoim ogródku tam po alejce. I nagle usłyszał jęk, jakieś takie jęki. Parkan był drewniany, rosły świerki i maliny. Ksiądz usłyszał, rozchylił te maliny, zobaczył człowieka leżącego. Ten człowiek był do pół nagi, właśnie w pasiakach, w tym stroju takim więziennym, tak jak chodzili więźniowie z Majdanka. Lewą nogę miał bardzo rozwalone miał udo. Nie wiem czy dlatego, że przez płot przechodził czy z jakichś innych powodów, i marynarką, tą bluzą trzymał tą nogę tutaj żeby mu krew nie leciała. Oczywiście ksiądz proboszcz Żyszkiewicz wezwał kościelnego, pana Adolfa, wezwał jego żonę, którzy tam mieszkali na plebanii i przenieśli tego nieszczęśnika do domu, do takiej suterenki go przenieśli. No poprosił felczera, pana Grasińskiego. Ten felczer opatrzył mu tą nogę, opatrzył go, dał mu jakieś środki gorączkowe i ten człowiek tam został. No i był u księdza proboszcza do lipca 44 roku, czyli jakieś dwa miesiące, tak plus minus. Dwa miesiące. Po wejściu armii sowieckiej do Lublina, przyjechali jacyś panowie i zabrali tego człowieka. Przy czym, ksiądz po prostu, wszyscy sądzili, że on jest niemowa, bo on się w ogóle nie odzywał, tylko kiwał głową, tak nie, ale się nie odzywał w ogóle, więc wszyscy sądzili, że albo mu odebrało mowę z jakichś tam powodów stresowych czy jakichś nerwowych, albo był ogóle niemową, to tak wyglądało na to. Tymczasem okazuje się, że wtedy uciekło chyba czterech tych więźniów. Niezwykle rzadko uciekano, ale jednak uciekali z Majdanku. To było niezwykle rzadko, ale były takie przypadki. Nie wszystkie się zakończyły, że tak powiem, sukcesem, ale były takie przypadki. I okazało się, że był to pułkownik, lekarz, Rowiecki, Rosjanin, który uciekł z tego Majdanka. No i zabrali go samochodem, podjechał taki samochód, zabrali go, ja pamiętam doskonale jak jego zabierali, bo widziałem na swoje oczy. Zabrali go i ślad po nim zaginął. Później wezwano do rady miejskiej księdza Ignacego, proboszcza naszego, i chcieli mu jakiś medal dać za odwagę. Ale ksiądz tego nie przyjął. Powiedział, że to jest jego obowiązek. Nie widzi tutaj potrzeby, żeby za to być jakoś honorowanym. A wiadomo jak mógł się narazić, prawda, gdyby odkryto, że on przechowuje takiego człowieka, więźnia.

Ja widziałem tego człowieka, ponieważ jak węgiel przywieźli do nas, to wysypywano przed furtką tam z furmanki, z takiej platformy, i potem trzeba było ten węgiel do komórki zwozić i ja chodziłem tam do księdza na plebanię pójść, żeby pożyczyć taczki. No i ja tymi taczkami ten węgiel woziłem. I wtedy zamknięte było w kuchni u gospodyni księdza, pani Ireny, i ja poszedłem na dół, i otworzyłem drzwi i zobaczyłem tego człowieka leżącego na łóżku. Wiedziałem, że jest to jakiś nieznajomy, ktoś kogo nie znam, ale nie wiedziałem wtedy kto to jest, nie miałem pojęcia. Leżał na wznak, taki odkryty, w ogóle bez niczego leżał. Ale ja nikomu tego w życiu nie mówiłem, nawet w domu nie mówiłem o tym. Nie dlatego że to tajemnica, tylko po prostu nie mówiłem. Myślałem, że ktoś przyjechał czy do kościelnego, do pana Adolfa Czerniawskiego, no nie miałem pojęcia kto to jest. Dopiero później dowiedziałem się kto to był. Ale wtedy nie wiedziałem, że ksiądz pomagał jakoś tym więźniom. Wtedy nie. Absolutnie takiej świadomości nie miałem wtedy.