Program Historia Mówiona realizowany jest w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” od 1998 roku. Polega on na rejestrowaniu, opracowywaniu oraz upowszechnianiu relacji mówionych dotyczących Lublina i Lubelszczyzny od dwudziestolecia międzywojennego do czasów współczesnych.

Program Historia Mówiona realizowany jest w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” od 1998 roku. Polega on na rejestrowaniu, opracowywaniu oraz upowszechnianiu relacji mówionych dotyczących Lublina i Lubelszczyzny od dwudziestolecia międzywojennego do czasów współczesnych.

Teatr NN

Gimnazjum Żeńskie Heleny Czarneckiej - Janina Kozak - fragment relacji świadka historii z 23 września 2005

Gimnazjum mieściło się na ulicy Bernardyńskiej, to był taki budynek z wieżą, potem tam była szkoła zdaje się inżynieryjna czy coś takiego.

Właściwie to robiono mi wielkie trudności, żebym ja zdała do gimnazjum. Ta dyrektorka szkoły podstawowej, gdzie ja się uczyłam i gdzie moja mama pracowała, robiła mi problemy, bo ona sobie wyobrażała, że ja mogę na tym zakończyć swoją edukację i pomagać w kancelarii, pracować w tej szkole w kancelarii. A ja się jej bałam jak ognia, bo ona była taki typ męski, po męsku ścięte włosy, prawdziwie jakby ją tak przebrać na mężczyznę, to na pewno nikt by nie powiedział, że to jest kobieta.

A moja mamusia wszystko by dała, żeby nas wszystkich kształcić. Nas troje poszło do gimnazjum przed wojną, najstarszy brat, potem Tadeusz, potem ja, no i gdyby nie wojna na pewno to życie by się inaczej ułożyło.

To było prywatne Gimnazjum Heleny Czarneckiej. Były takie siostry o nazwisku Czarneckie. Dyrektorką była chyba Irena Krzeczkowska, to ona jest znana, bo ona po wojnie jeszcze prowadziła gimnazjum tutaj przy kościele bernardynów, bo ja potem uzupełniałam małą maturę to właśnie tutaj w tym gimnazjum. W mojej klasie dużo było takich dziewcząt ze wsi, to był taki okres właśnie, ja miałam właśnie takie dwie koleżanki, które przyprowadzałam do domu na obiady. Najpierw jedną przyprowadziłam, bo za nią płacił sejmik. To były biedne dziewczyny, jedna mieszkała gdzieś nad Bramą Krakowską u jakiejś kobiety. W klasie, co jakiś czas któraś z uczennic przynosiła śniadania dla nich, to jednej, to drugiej, i tak stopniowo przechodziło, a potem to ja już je ściągnęłam do mamy, mówię u nas jest nas tyle, tyle się gotuje, nie wszystko się zjada, niech przychodzą do nas na obiad. Jak zaczęłam je przyprowadzać na obiad, to potem i chciały mieszkać, no i jedna mieszkała u nas, jedna mieszkała do wybuchu wojny, ta właśnie, za którą sejmik płacił.

A rygor też był, bo pani Krzeczkowska była taka surowa, nie wolno nam było w pończochach jedwabnych chodzić. Absolutnie! Jak się tam którejś zdarzyło przyjść, a na placu było jakieś zebranie czy coś, to każdy chował się w kąt, jedna za drugą nogi chowała. Nie wolno było. Nie wolno było w żadnych sweterkach, w kolorach, wszystko trzeba było mieć mundurki albo fartuchy i białe kołnierzyki, rygor był, tak… też była bardzo wymagająca pani dyrektor.

Którędy ja szłam do szkoły? Krakowskie Przedmieście, Kościuszki, Bernardyńska, kawałek Narutowicza… nawet dochodziłam do Kapucyńskiej i przechodziłam przez ten plac, nie wiem jak ten plac się nazywał, nie pamiętam, wieża ciśnień stała na środku, skracałam drogę przez kościół bernardyński, bo to tak trochę na pacierz, i już prosto do szkoły. Taka była droga.