Program Historia Mówiona realizowany jest w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” od 1998 roku. Polega on na rejestrowaniu, opracowywaniu oraz upowszechnianiu relacji mówionych dotyczących Lublina i Lubelszczyzny od dwudziestolecia międzywojennego do czasów współczesnych.

Program Historia Mówiona realizowany jest w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” od 1998 roku. Polega on na rejestrowaniu, opracowywaniu oraz upowszechnianiu relacji mówionych dotyczących Lublina i Lubelszczyzny od dwudziestolecia międzywojennego do czasów współczesnych.

Teatr NN

Aresztowanie przez Gestapo - Ewa Walecka-Kozłowska - fragment relacji świadka historii z 15 lutego 2006

Zaprowadzono mnie na Gestapo, które wówczas mieściło się w willi na ulicy Legionów zarekwirowanej bogatemu Polakowi. Tu w holu zrewidowano mnie.

Zabrano mi mufkę, z której wyrzucono wszystko na blat biurka. Nic kompromitującego nie znaleziono. Wysypało się kilka orzechów, bo to było zaraz po świętach, kosmetyczne rzeczy, jak puder, szminka. Mimo to, że nic nie było, żadnego znaku jakiegoś, który by mnie skompromitował, zaprowadzono mnie do podziemi, gdzie na schodach już zobaczyłam narzędzia tortur. Krew, krzyki jakieś, jęki torturowanych ludzi. Gestapowiec otworzył celę, wepchnął mnie do środka, a tam widzę moją ciocię. Cała posiniaczona! Inne koleżanki, jak Zosia Kuklińska, Janeczka Szymczyk. Ciocia tylko powiedziała smutno: „Ewuniu, i ty?”. „No, niestety”. Trzy dni byłam na Gestapo, codziennie wywoływana na przesłuchania. Boże, jak ja się bałam tych przesłuchań! Ponieważ byłam jedną z najmłodszych, gestapowcy mnie brali, żebym nalewała zupę z kotła do miski. Gestapowiec otwierał celę, a ja miskę z zupą podawałam więźniom. To, co zobaczyłam w każdej celi, to pojęcie ludzkie przechodzi! Chłopcy leżeli w kałużach krwi. Mój profesor Prószyński i inni nie mogli się podnieść po tę zupę, przeto stawiałam miskę na betonie. I tak w każdej celi. To było dla mnie coś strasznego. Jak mnie wywoływano na przesłuchania, w duchu modliłam się, żeby mnie nie bito. Kiedy mimo woli spojrzałam na ścianę, która była cała w lustrach w holu, to byłam blada jak papier. A usta to miałam tak spieczone i język! Ze strachu. Pytano mnie głównie o Kazika. Pokazywano jego zdjęcie, czy ja wiem, że był wielką szyszką w organizacji? Sama sobie wymyśliłam, co będę mówić.

Powiedziałam: „Nic mi na ten temat nie wiadomo. Ja tego młodego człowieka poznałam u nas, w naszej restauracji, bo przychodził na obiady. Zakochałam się w nim i on we mnie i mieliśmy się pobrać. Tylko rodzicom bardzo się on nie podobał i mieliśmy się pobrać, żeby rodzice nie wiedzieli”. Chciałam bronić rodziców.

Przesłuchanie wyglądało w ten sposób, że szef Gestapo, taki straszny Niemiec w rogowych okularach, siedział za biurkiem, tak patrzył spode łba, pytał mnie o wszystko, a drugi gestapowiec, młody, chodził z pejczem, uderzał o blat biurka i tłumaczył, co ja mówię. A trzeci wszystko pisał na maszynie. Codziennie mówiłam to samo. Za trzecim razem, kiedy byłam przesłuchiwana, nagle widzę, że ten młody gestapowiec pochyla się nad szefem Gestapo i zrozumiałam – jeszcze wtedy więcej rozumiałam, bo w szkole się uczyłam po niemiecku – że „Ona niewinna. Wypuścić ją”. A szef powiedział: „Nein”. I ja z powrotem do celi, ale miałam wielkie szczęście.

Wszystkich bardzo bito. Nawet koleżanka Janeczka Szymczyk była tak bita, że jak później na Majdanku z nią spałam na pryczy, to nie mogła zasnąć z bólu, tak ją bolały palce, bo była bita w palce u rąk. I głowa z tyłu ją wiecznie bolała. A mnie ani raz nie uderzono. Widocznie w moją wersję uwierzono. Miałam wielkie szczęście od samego początku. Tylko jeszcze jedna nie była bita, Zosia Kuklińska, młodsza o rok ode mnie.

My dwie. A wszystkie były bite.