[...] był taki tyfus, nazywał się „hiszpanka”. [...] ono szło od Hiszpanii, przez Hiszpania, Niemcy, Polska. To wiency ludzi wyginęło wtenczas na te „hiszpankę” [...] jak w wojna. To jeszcze było przed [...] czterdziestem czwartem rokiem [przyp. red. pandemia grypy, pot. „hiszpanka” 1918-1919 r.]. [...] mieli szczelby [...] i strzelali tak w chałupie czy gdzie u kogo chore były ludzie na ten tyfus. [...] strzelali po kontach [...] czasami to i oddało, [...] że mało go nie poraziło, tego co...
Fragmenty Relacji ze słowem kluczowym "znachor"
Tak, to on [wujo] wylazł żeby sobie urwać. I gałąź się złamała i spadł na, jakoś na ręce. No to coś dostał jakiś okropnych bólów w rękach, w ręce. Ręce zaczęły puchnąć i nie było gdzie doktora, tego, to trzeba było iść do Czerniejowa. Tam był znachor, co nastawiał ręce. To miał sukmanę to zapięto była, zapięta była pod szyjo. A te ręce tak swobodnie były. To mu żniwaki poprawiały sukmanę jak zsuwała się z pleców, bo trudno było samemu...
Mówili, że jak dziecko płacze, płaczki, jakieś kołtuny, to tam brali jakieś lalki – bo u nas była taka figura – i pod te figure nosili. To tak robili, takie coś. Gdzieś tam jakoś trza było pojść. Ja to nie wiem, moja mama opowiadała, tam wyrzucić, splunąć i nawet się nie oglądać. Lecieć do domu. To były takie znachory, tam koło nas, za górą. Tam się Rewelski nazywał. To u niego przyjeżdżały tam palały [róże]. Ale myśmy tam nie chodzili....
[...] na Duży Kocudzy łopowiadały, była tako jus starso z tem kołtunem, no i była tako, tako zawsze choro, taka jakaś ospało, ale jakieś takie były znachory, chodziły i mówi tak ten znachor, ze… boto sie dawno chlyb piekło, to sie zawsze w tych piecach poliło takie, i mówi tak – „Jak bedziecie polić cy tam pod grupkom cy tam w piecu to – mówi – przygludojcie sie wkiedy, bo łun – mówi – casem sie ruso, ten kołtun”, bo...
Na wsi byli tacy ludzie, którzy mieli takie zdolności, że potrafili leczyć. Nieraz jak coś bolało, jak się miało jakąś ranę, która nie chciała się wygoić, to zaprosiło się takiego człowieka, ale trzeba było płacić jak lekarzowi. Oni przychodzili i palili jakieś zioła. Ludzie wierzyli, że to miało pomóc, ale jak miało pomóc, to i tak pomogło, a jak nie, to nic nie mogło pomóc.
[…] kiedyś ojciec miał konia, zakulawiał ten koń, pojechał na sąsiednią wieś tam był znachor: „Co jest?” – „No kuleje koń na tylną nogę”. Kazał ojcu od, wziąć sznurek, złapał za nogę, przez grzywę przeciągnął, podyszedł z tyłu, raz uderzył go tak tutaj w nogę i przyjechaliśmy koń nie kulawiał. Tacy ludzie byli to ja pamiętam, mały byłem z ojcem pojechałem na drugą wieś, to był to leczył zwierzęta. [...] No nie do wiary, pamiętam wziął za nogę przez grzywę...