Stach był na Majdanku pół roku, na wiosnę [go zabrali] – więcej jak pół roku – przyszedł w samą Wigilię. Ale tylko dzięki temu, że miał tę szkołę ogrodniczą i pracował u dyrektora Arbeitsamtu. Teraz jest Pekao na Krakowskim, tam właśnie był Arbeitsamt, tam było biuro pracy i stamtąd właśnie dostawało się skierowanie do Niemiec, tam właśnie pracę dawali, tam właśnie kierowali całymi robotami w Lublinie. To był duży gmach, bardzo duży urząd pracy był. No i ten dyrektor Arbeitsamtu...
Fragmenty Relacji ze słowem kluczowym "tyfus plamisty"
Pod dziesiątką pracowałam w takiej owocarni, w takiej trafice, w takim malutkim sklepiku. Tam pracowałam dokąd nie zachorowałam na tyfus. Dwa miesiące leżałam w szpitalu, bardzo długo, był to tyfus plamisty, ciężko przechodziłam. I jak wyszłam, to już mnie nie chciała przyjąć do pracy. Zwolniła mnie i byłam bez pracy. Wtedy Arbeitsamt dał mi skierowanie do Niemiec na pracę. Ale ja już wtedy poznałam swojego chłopaka, byłam w nim zakochana po uszy i starałam się za wszelką cenę, żeby do...
Opuszczenie lubelskiego getta 14 marca 1942 roku - Ewa Eisenkeit - fragment relacji świadka historii
Przez druty doszłam do rogu Lubartowskiej, gdzie jest jesziwa, po stronie jesziwy na rogu, i była tam warta. Dwóch ich było, karabiny trzymali. Ja widziałam – już są daleko, na Unickiej. Jedna strona Lubartowskiej dla Polaków była, ja miałam [tam] przejść, takie kolczaste druty były i w biały dzień, wpół do dziesiątej rano wyszłam. Słoneczny dzień, bardzo ładny był. To było czternastego marca 1942 roku – przed wysiedleniem dwa dni, ale ja nie wiedziałam, że będzie wysiedlenie. [Chciałam] tylko załatwić...
Brat po mnie przyszedł i zamieszkaliśmy w tej Kalinówce, sąsiedniej miejscowości, natomiast siostra, szwagier, siostrzenica jedna i druga byli w tym czasie, jak ja uciekłam, w obozie w Zamościu, za drutami. I mama. Tylko ja uciekłam. Z tej Kalinówki jeździłam tam do nich do tego obozu, do Zamościa, a później ten obóz był w Teptiukowie nad Bugiem, bo prawdopodobnie, na ile to jest prawda, to ja nie wiem, za Bug chcieli tych wszystkich wysiedlonych [przerzucić], ale nie za bardzo tam...
Przyszli do nas raz na rewizję. Tatuś kupił sobie taki kawałek świni na wsi [i] schował w łóżku. Calusieńki dom nam przeszukali i nic nie znaleźli, nie wiedzieli, gdzie szukać. Ojciec się bał, przecież jakby go złapali tak już koniec. [W końcu i tak trafił] na Zamek, nie wiadomo za co, bo coś tam nie się im spodobało. Ojciec, był murarzem i szedł późno [z pracy], i go zabrali. Myśmy tam później chodziły [do niego], zanosiłyśmy mu chleb, jak mogłyśmy...
[Niemcy] jakoś nas puszczali do szkoły, [która] była na ulicy Ruskiej, spora szkoła, bo cała Kalinowszczyzna chodziła tam. [Ona była] niedaleko cerkwi, taki domek zwykły, miał chyba ze dwie klasy czy trzy. Szkoła, taka buda po prostu można powiedzieć, bo było brudno, ale musiałyśmy chodzić, no bo gdzie miałyśmy się uczyć. [Chodziłam tam] do piątej klasy, później zachorowałam na tyfus plamisty, leżałam długo w szpitalu. [Z nauczycieli] pamiętam tylko panią Janczak, [która] uczyła gimnastyki [i] pana Janczara, [który] uczył nas...
Z Lubartowskiej jednego dnia wyrzucili nas [na] Majdan Tatarski. [Tam] dostaliśmy jakąś chałupę, już nie wiem, co to było w ogóle. Rodzice od rana do wieczora wychodzili na jakąś placówkę, ja zostawałam w domu i tylko, jak to się mówi, marzyłam. Niby spałam, ale nie cały dzień, tylko cały czas wyobrażałam sobie różne rzeczy. [Kiedy] życie będzie inne, co będę robiła i tak dalej, i tak dalej. Wieczorem, zanim rodzice przychodzili, gotowałam zupę na prymusie. Gotowałam wodę, obierałam kartofle i...
Na samym początku to było trochę strachu, jak to będzie, dlatego że chłopi pochowali jednak swoje różne rzeczy. Nie można było dostać jajek ani niczego. Młynarzowa z sąsiedztwa przyniosła nam potem jakiejś kaszy, jakiejś mąki. Trochę baliśmy się, jak to będzie. W Magnuszewie takiego głodu nie było, bo to jednak była wieś. Ludzie hodowali świnie, kury, nawet wozili ludzie do Warszawy te rzeczy przy okazji, przecież to była znana historia, że jeździło się do Warszawy z prowiantem. Nam wtedy przywoziła...
[Wróciłam] do domu wtedy i powiedziałam: „Ja nie chcę być w getcie”. Jak [rodzice] chcą, to ja załatwię, żebyśmy [na wsi] mieszkali, bo na wsi można było mieszkać. Kto mieszkał na wsi, musiał mieć gospodarza, u którego pracował. [Dopóki było getto otwarte, handlowałam na wsi], a później już nie można było, zamknięte getto, druty kolczaste. Nie było żadnych sklepów otwartych w Lublinie, wszystkie sklepy były zamknięte, a każdy potrzebował coś kupić. To jeden mnie się pyta na wsi, czy mogę...
Zachorowałem bardzo poważnie, tyfus plamisty. Właściwie byłem już jedną nogą, jak to się mawia, u Dobrotliwego, ale jakoś dzięki Jego pomocy intensywnej - nie byłem mu potrzebny widocznie - wyszedłem z tego obronną ręką, ale przez dwa miesiące nie umiałem chodzić. Byłem tak straszliwie osłabiony, że uczyłem się chodzić od początku. Najpierw trzymając się jakiejś poręczy, potem, powiedzmy, prowadzony przez dwie osoby. W każdej chwili groził mi upadek. Byłem strasznie słaby.