udostępnienie online najcenniejszych zasobów, ulica Królewska 4, ulica Królewska, ulica Krakowskie Przedmieście 22, wspomnienia o Lublinie, wygląd Lublina, przystań kajakowa, restauracja "Pod Basztą", tabory cygańskie, zespoły cygańskie, dzieciństwo, ulica Krakowskie Przedmieście, restauracje lubelskie, radio, telewizja, życie codzienne,Ogród Saski, budki telefoniczne 2. Lublin z mojego dzieciństwa i młodościi Jak dzisiaj się spojrzy na ulicę Królewską, plac Łokietka, Lubartowską, Krakowskie Przedmieście, to jest diametralna różnica. Bo w latach mojego dzieciństwa, czyli załóżmy początek lat pięćdziesiątych, tu gdzie teraz jest ratusz, najpierw stał,...
Fragmenty Relacji ze słowem kluczowym "radio"
Jak tata wrócił z niewoli w [19]45 roku, no, po wojnie, był na terenie Niemiec, w oflagu, przychodzi do domu, no i oczywiście szalejemy z radości, tak jak się z tatem nie chciałem pożegnać, że z tymi Niemcami poszedł, z tymi paskudnymi Niemcami, tak tutaj stoimy na schodach, podskakujemy z radości, jak tata idzie, taką ma amerykańską czapkę z daszkiem na głowie, plecak, mundur, bluzę angielską, spodnie wojskowe, idzie, stawia ten plecak, z nami się wita, całuje nas: „No, a...
Nie było tak, że się nie kupiło alkoholu. Jak były kartki, to dawali przecież pół litra wódki na kartkę, no to pół litra na miesiąc, to u nas cały barek był nastawiany, bo żem wykupowała i tak stawiałam w barek, w kredens tę wódkę, to wódki było dosyć. Myśmy nie mieli kartek, bo myśmy mieli pole, to byliśmy gospodarzami już. Tylko [córka] miała na dzieci, to zawsze karteczkę mi jakąś z miłości podrzuciła. Kupiłam ojcu [wędlinę], żeby kanapkę jakąś wziął...
W niektórych dziedzinach zachodziły zmiany bardzo szybkie: parlament, rząd Mazowieckiego, ruch związkowy, samorządy gminne, prawda, to jasne. Oczywiście administracja rządowa się zmieniała też, no, jak mówię, nowy premier, całkiem nowy rząd. Widać było wyraźnie, wojewodowie pojawili się już całkiem nowego obozu, to są przedstawiciele rządu. Natomiast inne dziedziny, no to z natury rzeczy się niewiele miały zmienić. Sądownictwo – to w ogóle przyjęto taką zasadę, że się nie zmienia właściwie. Ustawa poddawała weryfikacji prokuratorów, ale prawie wszyscy zostali pozytywnie zweryfikowani...
Ośrodek internowania [w Lublinie] był w areszcie śledczym przy Południowej. W porównaniu do Włodawy, wszystko było lepsze. Po pierwsze, budynki lepsze są w Lublinie, lepiej zbudowane, suche, ogrzane, czyste, pomalowane jak należy. To był taki pawilon, całkiem przyzwoity budynek, jak dla skazanych, którzy tam w ośrodku pracy pracowali gdzieś. Zostało to opróżnione dla nas. Ogród, trawniki, drzewa, właściwie całą dobę tośmy sobie spacerowali po tym naszym fragmencie więzienia. Na noc zamykano cele i rano otwierano. Widzenia z rodzinami właściwie bez...
Klub Nora miał swoje wzloty i upadki, ale był miejscem, gdzie dziennikarze i przedstawiciele różnych środowisk twórczych spotykali się właściwie, prawie co dzień czy przy okazji różnych imprez tam organizowanych. Ja z racji tej, że byłem członkiem Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich w Lublinie od [19]56 roku, a poza tym byłem też pracownikiem redakcji, która zajmuje się sprawami kultury, niejako zostałem wpierw przydzielony jako przedstawiciel gazety do zarządu klubu Nora. Prezesem był ktoś z dziennikarzy, później ja również byłem przewodniczącym zarządu klubu...
Dzieci w domu nie siedziały, bo nie było telewizji, nie było ani radia, mało kto miał radio przecież, jak ktoś miał radio to wystawiał w okno, żeby ludzie też słyszeli. [Kiedy] mieszkaliśmy jeszcze w Rynku, to żeśmy po prostu na ulicy się bawili. To była kupa kolegów przecież, od trzydziestu do czterdziestu, taka banda cała. Tu żeśmy grali w guziki, w monety, w chowanego, ganialiśmy się, wycieczki żeśmy sobie robili w lesie - taką grupą szliśmy za miasto, to nam...
Trzeba było jakoś zdobyć możliwość egzystencji, żeby coś móc kupić, trzeba było zarabiać. Więc mój ojciec, który był bankowcem, czyli znał się na administracji i księgowości, był doskonałym organizatorem, oraz moi dwaj wujowie – elektrycy, jeden był dyrektorem elektrowni w Równym – inżynier elektryk, drugi – to był już tylko technik elektryk – wrócił z wojska bez pasa, rozbrojony, założyli przedsiębiorstwo elektryfikacyjne. Prywatna inicjatywa. I co oni robili? Po prostu chodzili po wsiach sąsiednich, gdzie nie było elektryczności, zbierali zamówienia...
Po pierwsze, słyszałam te ich kroki, może dlatego, że to duża [grupa] ludzi szła razem. To się słyszało bardzo, jak oni szli. Widziałam ich pierwszy raz u nas w domu, w mieszkaniu. Przyszli z rana do mieszkania i mówili po niemiecku. Wtedy jeszcze nie rozumiałam dużo i pamiętam, że moja mamusia była bardzo zdenerwowana, bała się, a moja ciocia z nimi rozmawiała. Oczywiście to nic nie pomogło, rozbili nam wszystko, cośmy mieli, [zabrali] radio. Nic strasznego [nie zrobili , ale...
radioodbiorników „Niemcy zabierali radioodbiorniki, narty i balustrady metalowe” Przed wojną mama kupiła radio w sierpniu, a wojna wybuchła we wrześniu. I we wrześniu od razu wyszło zarządzenie, żeby oddawać radioodbiorniki w depozyt, oczywiście kto oddał, to już go nigdy nie otrzymał, tak samo jak i narty, buty narciarskie Niemcy zabierali powszechnie, a mama gdzieś to radio przechowała u stolarza, gdzieś trumny robił, to gdzieś tam Niemcy nie zaglądali, bo tam trumna to nieprzyjemna sprawa, to pod deskami gdzieś tam, nawet...
[Jaki był Międzyrzec] przed wojną? Ja myślę, że to miasto przed wojną było... po pierwsze to było bardzo bogate. Dzisiaj to bardzo trudno powiedzieć, że jak ludzie tam żyli, to było bardzo dobrze. Sześćdziesiąt lat później to wszystko się zmieniło. Tak. Dzisiaj nie może pan myśleć o tym, że nie ma kanalizacji w mieszkaniu czy nie ma toalety. Już nie mówię o innych rzeczach. Te rzeczy były... a w tym czasie, co ja pamiętam, to było cudne życie. Ludzie... Ja...
Nie przypominam sobie jaka to była okoliczność, w każdym bądź razie i jeden pułkownik, ten lekarz, i drugi pułkownik, ten właśnie Butow, siedzieli przy stole. Byli na pewno jeszcze doktorostwo Szolcowie, bo to bardzo z nami zaprzyjaźnieni przedwojenni legioniści. Ciekawa postać, legionista lekarz, chirurg. Jego żona, pielęgniarka. Poznali się w czasie bitwy. On jako lekarz ratując życie widzi doskonale dostarczanych, fachowo obandażowanych [rannych]. Pyta się: „Kto to tak robi?”, „A mamy taką pielęgniarkę, taka jest sanitariuszka.” I oni się przez...
Magisterską pracę obroniłam w [19]51 [roku] w lutym, w sam Popielec w dodatku, zresztą ja się w Popielec urodziłam, ten dzień mnie prześladuje. A jednocześnie to zahaczyło o Szkołę Muzyczną, do której zaczęłam chodzić w [19]48 i skończyłam w [19]53, średnią szkołę muzyczną w klasie śpiewu solowego. I jednocześnie wyszłam za mąż. To znaczy tak: był egzamin dyplomowy, po egzaminie dyplomowym był mój ślub, a po ślubie był koncert dyplomantów z orkiestrą Filharmonii – jedno z drugim się nakładało. Później...
Chodziłam do kina, mieliśmy radio w domu. Nie było mi wolno [włączyć], Michalina musiała [włączyć], ale słyszałam różne bajki, dla dzieci były opowiadania. Czytałam książki, gazety – „Płomyk”, „Płomyczek”, dla dzieci były, to kupowali mi zawsze. Umiem się modlić: W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen. Nie wiem [skąd], od Michaliny może? Nie wiem, nie wiem sama. Byłam w kościele kiedyś z nią. Moja mama pracowała w sklepie, to zawsze mi kupowała, o co prosiłam. Byłam w Warszawie...
[Jak skończyłam Gimnazjum Humanistyczne] to miałam przecież jechać do Paryża, ale pieniędzy nie miałam i założyłam własne przedszkole.Do wybuchu wojny miałam to przedszkole. I ja myślałam w tym roku pojechać już do Paryża, ale wojna wybuchła. Było przedszkole bardzo słynne w Lublinie, dwie siostry Trachter się nazywały i później ja. Były różne jeszcze takie, ale moje było też na wysokim poziomie. Tam miałam piękną salę, ten klub, powiedziałam, był klub sportowy, że oni mieli tam na Noworybnej, że on był...
W takich dziwnych okolicznościach trafiłem do dziennikarstwa, bo urodziła mi się córka Agnieszka, moja żona kończyła wtedy piąty rok medycyny, ja kończyłem studia na Akademii Rolniczej – wtedy to się nazywało Wyższa Szkoła Rolnicza – i potrzebne nam były pieniądze. Pracowałem przez krótki czas w spółdzielni ogrodniczej jako taki inspektor, instruktor, i nadarzyła się okazja, mianowicie Polskie Radio Lublin ogłosiło konkurs na dziennikarza, który mając jakąś wiedzę fachową na temat wsi i rolnictwa mógłby podjąć pracę w redakcji audycji dla...
Przygód dużo miałem w swoim długoletnim życiu radiowym, trudno o wszystkich mówić. Na przykład, otwierana była Lubelska Fabryka Maszyn Rolniczych w nowej dzielnicy Lublina, bo stara fabryka była przy ulicy 1-go Maja, ale drugi budynek powstał. No to jechałem na otwarcie. Pamiętam, [że] zawsze jak była wstęga, trzeba było przeciąć tą wstęgę na otwarcie i zapomniano o nożyczkach. Jeden z dziennikarzy Kuriera Lubelskiego, fotoreporter pan Jan Trembecki wyjął z kieszeni nóż i zaczęli dydolić tą taśmę tępym scyzorykiem, śmiech był...
kulturalne, Lublin „Zaczęły się wykopki i jest eksport" Powiedzmy, że chcę o eksporcie ziemniaków mówić. Ja wiem co potrzeba. Mogę zrobić temat nietrafiony i nie pójdzie. Ja muszę takie tematy brać, które mają szansę powodzenia. No więc dzwonię tam do tego zespołu ziemniaczanego i pytam się: „Zaczęły się wykopki i jest eksport. Kogo polecilibyście?”. No mówią: „Największym zagłębiem ziemniaków w Lubelskiem jest powiat łukowski. Tam ziemniaków jest dużo.” Podają mi kilka nazwisk rolników. Ja dzwonię i umawiam się i jadę...
Pan Zbigniew Stepek- literat młody, był w redakcji literackiej. Też przeżył swoje, bo do niego brat przyjechał z Zachodu i gdzieś tam jeździli samochodem po kraju, i okazuje się, że on był szpiegowany - ten brat. No i potem przyszedł raport do radia, że Zbigniew Stepek współpracuje ze szpiegiem, swoim bratem. Mało go nie wsadzili za to. Pamiętam jego w 1973 roku przed wyjazdem w góry, tym sierpniowym słynnym, pokazywał w studiu, które nosi w tej chwili imię Zbigniewa Stepka,...
muzyka, życie muzyczne, Lublin „Nie nada, nie nada” Na przykład przyjechała orkiestra Związku Radzieckiego - znana, występowała w „Koziołku” to jest była hala targowa, obecnie chyba hala „Społem” przy Lubartowskiej - i przyszedłem do tego dyrygenta i mówię, że chciałem fragmencik nagrać, bo daję reportażyk, że wyście tu przyjechali. „Nie nada, nie nada.” Jak nie nada, to nie nada, no to nie nagrałem. A ja jego poniekąd rozumiem. On sobie pomyślał: "O, to ma facet jakiś magnetofonik mały, będzie chciał...