Fragmenty Relacji ze słowem kluczowym "Parczew"
Mama płakała, jak nie wiem. Tuliła nas do serca. Jak ich wypędzali, to u nas była taka żałoba. Jak ich brali, też była żałoba. Jak ich wypędzali, to moja koleżanka Salcia Gutwrajdówna szła z Gieni Erlichówny matką. Prowadziła ją. Pamiętam, że ich prowadzili Kolejową ulicą do pociągu. Cały czas stałam i patrzyłam, czy moich znajomych nie ma. Cały czas obserwowałam za takim dużym drzewem w ogrodzie u państwa Kaczyńskich i wychyliłam się, jak one szły. One mnie zobaczyły i Salka...
Bożniczna się nazywała ulica, równoległa do ulicy 11 Listopada. Tam była po lewej stronie bożnica ich. Zaprowadzili mnie, nawet i uklękłam, bo wszędzie jest Pan Bóg. [Potem] było tam kino. I byłam na cmentarzu też żydowskim, na pogrzebie. Jedna moja koleżanka, patrzę, taka smutna: „Czegoś taka smutna?”, „Ciocia mi zmarła”, „To ja pójdę z tobą na pogrzeb”, „Nie. Nie. Nie”. Ja mówię: „Słuchaj, pójdę. Dlaczego nie?”. No i wzięła mnie na ten pogrzeb. Na siedząco chowali i płaczki płakały. W...
Parczew był pięknym miastem dawniej, dużym, takim samym jak Lublin. Tam był taki niby dwór królewski – Kazimierz Jagiellończyk, jak jechał do Krakowa, to się tam zatrzymywał. Część swojej drużyny osadził tam, żeby miał, jak przyjedzie, wszystkich tych, którzy mu usługiwali. I to była szlachta już od początku. Parczew miał wówczas szesnaście kościołów, był dużym miastem, ale Szwedzi go zniszczyli. Od tego czasu już się nie odbudował, teraz ma dwa kościoły. [Przed wojną był] jeden tylko, Świętego Jana, do którego...
Do nauczyciela to trzeba było iść spacerkiem, ale w ogóle podczas wojny chodzenie po mieście było dosyć niebezpieczne, bo jak chodzi to znaczy, że nie ma co robić. Był taki urząd –Arbeitsamt, jeżeli ktoś chodzi spacerkiem to od razu brali i wysyłali do Niemiec na roboty, polowali szczególnie na młodych. Ja pracowałem najpierw w drukarni, która mieściła się zaraz obok. Przed wojną to była drukarnia Żyda Maliny. Jak szedłem do pracy to musiałem przechodzić akurat koło biura Arbeitsamtu. Kiedyś kierownik...
Myśmy przed wojną, w okresie międzywojennym mieszkaliśmy w Siemieniu, tam, gdzie jest taki ogromny staw. Współwłaścicielką tego majątku była moja babka – Grodzicka. W Siemieniu ojciec prowadził rodzinnie buchalterię, czyli księgowość. Wiadomo, że Niemcom zupełnie nie był potrzebny taki ktoś, kto będzie liczył. Pan Jadczak napisał, że byliśmy wyrzuceni. To chwała Bogu nas jakoś obeszło, dlatego, że takim pierwszym przedstawicielem Niemców nie był Niemiec tylko był Szwajcar, który doskonale mówił po polsku. On powiedział, że mu powiedzieli w Radzyniu, że...
Myśmy przyjechali do Parczewa w [19]42 roku i przypuszczam, że nauka trwała do końca roku, ale to nie było nic dokładnego, nic pewnego i tak dalej. Nie było książek. Szło się do [nauczyciela] i rozmawiało się. Nie pamiętam, czy notowałem, ale wydaje się, że nie bardzo, dlatego, że to wszystko mogło być dowodem dla Niemców. To było bardzo ryzykowne. Tym bardziej, że jednego z nauczycieli, pana Rentflejsza wzięli do Oświęcimia. Nawet nie bardzo polskie nazwisko, ale ten właśnie został zabrany...