Praca w cegielni zaczynała się o 4 rano. Formiarki musiały być gotowe. Kładły cegłę na gładkie proste place. Plac musiał być równy, żeby cegły się nie wyginały. Dostawały glinę z tak zwanego sznajdra. To była taka mieszalnica metalowa i mełła glinę z dodatkiem wody. [Robotnicy] dolewali wody. To mieszadło miało 2 duże drewniane skrzydła, do którego się zaprzęgało konia i koń wkoło tego chodził i cały czas mieszał to. Tu [konie] ciężko pracowały. Zawsze mi było zwierząt żal. Glinę, która...
Fragmenty Relacji ze słowem kluczowym "cegielnia Zakościelnych"
[Cegielnią] zajmowali się wuj Henryk Zakościelny, który skończył prawo, i ciotka Maryja Zakościelna, Marychna babcia na nią mówiła, a myśmy mówili Marynia. Ona nie wyszła za mąż. Całością [wuj] się zajmował, a Marynia administracją, rachunkami, podatkami, wypłaty cotygodniowe robiła dla robotników. Dziadka już nie było, babcia zajmowała się domem. Moja matka pomagała w kantorze. W 1/3 właścicielem [cegielni] był pan Stryjecki. Myśmy mieli 2/3. Ja go chyba raz widziałam albo dwa, jak przychodzili do nas się rozliczać. Mała byłam, mnie...
[Cegielnia] za okupacji jeszcze była. A jak przyszli wyzwoliciele nasi, to jeszcze trwała chyba 3 lata, bo chyba w 1952 roku została upaństwowiona. Myśmy twierdzili, że bezprawnie została zabrana, bo robotników było 49 wszystkich. A prawo podobno mówiło, że można upaństwowić [przedsiębiorstwo liczące] dopiero ponad 50 [osób]. Przyszedł czas, że trzeba było zostawić [cegielnię]. To już wszystko się rozpadło. Było nie nasze. Wszystko, co należało do cegielni, zostało zabrane, nawet pieniądze z banku. Teraz rozumiem babcię, że tak bardzo się...
Z cegielni do domu to był chyba specjalnie usypany dosyć szeroki nasyp, bo dom stał wyżej, nad cegielnią. To było usypane z mostkiem, przez który musieli przejeżdżać robotnicy, którzy z kolei kopali żywą glinę. Na dole robiło się duże dziury i ta glina z góry opadała. Czasem się zdarzyło, że kogoś przysypało. Także to była niebezpieczna praca i właśnie w tym szerokim zajeździe na podwórko, w tym nasypie, był mostek, pod mostkiem mogli prosto do sznajdra dotrzeć. Oni to ostrożnie...
Były szopy, 4 albo 5 szop. [Szopa] to tylko był dach i to, co trzymało ten dach, bo powietrze musiało cyrkulować, żeby ta cegła schła. Obok tych szop był plac, gdzie robiło się cegły, żeby z placu było blisko ustawić je do szopy. Tych placy było też chyba 5. Jak już się zaczęło rozwijać w handlu, to potem 2 sznajdry były. [Odbiorcy przyjeżdżali po cegłę] furmankami ze wsi, nawet z daleka. Nie było wtedy samochodów dostawczych.
Myśmy piekły sobie kartofle na drucie w piecu [cegielni]. Obrane kartofle, nie w mundurkach. Nadziewało się na drut na dole zahaczony, żeby nie upadły i tu zahaczony, żeby złapać fajerkę. Na wierzchu się kładło duży płat słoniny i to się zawieszało na fajerce i one się tam piekły, wychodziły takie, jak pomarańcze, koloru złotego. A słoninka swoje robiła. Oczywiście to było posolone. To był taki przysmak, że hej. Nie ma dzisiaj, gdzie zrobić takich kartofli.
Palacz, jak miał na imię, to nie pamiętam, ale [mówiło się na niego] Lisek. On miał dobre mieszkanie. Bo tam, gdzie był kantor, to część zabudowania zabierał kantor, a drugą część on. Miał mieszkanie na parterze i na piętrze, tam był pokój z kuchnią, taki już przyzwoity. Na terenie cegielni były wybudowane prymitywne domy z cegły, z dachem, ale w środku nie było wody bieżącej, tylko studnie były. [Robotnicy mieszkali na terenie cegieli] w bardzo trudnych warunkach, bo to były...
[Cegła] z placów, gdzie formiarki ją kładły, wywieziona była naprzód do szop, żeby wyschła. Kiedy ona już wyschła, to układało się ją do pieca na palenie. Była cegła zwykła, to tak krócej się paliło tę cegłę. [Była też] tak zwana zendrówka, to taka bardzo dobrze, mocno wypalona cegła. Największym szefem robotników całej cegielni, najważniejszą osobą był palacz. On wiedział, ile węgla dosypać, jaką utrzymać temperaturę. To już musiał być specjalista. Oczywiście różne rzeczy się zdarzały, bo to miałem się paliło....
Formiarek i tych, co glinę kopią, całe wyposażenie cegielni w pracowników, to było 49 [osób]. Czasami [robotnicy] zmieniali się, ale jak już ktoś złapał ten rytm [to zostawał], bo to tak było: naprzód mieszanie, potem wożenie gliny na stół, potem robienie formy i końcowa czynność, to było wypalanie w piecu. [Czynności robotników] można nazwać niewielką specjalizacją. Na przykład ten, co mieszał, rzucał glinę do mieszadła, to musiał wiedzieć, ile dolać wody, żeby glina wrzucona do formy miała odpowiednią konsystencję. On...
Był duży piec, jak gdyby jednopiętrowy, owalny i naokoło [niego] były tak zwane furty. To były takie łuki, gdzie można było wejść na dół do pieca, one były zabudowane grubą warstwą gliny, żeby do pieca nie dostawało się zimno. W tych właśnie furtach niektórzy biedni sobie zimę spędzali. Przychodzili z miasta, czy koło miasta, tu w tej dzielnicy [na Kalinowszczyźnie] biednych nie brakowało. Mama pytała się takiej jednej: „Co to za życie pani ma? Nie ma pani swojego łóżka, nie...
[Domy Vettera to] może orientacyjny punkt, tam są takie dwa, jeden jest starszy, a ten okrągły jest młodszy, ale przed wojną oddany do użytku i tam były już mieszkania nowoczesne, z kanalizacją i względnie tanie. Tuż za tym pierwszym domem Vettera w kierunku północnym było podwórko i była skarpa gliny i to już należało do nas. Nie wiem, ile tam hektarów było. Nie pamiętam. [Cegielnia] to był aparat rodzinny, dziadek kupił teren z myślą o tym, żeby tam wybudować cegielnię,...
Dom był gontem kryty, z takim gankiem, chyba murowany. Nie był wielki, bo miał 3 pokoje, bardzo dużą kuchnię i 2 sienie, którymi się wychodziło do ganku, z ganku na zewnątrz. Przed domem, z frontu, stały dwa kasztany i dwie ławki pod kasztanami. Po prawej stronie była, tak troszkę oddalona od domu, taka duża szopa na jedzenie dla konia, tam siano się wyrzucało, żeby konie miały. Cegielnię i to, co było koło domu, pamiętam doskonale, były kwiaty, owoce i ładny...
Mój wuj [Henryk Zakościelny], czyli matki brat, był prawnikiem i przed wojną już aplikował u mecenasa Borera. Pani Borerowa, jego żona, uczyła śpiewu w szkole muzycznej. Telefon już chyba na 2 lata przed wojną [mieli] założony, to już szczęście było, bo Henio się wtedy wyprowadził na [ulicę] Grottgera i do niego można było dzwonić. [Wujek] dopóki się nie usamodzielnił, mieszkał [z dziadkami]. A jak skończył studia i już tę aplikację zaczął, to się zaczęła wojna. Ciotki [siostry mamy] doskonale pamiętam,...