Program Historia Mówiona realizowany jest w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” od 1998 roku. Polega on na rejestrowaniu, opracowywaniu oraz upowszechnianiu relacji mówionych dotyczących Lublina i Lubelszczyzny od dwudziestolecia międzywojennego do czasów współczesnych.

Program Historia Mówiona realizowany jest w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” od 1998 roku. Polega on na rejestrowaniu, opracowywaniu oraz upowszechnianiu relacji mówionych dotyczących Lublina i Lubelszczyzny od dwudziestolecia międzywojennego do czasów współczesnych.

Teatr NN

Rodzina i dzieciństwo - Danuta Marcinek - fragment relacji świadka historii z 30 marca 2010

W 1944 r. zginął tragicznie mój ojciec, który pracował w elektrowni miejskiej jako ślusarz. Poszedł na dyżur i zginął tam podczas bombardowania Lublina przez wojska rosyjskie. Oczywiście zaatakowano elektrownie, rzucono bombę, ojciec się schował do schronu i bomba niefortunnie uderzyła w ten schron. Miał wówczas dwadzieścia dziewięć lat. Był to okropny szok, ponieważ wieczorem wychodził do pracy, a rano przyszedł sąsiad i oznajmił, że ojciec nie żyje. Mama była w ciąży z drugim dzieckiem, z rozpaczy poroniła. Mnie wywieziono do dalekiej rodziny na wieś, bo mama była w szpitalu i tam był następny nalot, bo to wtedy wchodzili Rosjanie. A gdzie można było na wsi się schować? Pod stóg. Obok tego stogu uderzyła bomba, aż po prostu wszyscy ogłuchli. Jakoś ten okres żeśmy przetrwały.

Z dzieciństwa pamiętam przykre okoliczności, ponieważ wówczas mieszkałam na [ulicy] Lubartowskiej vis-a-vis [ulicy] Czwartek, już nie pamiętam jaki to jest numer.

Na Czwartku stacjonowani Niemcy i pamiętam kiedyś szłam z mamą na spacer i Niemiec szedł z ogromnym wilczurem, i tym wilczurem mnie poszczuł, i wówczas ten pies rzucił mnie w te zaspy śniegu. Zaspy były wówczas takie duże jak w tym roku, więc od tamtej pory ja mam taki uraz trochę też do Niemców, do Rosjan i do psów.

Ojciec jest pochowany na cmentarzu na ulicy Lipowej, często chodziłyśmy z mamą na cmentarz i kiedyś idąc aleją cmentarną widzieliśmy jak wyszli Rosjanie z grobowca. Ponieważ zaczęłyśmy piszczeć i uciekać, a to było już nie daleko bramy wyjściowej więc oni się przestraszyli i z powrotem do tego grobowca się schowali.

Tam mieli swoją kryjówkę, bo to był dosyć duży, rodzinny grobowiec.

Mama pracowała w monopolu tytoniowym. Monopol tytoniowy gdzieś aż na Wrotkowie się mieścił, więc chodziła na piechotę w jedną stronę i w drugą. W butach miała filc położony żeby było jej wygodnie chodzić. Chodząc do pracy narobiła sobie tyle pryszczy po drodze, że musiała nogi moczyć w wodzie, żeby filc mógł się odkleić od nich. W tamtym czasie nie było możliwości dojazdu.

Moi rodzice przed wojną na roli pracowali, mieli tam około 4 hektarów w kolonii Uniszowice. Matka pochodziła z Konopnicy, ojciec z Uniszowic. Było nas trzech z rodzeństwa –był starszy brat Henryk, ja i Wacław najmłodszy. Henryk był starszy o rok ode mnie, a Wacław o 9 lat młodszy.

Mój dziadek [ze strony ojca] zginął na wojnie w 20 roku. Także ja dziadka nie znałem, babcię tylko znałem i z babcią tak żeśmy żyli. Mieszkała tak troszkę dalej od naszego domu, tak ze 400 metrów taki domek był na naszej działce. A mama mamy zmarła, mama miała 9 lat, była dzieckiem, też było ich troje rodzeństwa i później ten dziadek –ojciec mamy –ożenił się ponownie i znów mieli troje dzieci.