Program Historia Mówiona realizowany jest w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” od 1998 roku. Polega on na rejestrowaniu, opracowywaniu oraz upowszechnianiu relacji mówionych dotyczących Lublina i Lubelszczyzny od dwudziestolecia międzywojennego do czasów współczesnych.

Program Historia Mówiona realizowany jest w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” od 1998 roku. Polega on na rejestrowaniu, opracowywaniu oraz upowszechnianiu relacji mówionych dotyczących Lublina i Lubelszczyzny od dwudziestolecia międzywojennego do czasów współczesnych.

Teatr NN

Rodzina - Alina Czarnacka - fragment relacji świadka historii z 19 stycznia 2011

[Nazywam się] Alina Czarnacka. [Urodziłam się] 10 lutego 1922 roku w Parczewie.

Chrzestnym moim był burmistrz Parczewa, Wacław Maliszewski, a chrzestną mamą była pani Józefa Pierożyńska. W Parczewie mieszkałam przy ulicy Kolejowej 29, naprzeciw państwa Kaczyńskich, którzy byli spokrewnieni, tam był lekarz i aptekarz.

[Rodzice nazywali się] Marianna i Antoni Czarnaccy. [Miałam] dwie siostry, Zuzannę i Krystynę. Starsza i młodsza ode mnie. [Młodsza] nie miała nawet pół roku, jak tatuś zmarł, taka maleńka. Nie pamięta tatusia. Stale dzwoni, prosi mnie o fotografie, opowiadam jej o tatusiu, o mamusi. Miałam pięć lat, jak zmarł tatuś, którego bardzo kochałam i on mnie też kochał. Chciał mieć syna, a tu urodziła się dziewczyna, więc mnie tak wychowywał, jak syna. W [wieku] pięciu lat [sadzali] mnie [na konia], a na koniach jeździłam wspaniale. Jak koń mnie chciał zrzucić kilkakrotnie, to trzymałam się szyi. To na ogonie, to na szyi wisiałam. Nigdy się zrzucić nie dałam.

Tatuś zmarł przed wojną, jest pochowany w Parczewie. Był inkasentem, pracował w magistracie. Miał po dziadku ziemię, którą później mamusia sprzedawała i tak nas wychowywała, bo nie miała z czego żyć. Przecież dawniej kobiety nie były wykształcone, ona tylko skończyła rosyjską szkołę. Po rosyjsku mówiła i pisała, i po polsku. Dziadek uczył w domu po polsku pisać, czytać i rachować.

Później zabrała mnie ciocia do Warszawy. W Warszawie się wychowywałam, tam do szkoły chodziłam na Żoliborzu. Parafią moją był słynny kościół Świętego Stanisława, który wówczas był drewniany i maleńki, później go rozbudowali. W Warszawie było mi bardzo dobrze. Ciocia miała troje dzieci, córkę i dwóch synów. Jeden syn był asystentem na architekturze. Ożenił się z baletnicą opery warszawskiej, śliczną dziewczyną. Drugi chodził do szkoły Konarskiego. Wspaniale jeździł na łyżwach.

Obaj mieli uzdolnienia artystyczne. I kochali mnie tak, jak własną siostrę.

Mamusia została na tym gospodarstwie. Nie mogła sobie poradzić, bo nigdy nie pracowała. Ale tak jak mówię, sprzedawała a to kawał łąki, a to kawał pola, a to coś i jakoś tak myśmy żyli. Jak mnie zabrali do Warszawy, to było jej trochę lżej, bo jedno dziecko mniej. A przecież miała zaufanie do siostry i jeszcze cała rodzina mieszkała w Warszawie, więc każdy mnie tam rozpieszczał i w ogóle. Było mi bardzo dobrze.

Szkołę podstawową jak skończyłam, to pojechałam do Parczewa, bo w Parczewie zakładali szkołę prywatną i tam udział brała moja rodzina, więc dostałam dużą zniżkę.

Już przyjechałam do mamusi, już niewiele trzeba było za mnie płacić. I chodziłam tam do szkoły handlowej koedukacyjnej.

Potem pracowałam w firmie Juliana Szweda. To była spółka, liczniki robili elektryczne. Zapomniałam, jak jego szwagier się nazywał, obaj mieli właśnie [tę spółkę]. Zatrudniali i moja cała rodzina tam pracowała, i ja tam pracowałam jako praktykantka. Do czasu wojny. W Warszawie mieszkałam różnie, na Żoliborzu mieszkałam i w centrum, na ulicy Żelaznej, róg Żelaznej i Siennej. Długo mieszkałam, dłużej niż w Parczewie.

Mamusia zmarła w Warszawie w grudniu w [19]76 roku, na Boże Narodzenie. Dużo gości się zjechało, no, ale to były smutne święta. Rano był pogrzeb, a Wigilia była po południu. Pochowana jest na Bródnie, w głównej alei.