Program Historia Mówiona realizowany jest w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” od 1998 roku. Polega on na rejestrowaniu, opracowywaniu oraz upowszechnianiu relacji mówionych dotyczących Lublina i Lubelszczyzny od dwudziestolecia międzywojennego do czasów współczesnych.

Program Historia Mówiona realizowany jest w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” od 1998 roku. Polega on na rejestrowaniu, opracowywaniu oraz upowszechnianiu relacji mówionych dotyczących Lublina i Lubelszczyzny od dwudziestolecia międzywojennego do czasów współczesnych.

Teatr NN

Przygody wojenne - Aleksander Mazur - fragment relacji świadka historii z 24 września 2010

Przeżycia to były zawsze w dzień i w nocy. Czasem jak zaszła potrzeba to tydzień mnie nie było, bo szkolenia jakieś były. Ryzyko było duże, chociaż i mi było łatwiej, bo ja miałem ze „Strzelca” te przeszkolenie przedwojskowe, PW tak zwane przeszkolenie wojskowe. Ja wracałem do domu tak jeszcze mi się udało, bo niektórzy to na stałe byli poza. Byłem pod dowództwem kapitana „Uskoka”.

A później wzięli mnie [Gwardia Ludowa] pod koniec 1944 roku do Lublina, jak się nie mylę teraz są to aleje Piłsudskiego. Takie filary pamiętam u tego budynku, tu był ten Urząd Wojskowy i wzięli mnie do wojska, nie było przeproś. Wywieźli do Przemyśla, Przemyśl już był wolny, wyzwolony, Niemcy ustąpili z koszar, ale ani okna, ani drzwi nie było, ani pieca, nic w ogóle. Śnieg padał, spało się na deskach, śnieg przykrywał, wody też nie było, bo zdążyli zniszczyć wszystko zanim jeszcze uciekli. W styczniu myliśmy się bez koszul na dziedzińcu śniegiem, tylko zdrowie to miałem żelazne wtenczas i to była tak zwana kwarantanna. I później wzięli mnie do Krakowa. Kraków został wyzwolony i niezniszczony tak bardzo, ale mimo to w królewskim mieście głód, mróz dokuczał - głód gnębił, mróz dokuczał i wszy jadły. No ale jakoś tam się z biedą wytrzymało, ja żarłokiem nie byłem, ale na śmieciach jakbym skórkę chleba znalazł to bym ją zjadł. I nie było do kogo się pożalić, dowództwo było ruskie…. Tam byli Lwowiacy i ja już wiedziałem, że nie ma co się żalić, bo już byli z AK wywiezieni od nas do Rosji. Tam między innymi z Witaniowa - Dudek Nestor i mój nauczyciel z Łęcznej - Jawoszek, porucznik przedwojenny to już w Rosji byli. W Lublinie czterech kuzynów wywieźli, jeden małoletni nawet, a trzech znowu z domu zabrali i ja wiedziałem, że to trzeba siedzieć jak mysz pod miotłą, bo mnie też mogą zawieść.

Nie przyznawałem się, że byłem w AK, bo było tak, że w nocy budzili i [zabierali] do kancelarii, żeby opowiedzieć swój życiorys. Mówiłem, że ojciec miał tam kilka mórg ziemi i odpowiadałem: „A w partyzantce nie byłem”. – „Dlaczegoście nie byli?” Mówię tak: „Ja mieszkałem przy drodze, a tam Niemcy zawsze jeździli i nie mogłem. A – mówię - na drzwiach była tabliczka, taka kartka przyklejona i napisane było, ile [jest] osób w domu. I - mówię - sprawdzali i musiałem być zawsze i do mnie też nie mógł nikt przyjść”. Za dwa - trzy tygodnie znowu to samo, ale ja to umiałem już rozmawiać.

I później nastąpiła już kapitulacja, to już lepiej było.