Program Historia Mówiona realizowany jest w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” od 1998 roku. Polega on na rejestrowaniu, opracowywaniu oraz upowszechnianiu relacji mówionych dotyczących Lublina i Lubelszczyzny od dwudziestolecia międzywojennego do czasów współczesnych.

Program Historia Mówiona realizowany jest w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” od 1998 roku. Polega on na rejestrowaniu, opracowywaniu oraz upowszechnianiu relacji mówionych dotyczących Lublina i Lubelszczyzny od dwudziestolecia międzywojennego do czasów współczesnych.

Teatr NN

Opowieść zainspirowana fotografią Słomianego Rynku, ulicy Kalinowszczyzna i garbarni Brikmana - Zdzisław Suwałowski - fragment relacji świadka historii z 17 grudnia 2010

Kalinowszczyzna, garbarnia Brikmana, Słomiany Rynek, ulica Kalinowszczyzna, mieszkańcy Kalinowszczyzny, rodzina Mokrzanowskich, handel na Słomianym Rynku, ulica Cmentarna, dwór Koryzny, mobilizacja koni na Słomianym Rynku, garbarnia Brikmana, ulica Towarowa, ukrywanie Żydów, Żydzi Opowieść zainspirowana fotografią Słomianego Rynku, ulicy Kalinowszczyzna i garbarni Brikmana Tu jest Słomiany Rynek, [widać] dom Mokrzanowskiego, z boku stoi. Od tamtej kamienicy, do końca domu Rząda i Liberowicza, tylko Liberowicz miał dużo mniejszy dom, w którym też był sklep - Rygiera znowuż, bo sam Liberowicz był zgonnikiem. On jeździł po wsiach i hurtowo skupował świnie, i przywoził tutej, i handlował.

Szczegółów nie znam - czy on państwu sprzedawał czy on indywidualnie sprzedawał.

Bo Rząd, to jeździł, sam jeździłem z nim na te pobliskie wioski koniem i tam kupował ile się zmieściło, dwa-trzy świniaki na wóz normalnie, żelaźniak, bo wtedy nie było gumowców jeszcze. A zaraz, jak się kończyła Liberowicza własność, była brama wjazdowa, ponieważ przed wojną był piekarz, Sztycer się nazywał, za Liberowicza budynkiem. Bo [budynki] Rząda i Liberowicza, to razem dotykały do siebie, tylko że Rząda była kamienica, a Liberowicza był tylko [dom] jednopiętrowy, a to była duża kamienica, na tamte czasy oczywiście. Duża kamienica określam, bo tam chyba było dwa czy trzy piętra. Też tego dokładnie nie pamiętam. Jak widać po balkonach, to się można zorientować mniej więcej, bo ten Hyżyński mieszkał co najmniej na drugim piętrze i balkon był tutej w tę stronę, w kierunku kościoła. Na skraju tego budynku w tę stronę. Jak się Liberowicza dom kończył, zaczynał się następny, którego właściciela nie mogę określić, nie wiem czyj był, ale tam był właśnie Łódzkiewicza sklep, Chlebowskiego sklep. Za Liberowczem była brama, za tą bramą znów się zaczynały sklepy. Pierwszy Chlebowski, potem był Łódzkiewicz, ale czyja własność była? To były raczej parterowe domy z oficyną, z facjatami tak zwanymi, poddasza takie, ale zamieszkałe.To jest garbarnia Brykmana, o tu ten biały budynek, a to jest Mokrzanowskiego dom. Ta brama wjazdowa między budynkiem Liberowicza, a tym którego nazwiska nie pamiętam, to ludzie co szli z cmentarza z Kalinowszczyzny, to mogli przejść przez tą bramę i koło tego domu Mokrzanowskiego prościutko jak strzelił na ten dom, na Korca tak zwanego, na [ulicy] Towarowej. A cały czas tu już za szosą był taki chodnik lekko owalny, tak jakby z kostki, z klinkieru, jak to nazywali. A o te drzwi, co tu widać, gdybym widział cały budynek tego Mokrzanowskiego, to bym może bardziej precyzyjnie powiedział. Tu miał Żyd przed wojną lemoniadę i makagigi.

Nazywał sięRojski. O tu u Mokrzanowskiego wynajmował, o tu w tym miejscu. A z tamtej strony była restauracja. Mokrzanowskich było dwóch i tam drugi mieszkał pod dwudziestym trzecim [numerem] na Towarowej. Ten był kamieniarzem, miał czterech synów i trzy córki: Kazia, Klima, Danka; synowie: Edek, Bogdan, wołali na niego Bonek, ale Bogdan, Januszek i Benedykt. Wszystko nie żyje. Edek zginął w Nałęczowie pod pociągiem, Bonek umarł, nota bene był prezesem NIK-u. Żonaty był z Marciniakówną, o tutej mieli majątek, zaraz przy garbarni, bo to jeden jedyny Polak, który grodził garbarnię z [ulica] Towarową, bo większość domów tych jużwyburzonych i to cośmy widzieli, to było Brykmana. Od numeru dwadzieścia siedem, dwadzieścia dziewięć, trzydzieści jeden, trzydzieści trzy, trzydzieści pięć... i tam nie wiem dalej czy było trzydzieści siedem, to już było Marciniaka i trzydzieści dziewięć, bo garbarnia była czterdzieści jeden. Wjazd do garbarni był o tu z tej szosy, prosto poza tymi budynkami. Za tymi budynkami była duża brama, do wszystkich garbarni takie były, półokrągła z dwóch części się składała, za bramą była wartownia, w każdej jednej garbarni siedział człowiek. I tamtędy, jak przypuśćmy wieźli coś, przeważnie to przez Tatary, tam z tyłu za Grafem, Łęczyńską ulicą i tu zjeżdżali, taki był zjazd, aleza tymi budynkami. A to były budynki Marciniaka, z tym, że Marciniaków było dwóch - był Stacho i był Cesiek. I ten jeden Mokrzanowski, co mówiłem, że był w NIK-u, ożenił się z jedną Marciniakówną, Marciniaka córką, tylko nie wiem czy to była córka Stanisława czy Czesława, bo znałem jedną i drugą, bo tamten też miał Zośkę znów córkę, była fryzjerką, miała brata Januszka. A tam z kolei, ze starszego pokolenia była Marciniakówna, która wyszła za Bieruta i tu gdzie dzisiaj jest boisko szkolne, a w tej chwili [salon] Pegouta, to tam Bierut miał ogród później. A prawdopodobnie, ale to podkreślam prawdopodobnie, że Bierut był spokrewniony z prezydentem, a ja z jego córką do pierwszej klasy szkoły powszechnej, z Celiną, szedłem do szkoły, z Bieruta córką. Ta Marciniakówna jedna, co wyszła za Mokrzanowskiego nie żyje, bo teraz jak byłem u profesora Kuterskiego, to sekretarka, jednocześnie pielęgniarka, usłyszała słowo Mokrzanowski i mówi: „Pan Mokrzanowskiego zna?”. Ja mówię: „Znam”. -„Ja jestem z domu Mokrzanowska”. I powiedziała, że jest córką właśnie tej Sabiny i Bogdana. Mokrzanowscy prowadzili restaurację, z przerwami, prawdopodobnie prowadzili przed wojną, to był dziwny budynek, o ten co go tu widać, o tutej tak tylko róg. Czworonoga miał taki dziwny [budynek] przy Kalinowszczyźnie i Mokrzanowski. Mokrzanowski z frontu, z tamtej strony, od Towarowej ulicy, miał taką pakamerę,gdzie te płyty lastrykowe [trzymał].

To ja traktuję jako plecy tego budynku, a z tamtej strony front, a tu tak jakby z boku było wejście do tej knajpy, to prowadziła żona, Mokrzanowska. To tyle o Mokrzanowskich. Wszystkich znałem bardzo dokładnie - i starych, i młodych. Jego brat pod dwudziestym trzecim [mieszkał], nie jestem pewien imienia, zdaje się że był, ten się nazywał Michał na pewno, a tamten Paweł, ale nie jestem pewien. Tamten jednego oka nie miał. Dlaczego mówię, że znam go dokładnie? Miał dwie córki i był zdunem. A ja byłem pomocnikiem, jak u Liberowicza piec robił, ale to trzeba było raniuteńko wyjść, no z tym, że ja miałem blisko, bo obok tego domu przecież Mokrzanowskich, troszkę w tę stronę, to można by strzelić na moją chałupę, co tam się urodziłem i mieszałem, która rozwalona [jest obecnie], cześć rozwalona, bo Towarowa trzynaście stoi, ale jest przerobiona w ogóle. To wejście z frontu, jak mówiłem, u Bińczaka, tobyły inne drzwi. I w każdym bądź razie z tym drugim Mokrzanowski robiliśmy piec u Liberowicza. Wtedy nie było przecież innych, innego ogrzewania, tylko piece, to on był rozrywany, a uczciwy był, to miał i robotę. Januch gołębie trzymał, myśmy go Januch nazywali, Mokrzanowski. Trzymał gołębie, to często u mnie bywał, ja u niego tam na strychu, wyłaziliśmy, bo Januch miał na strychu gołębie.Na tym targowisku [Słomianym Rynku] handlowaliśmy jako chłopaki.

Byliśmy przygotowani, że jak było dużo furmanek na Słomianym Rynku, to się wylatywało z tym kubełkiem z brezentu, tu papierosy były poukładane, gazety, no i z tym wiaderkiem. No i tak papierosy, gazety, a może konia panu napoić? A ta kopalnia co pokazywałem, tylko że tam trudno w tej chwili, bo ja sam bym tego nie poznał, tam robili pasiacy za Niemców. I co myśmy utargowali tutaj, to pieniędzy raczej nie, boczasami parę groszy rzucił, ale przeważnie trochę sera, bo te wiejskie sery były robione w tych woreczkach. A to dał kawałek słoniny czy kawałeczek boczku jakiegoś. Bo o co chodziło? Żydzi zostawiali swetry przeważnie, zostawiali damską bieliznę. I my chłopom śmy sprzedawali, tym właśnie tu na Słomianym Rynku. Z tym, że swetry trzeba było najpierw odwszyć, bo było tysiąc wszy na jednym. A jeszcze w zimie było łatwo, bo się wyrzucało na mróz na noc i one tylko pykały te wszy i później się strząchało, kijem się biło, jeszcze jak na śniegu leżał na jedną stronę, na drugąstronę i znowu się strząchnęło, i nosiło się tam, i tam znowuż albo za pieniądze, ale rzadko, tylko przeważnie za coś. Bo jak on [chłop] dał mi jajka, ja miałem kawałek słoniny, to ja Żydowi zaniosłem słoninę, a jajka zjadłem sam. Bo on mi dał jajka, jajka łatwo mogłem do domu zanieść, stąd paręnaście metrów, z tego miejsca, do mnie do domu.Tu z tej strony były też klitki przyklejone jeszcze. To był dom zaraz od ulicy Cmentarnej, tam mieszkał Klej – nazwisko, rzeźnik, Kowalczyk - dorożkarz, Dziurka, Petela - garbarz, bardzo dobre robił futra dla Niemców, z piżmaków, myśmy piżmaki łapali, a on kupował te skórki i Niemcy byli zadowoleni, bo on tak umiał wykombinować te futra dla tych żon, że nie było złączenia od środka widać. Dziurka nie wiem co robił, miał dwóch synów, Klej miał trzech synów, jednemu rękę urwałpocisk, bo rozbierali właśnie z tym Szwedem, który u Pasternaka, co mówiłem, że Szwed mieszkał tu na tym trójkącie, to i mój brat był tam jeden włączony w to, tylko brat ocalał, Szweda zabiło, a temu Klejowi jednemu rękę urwało. Łódzkiewiczów było trzech - jeden i później dwóch bliźniaków, i u Kleja to samo, a mieszkali nie daleko od siebie. Bo tam gdzie Klej mieszkał, to był pierwszy budynek od kościoła w kierunku mostu. Budynek był duży, potężny w stosunku do [innych]. Stawecki miał knajpę, od Mokrzanowskiego kawałek w tę stronę, to ta budka stała. A od tej budki nieduży kawałek właśnie był ten trójkąt, tak jak mówiłem, i tam na samym rogu miał Stawecki knajpę. Ale to była za Niemiachów, a później tu w takiej kajucie przyklejonej do Rząda domu, bo Marian Stawecki, to był dobry żużlowiec i jeździł w Lublinie, a później w Stali Rzeszów i nagle zmarł. Młody był, bo mój rówieśnik, a on już nie żyje, ja wiem, ze czterdzieści lat co najmniej, może więcej nawet. Miał siostrę Baśkę i młodszego brata, tego młodszego brata nie znałem, a tej Baśki nie widuję. A Staweccy później, starzy Staweccy, na Lubartowskiej prowadzili takie sukienki ślubne [sklep], coś takiego, jakieś tasiemki, w każdym bądź razie tak jak pasmanteria można określić, ale to już przed śmiercią, bo już starzy byli. Tutej właśnie w tę stronę, to było takie dwa budyneczki, to nie wiem czy to budyneczki nazwać, czy jak to określić, ale to były dosłownie przyklejone do tego. I też czyje były, nie wiem. Bo później Stawecki z tego miejsca właśnie tam sięprzeniósł, a obok był szewc Dulniak. Też taki nieduży [miał lokal], bo przecież za lokal się płaci od wielkości. Szewc nie potrzebował dużego. Ten Dulniak z tym najstarszym Dulniakiem, bo ich było kilku, to Ryśka Dulniaka żona koło mojego ojca leży, bo ona młodo zmarła. I do szkoły śmy chodzili, tylko on był ciut młodszy ode mnie, chyba ze dwa lata, Rysiek Dulniak, syn szewca. A mieszkali na ulicy Cmentarnej. Rząda ogród ciągnął się pod sam cmentarz, pod skarpę cmentarną, a nad tą skarpą, na tej skarpie dwa rzędy brzóz rosło, po jednej stronie i po drugiej stronie. Po tej stronie zaczynało się księdza pole i Marciniaka pole, tylko też nie wiem którego, czy Stacha czy Czesia. Tam, gdzie tego Żyda zabili, co mówiłem. To też go zabili na zewnątrz cmentarza, na Marciniaka polu. Most był na samym zakręcie, za zakrętem most był. On był podminowany, tam dalej, co był ten punkt, to rozerwało Ruskich, że noga na brzozie była. Po pijanemu młotkiem rozbierali miny. I tam w tym czworaku, ale to już za mostem, to mieszkali ci fornale od Koryzny, to ta ulica na samym zakręcie, Wiejska się nazywała. Szła w górę i prosto, dziedziniec taki do Koryzny dworu. A wąwozem tak zwanym, do placówki się szło.

Teraz jest ulica chyba Ducha, nie wiem czy dobrze mówię. Bo aleje Lenina były kiedyś. Później zmienili, też nie pamiętam dokładnie na co oni zmienili z tego Lenina.

A później było Ducha i mnie się wydaje, że to jest teraz Ducha. Za Liberowiczem mogę powiedzieć, że był Chlebowski, był Łódzkiewicz, Stec – chyba ze dwadzieścia lat temu był w Wyścigu Pokoju Krzysiek Stec, taki wysoki. Tu mieszka na LSM-ie, nota bene chory chłopak. Jakieś choroby dziwne ma neurologiczne w głowie, prawdopodobnie nie do wyleczenia, bo rozmawiałem z nim któregoś dnia. A dalej już był Mroczkowski, znowuż miał sklep wódczany. Za Mroczkowskim mieszkał Orłowski, był warsztat rowerowy, myśmy tam prowadzili rowery, jak coś się zepsuło. Wójcik się nazywał - reperował nam rowery. Za tym znowuż był Drzymulski, co miał zakład trumien. Bo na Kalinie było dwóch Drzymulskich, tu na Sierakowszczyźnie też miał zakład trumien. Był tam jeden, a tu był drugi. Za Rządem był Liberowicz, za Liberowczem były budynki, ale nie wiem czyja własność, wiem kto tam urzędował – Chlebowski. Tam mieszkał Stec z rodziną, jako chłopak wtedy jeszcze, jego ojciec Edek Stec, a matka Kazia z domu Dzieniewska. I dalej znowuż budynki, zaczynały się posesje Mroczkowskiego. Znowuż za to posesjo Zięba Tadek miał piekarnię, za tymi budynkami, których ja nie znam właścicieli. A przed Mroczkowskim, bo Mroczkowski był właścicielem, też miał i z frontu, Tomcio go nazywali, chyba Tomasz miał na imię, Tomcio Mroczkowski, wysoki, zbudowany taki był i tam tylko wódka była, więc sklep z wódką, wódczany sklep. I też miał oficynę. W tej oficynie znowuż mieszkała matka tego Beńcewicza, co go zabili na łąkach Krauzego. Bo jej dwóch synów zginęło w Oświęcimiu. Ona miała ich pięciu: Zygmunt, Wacek, Kazik, a tych tych dwóch, co zginęło w Oświęcimiu, imion nie wiem. Ale zdjęcia ich widziałem.

Matka przychodziła do nas do mieszkania, stara Beńcewiczowa, matka tychże zgładzonych i tych których wymieniałem, bo żaden nie żyje oczywiście. Wacka zabili na łąkach, Zygmunt umarł normalnie, Kazik umarł normalnie, a dwóch zginęło w tym [obozie], a ona miała ich pięciu, córek nie miała. I mieszkała u Mroczkowskiego właśnie w tym domu, bo ja kolejno te domy mówię, ale w oficynie, przyzwoity dom był, z opoki raczej, ta oficyna u Rząda. A tam był wymurowany dom, ale w oficynie, bo tak wyglądało, jakby Tomcio Mroczkowski wybudował z frontu na sklepy, a tam na mieszkania, bo przechodziło się przez bramę i w oficynie dość ładny budynek [był], tam mieszkała Beńcewiczowa. Nie pamiętam kto jeszcze, bo tam mieszkało więcej ludzi. Dalej znowuż jest ciekawa sprawa, bo tak jak mówię, za Drzymulskim, co robił trumny, to co wymieniłem Wójcika, Orłowski mieszkał w bramie, w tej samej co Wójcik, miał sklep z frontu, warsztat nie sklep, a zaraz miał trumny Drzymulski. Była nie duża przerwa i miał Czworonoga taką nietypową, jak to kiedyś gospody mówili, z takim dużym dachem. Bardzo dziwnabudowla była - to był Czwornoga czy Czworonoga, to trudno mi powiedzieć. Pamiętam tego człowieka, tak mniej więcej.

Kto to był? Czy to był Polak, czy to był Żyd, czy to był Niemiec, nie wiem.

Prawdopodobnie, że nie był Polakiem. I zaraz za nim była taka drewutnia, nazywali różnie, co te Żydówkę zabili, jak Chudzikową zamknęli na Majdanek, co opowiadałem, to zaraz tak jakby na posesji tego, tu gdzie Czworonoga, bo on miał knajpę ten Czworonoga, to tam jak zaczęli kraść ten torf, te inne rzeczy, to zobaczyli, że tam coś się białego rusza. To opowiadałem, i tam był człowiek, była Żydówka, młoda Żydówka. I ludzie mówili, że to była córka Brykmana, ale to jest ze słyszenia.

Ja ją widziałem na własne oczy. Rozczochrane włosy, wyniszczona okropnie, w białej koszuli w takiej jakby płóciennej. Tam było betów pełno w tym dole, bo to był dół, dość spory, może mniejszy trochę jak mój pokój, ale w każdym bądź razie duży dół. I widać było, że to solidnie przygotowane, tam musiało być jakieś wejście, bo tu z frontu było niemożliwe, bo tu celowo było zawalone, belki takie te kantówki leżały, a na to był nawalony torf. A torf chłopi na ten rynek [Słomiany Rynek] przywozili również, no bo tu było wszystko, co mogli sprzedać - słoma do senników kiedyś to bardzo szła, dlatego że jak byłeś w miarę zamożny, to sobie tą słomę zmieniałeś częściej, ponieważ swoją własną pupą zmieliłeś na sieczkę. Jak dwoje czy troje ludzi spało na jednym łóżku, to później sieczkę wtrząchałeś, wyrzucałeś, a kupowałeś żytnią słomę, która była młócona cepami, nie maszyną, bo ona musiała być prosta i nakładałeś do sienników. I tu gospodarze przywozili, ta słoma była na porządku dziennym. Druga sprawa, na tym placu, na Słomianym Rynku była tak zwana mobilizacja koni. Tylko też nie wiem, bo to nie było na co dzień. Mokrzanowski miał działkę na [ulicy]Towarowej, tam gdzie taka przerwa była, co gołębiarz ganiał, to była Mokrzanowskiego działka, ale ona była ogrodzona. I tam przy tym ogrodzeniu Niemcy ustawiali stoliki. Prawdopodobnie lekarze, no w każdym bądź razie mobilizacja koni. I chłopi mieli wyznaczone, którego konia tam już sołtysi powyznaczali na ten i na ten dzień, i musiałeś przyprowadzić, i oni sprawdzali. Który im się nadawał, to zabierali te konie. I już przy tym parkanie wiązali do zabrania.

Pamiętam jak dziś taki przypadek, jak zabrali konia bułanego chłopu i ten chłop musiał być silnie związany z tym koniem, i ten koń z nim, bo on mówi: „Do widzeniabułany”. Ach! Jak się ten koń szarpnął i z tą sztachetą! Tylko strzelało.

Niemcy do tego, a chłop mówi: „Co chcecie ode mnie, co chcecie? To ja winien?” No i nie wiem co, jak się skończyło. Czy ten koń poleciał do domu i go Niemcy nie dogonili czy przypuśćmy pojechali na miejsce i z domu znów zabrali. Tego to nie wiem. No, ale oni jak zabierali, to nie dwa konie czy pięć, tylko jak była ta mobilizacja, [to więcej], bo myśmy tak nazywali, nie wiem czy to jest właściwe określenie. Były stoliki porozstawiane, byli jacyś urzędnicy w mundurach, byli po cywilnemu i można było się zorientować, bo tam chabety nie brali, tylko wszystko selekcjonowali, które lepsze konie. Mierzyli, badali, w zęby zaglądali, jak weterynarze.

Przecież po tej garbarni nie ma śladu, bo tam są szosy. Tam są rozjazdy, po Brykmana garbarni, a zaraz Brykmana garbarnia stykała się bezpośrednio z Bystrzycą, bezpośrednio. Dwór Graffa również z tamtej strony Bystrzycy graniczył.

Bystrzyca dzieliła Brykamana z Graffem. To rozbijali, no bo tam szosy są wszędzie, przecież tutej gdzie ja się urodziłem, co staliśmy przy tej kopalni, przecież to płynęła Bystrzyca, która z tyłu garbarni łączyła się z Czerniejówką, bo Czerniejówka leciała przez ulice Łęczyńską i tu zaraz za garbarnią Brykamana one się łączyły. I już tu przy moście, to już wypływała Bystrzyca, tylko jedna rzeka, a dotąd, do garbarni, było dwie rzeki. To co ja mam w swojej wyobraźni, to jest nie to samo absolutnie co [współcześnie]. Absolutnie nie to samo. Pół Towarowej nie ma, bo od numeru dwadzieścia chyba siedem, bo jest Korc dwadzieścia jeden, Błażej dwadzieścia trzy, Pawlak dwadzieścia dziewięć, trzydzieści jeden, chyba tylko tyle. A gdzie jest trzydzieści trzy, trzydzieści pięć, trzydzieści siedem, trzydzieści dziewięć, czterdzieści jeden? Tego nie ma w ogóle, nie istnieje. Powiedziałem o tej Chudzikowej, jak wyciągał Kleczko [żydówkę ukrywana przez panią Chudzik] z tego dołu, to jej rękę poobrywał. O takimi szczypcami [ją wyciągał], bo on miał kuźnię. I jak poszli, to dość głęboko było, a nikt nie chciał [jej wyciągnąć], bo ona była strasznie wycieńczona, widocznie nie miała pożywienia. Mnie się wydaję,że tam ze dwa tygodnie musiała być, znaczy ona tam była dużo dłużej, tylko z tym, że była zaopatrywana przez Chudzikową. A kto wie czy w nocy nie wychodziła, bo w domu tu gdzie mieszkał Orłowski zaraz za Mroczkowskiego i za Wójcika warsztatem, to Żyd był chowany. Na takiej wysokości był zrobiony ślepy pułap. To młody Żyd, ja chyba opowiadałem. Ja mówię w zimie nie umarzłeś? -„Zima to frajer, ja miał kożuch, to ja se nogi owinął, ja se tu owinął, ale w lecie cholera... Tak grzało, to ty wiesz co to było? To było żywe piekło”. Co najmniej rok [tam był], kto wie, on jak wyszedł, to miał nogi tak jak kabłonki krzywe. Bo to był młody Żydziak. Gdzie on się podział późni, to nie mam pojęcia. Tam przecież się wychowywała jako dziewczyna Ziębowa, ona z domu była Uryś. Zaraz za kościołem, to nie ma bezpośrednio budynków, tam kiedyś były takie balustrady ogrodzone, murki i ogród księży. Ale od Kleja, to co mówię, tutej była knajpa Staweckiego, zakład szewski Dulniaka i budynek był, gdzie mieszkało tych paru, co mówiłem: Dziurka, Klej, Kowalczyk, Szymczyk i Petela. A też czyj ten dom był, to nie wiem. Ale wiem, że przed wojną, to jako dziecko pamiętam, że stamtąd wychodził rano Żyd, miał na głowie tacę. Z czego ta taca była zrobiona? I: „Bajgle bobowe, bajgle bobowe, bajgle bobowe”. To było poodwracane odwrotnie i przykryte.

Jak chciałeś kupić, to on ci z tej doniczki dawał. Jadłem makagigi, a lody w lecie miał niezłe ten Rojski. Tylko jak też łobuziaki przychodzili, to jeden kupował a drugi kradł.

On pilnował: „Cholera ciebie na kiszki, ty tu nic nie kupisz i tak. Nic nie kupisz. Idź stąd!” – krzyczał. Bo Kalina, to było przedmieście, tam nie bardzo na przykład zaraz po wyzwoleniu, to się chłopak z innej dzielnicy [zapuszczał], bo bieda była. Od Zamku do [ulicy] Siennej nie było w ogóle nic, bo był zaraz kirkut, dopiero tu od Białkowskiej Góry zaczynały się mieszkania, no i ta ulica Kalinowszczyzna już tam się zaczynała. Tak, że na przykład Beńcewicz, jak „szus policei”- z tymi tablicami co chodzili; pili wódkę chyba u Mroczkowskiego i Niemcy przyszli, coś zaczęli tam szumieć, jak jednemu ten Beńcewicz Wacek, jak mu pierdolnął! Kocie łby były tu, to ta tablica aby zabrzęczała, a on w kopyta. Bo tu było gdzie uciekać. Tu gdzie się nie ruszyłeś, w którąkolwiek stronę, za domem tego była ta oficyna i cmentarz zaraz i pola. Księdza pola, i Marciniaka, i tu gdzie ulica Okrzei, tam te inne ulice, Dębowskiego, to wszystko pola. Jak w lecie, to zbożem zarośnięte. Tu zaraz za mostem, tu za tą papiernią, co mówię, do rzeźni i zaraz za rzeźnią dosłownie przed przejazdem kolejowym stała tablica - wieś Hajdów. A dziś ulice na Wólce są, a Wólka jest za Hajdowem. To samo tu, jak wpadł do parku Graffa, to miał się gdzie schować, bo tu były piękne krzewy, on sprowadzał, to był bogaty człowiek, dziedzic. I tu Niemcy nie bardzo, przyjeżdżali na wywiad, na patrol, że tak powiem, to tylko samochodem.

Siedziało czterech czy pięciu, a na środku karabin maszynowy, jak Boga szczerze kocham. Bo się bali, bo oni sobie zdawali sprawę, że tutej może być niebezpiecznie, bo tam było gdzie uciekać. Bystrzyca, przez Bystrzycę na Krauzego łąki wleci w pola i nie ma go.