Program Historia Mówiona realizowany jest w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” od 1998 roku. Polega on na rejestrowaniu, opracowywaniu oraz upowszechnianiu relacji mówionych dotyczących Lublina i Lubelszczyzny od dwudziestolecia międzywojennego do czasów współczesnych.

Program Historia Mówiona realizowany jest w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” od 1998 roku. Polega on na rejestrowaniu, opracowywaniu oraz upowszechnianiu relacji mówionych dotyczących Lublina i Lubelszczyzny od dwudziestolecia międzywojennego do czasów współczesnych.

Teatr NN

Ojciec był lekarzem, prawie żadnej nocy nie miał przespanej - Irena Karczewska - fragment relacji świadka historii z 22 stycznia 2016

Po pierwszej wojnie światowej była straszna bieda. Teraz biedy nie ma, ale [wtedy] była straszna. Jedne buty dzieci miały i na zmianę chodziły do szkoły, dlatego że nie miały się w co ubrać. Ojciec szedł [na pieszo] do chorego, w ogóle nie było pogotowia, mój ojciec prawie żadnej nocy nie miał całej przespanej. Ojciec zasypiał natychmiast takim twardym snem, że nic nie słyszał, ale moja matka słyszała [telefon] i za rękę szarpała, mówiła: „Wstawaj, masz tu adres i i idź”. Ojciec się ubierał i szedł.

I nie raz tak było, że jak przychodził, to widać było czyściusieńko, porządny dom, serdeczna atmosfera, ale bieda taka, że aż piszczy. No to wiedział, że jak nawet zapisze leki, to przecież nie wykupią. Wyciągał pieniądze i dawał na leki, no nie codziennie, ale się zdarzało, bo była straszna bieda.

Nie było [kiedyś] tak, że się siedziało pół dnia w szkole, były trzy-cztery godziny, bo przecież to była trzecia klasa, to nie trzymali dzieci tak długo w szkole. A znacznie więcej wiedziałam niż teraz dzieci w tym wieku. I wobec tego wsiadałam do dorożki z ojcem i jeździłam razem [z nim] do chorych, bo miałam pilnować czy ojciec ma nogi przykryte kocykiem. Miałam obowiązki, nie tak jak teraz dzieci się chowają. No i jeździło się po chorych, ja czekałam.

Dom był bardzo ruchliwy, goście przychodzili, więc otwierali stolik brydżowy i grali w brydża, czekali na rodziców jak przyjdą. Jak ojciec przychodził, to zawsze ktoś ustępował, żeby ojciec sobie pograł. Długo nigdy nie grał, bo zaraz musiał gdzieś lecieć albo pacjent był. Ojciec bardzo ciężko pracował, miał cztery posady. Jedna posada była w ubezpieczalni i moja matka była sekretarką. Ale było zabawnie, bo przecież te wszystkie sekretarki ledwo czytały i pisały, więc można sobie wyobrazić jak były karty chowane. [Teraz] poziom społeczeństwa się bardzo podniósł, bo byli pacjenci, którzy nos wycierali w firanki. Śmiali się zawsze wszyscy z tego. Noga bolała pacjenta, to [ojciec] mówi: „Niech pan pokaże”. No to pokazał. Mówi: „Ale teraz proszę pokazać drugą, żebym mógł porównać”. -„Nie, nie - on nie pokaże - bo nie jestem przygotowany”. No takie były historię.