Program Historia Mówiona realizowany jest w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” od 1998 roku. Polega on na rejestrowaniu, opracowywaniu oraz upowszechnianiu relacji mówionych dotyczących Lublina i Lubelszczyzny od dwudziestolecia międzywojennego do czasów współczesnych.

Program Historia Mówiona realizowany jest w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” od 1998 roku. Polega on na rejestrowaniu, opracowywaniu oraz upowszechnianiu relacji mówionych dotyczących Lublina i Lubelszczyzny od dwudziestolecia międzywojennego do czasów współczesnych.

Teatr NN

„Nora” - Barbara Jurkiewicz-Zwoniarska - fragment relacji świadka historii z 23 maja 2016

Witold Miszczak „Nora” Kultowe miejsce, kultowe miejsce. Tam trzeba było mieć kartę wstępu, kartę klubowicza [wydawana przez] Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich albo Związek Zawodowy Dziennikarzy. To nie było tak, że z ulicy można było sobie przyjść. Ja z kolei trafiłam tam też i dlatego, że wtedy kierownikiem klubu „Nora” przed Jackiem Abramowiczem był chyba Erwin Staniek, który był dyrektorem Domu Pracy [Twórczej] w Kazimierzu. W każdym razie jeden i drugi byli kolegami ze studiów mojej starszej siostry. Więc już miałam jakieś fory, jakieś chody, że mogliby mnie tam wpuścić. Ale nie, ja odczekałam kiedy już byłam dziennikarzem, załatwiłam sobie tę kartę wstępu i tam chodziłam. Oczywiście nie chodziłam wtedy jako młoda dziennikarka na wódkę, co się później zdarzało nam, jako starszym i stażem, i wiekiem dziennikarzom.

Chodziłam tam posiedzieć, poznać ludzi – przecież tam i aktorzy z teatru przychodzili. Tam się nauczyłam grać w ping-ponga. Tam na dole były takie kręte, żelazne schodki na dół, gdzie było takie pomieszczenie i gdzie stał stół ping- pongowy. I tam właśnie jeden z tych ludzi nauczył mnie grać w ping-ponga. Więc latałam tam na ping-ponga, a potem już nie na ping-ponga, tylko na, powiedzmy, jakieś też i alkoholowe spotkania. Pamiętam jak wódka była sprzedawana na jakieś takie małe kieliszki i nie wolno było wziąć butelki, ani karafki nie było. To pamiętam, mam przed oczyma taki widok, jak któryś z bywalców niesie całą tacę tych kieliszeczków wódki do stołu, tam może była i butelka albo i więcej ale w kieliszkach.

Ja tej butelki nie widziałam. Nikt nie widział. Poza tym ja tam też biegałam, żeby zjeść. Już do mamy na obiady nie chodziłam, bo różnie pracowałam. Czasem jak miałam program nocny to i o pierwszej w nocy wracałam do domu i jak ktoś do mnie zadzwonił z rodziny na przykład o ósmej rano to była awantura, dlaczego mnie budzą. Bo dopiero usnęłam. Więc chodziłam też na jedzenie, na różne kabarety, na różne wieczorki literackie. Tam poznałam Jonasza Koftę. Właśnie przez Kazika Grześkowiaka, przez Kazika Łojana. Tam to było życie! W zasadzie jakby ciąg dalszy naszego dziennikarskiego życia przenosił się do „Nory”. A już potem przy końcu, jak jeszcze „Nora” istniała, ale już po stanie wojennym raz tam weszłam, zaprowadziłam mojego męża, żeby zobaczył [to miejsce] z moich opowieści. Był bardzo zdegustowany. Bo to też już nie była ta „Nora”. Bo tych ludzi też już nie było przede wszystkim. Po stanie wojennym to zaczęło już podupadać. To już nie był właściwie Klub Stowarzyszeń Twórczych, jak przedtem to się nazywało. To się stało taką bardziej knajpą. Zresztą dopiero później, przynajmniej ja sobie uświadomiłam, że tam wśród tych bywalców stałych bardzo dużo tajniaków było. Przecież trzeba było penetrować te środowiska artystyczne, no. Ale wcześniej ja przynajmniej sobie z tego nie zdawałam sprawy.