Program Historia Mówiona realizowany jest w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” od 1998 roku. Polega on na rejestrowaniu, opracowywaniu oraz upowszechnianiu relacji mówionych dotyczących Lublina i Lubelszczyzny od dwudziestolecia międzywojennego do czasów współczesnych.

Program Historia Mówiona realizowany jest w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” od 1998 roku. Polega on na rejestrowaniu, opracowywaniu oraz upowszechnianiu relacji mówionych dotyczących Lublina i Lubelszczyzny od dwudziestolecia międzywojennego do czasów współczesnych.

Teatr NN

Kocioł Urzędu Bezpieczeństwa - Joanna Troć - fragment relacji świadka historii z 20 listopada 2013

To jest długa historia. Tak. To jest bardzo długa historia. To było w czterdziestym szóstym roku. Chodziłam do drugiej klasy gimnazjalnej. Miałam luki [w wiedzy]. Bo to ja chodziłam do szkoły, na te tajne komplety. To były nie takie jak to w szkole się uczy. Więc ja nie mogłam sobie rady dać, jakoś tak źle chodziłam z przedmiotów: z fizyki, z chemii i z matematyki źle było. Więc mama moja wzięła sobie studenta, żeby mi lekcje udzielał. On był w KUL. A co studiował, to ja nie powiem, chyba polonistykę, język polski. No i przychodził do mnie do domu. Oprócz tego to zawsze mama mu tam kolację, obiad dawała. I kiedyś, pewnego razu, to na początku sierpnia było, nie ma go. Przyszedł, później zrobiliśmy lekcje, i poszedł. „No to ja przyjdę jutro”. Jutro przeminęło, nie ma go. Minęło trzy dni i nie ma go, cztery dni, nie ma… A mama mówi: „Co się stało?”. Wiem, że miał Stach na imię. Ale ja pamiętałam… Ja mam gdzieś zapisane jego nazwisko. Bo ja mam taki notesik i tam dużo jest rzeczy napisanych. Dosyć, że… Nie ma go, więc ja wiedziałam, gdzie on mieszka.

Wiedziałam, że na stancji. No dobrze. Nic nie mówiąc matce swojej, absolutnie… Bo ja byłam taka, że ja nie powiedziałam. No. To wszystko w sierpniu było. Wzięłam poszłam. Ubrana byłam w takiej niebieskiej, pamiętam, sukieneczce, w sandałkach.

To jest bardzo ważne. W sandałkach. I miałam taki biały żakiecik. I tak wróciłam zimową porą. Tak, w takim stanie. To ja poszłam. A to ja powiem, gdzie to było. Bo to nie jest tajemnicą żadną. Tam był wojskowy jakiś taki, kiedyś to wojskowy był dom.

Tu za szpitalem Bożego Jana. Róg Północnej, a taki duży dom, ogromny. Tam ten dom stoi. A kto tam mieszka teraz w tym mieszkaniu, nie wiem. Tylko wiem, że ja poszłam, jeszcze stanęłam przed tym domem, popatrzyłam się, weszłam do bramy. I wiedziałam, że on gdzieś na drugim piętrze w oficynie. Więc weszłam na pierwsze lepsze piętro i zapukałam. Za chwilkę otwiera mi jakiś wojskowy drzwi. Co ja… przecież nie będę uciekać, prawda. Więc on mówi: „Do kogo ty jesteś tutaj? Po coś tu przyszłaś?”. A ja mówię: „Proszę pana, tutaj mie…”. Taka głupia byłam. „Tutaj taki pan, który mi udziela lekcji. I już nie ma go od kilku dni na lekcji. Więc ja przyszłam się dowiedzieć, co się stało, czy on chory jest czy coś”. A on się uśmiechnął i mówi: „Wejdź”. Ja weszłam. Ale tak jakoś się wahałam trochę. A on mnie wziął za rękę i wciągnął mnie, proszę pana. Ja weszłam, a on klucz [przekręcił]. Tylko tyle, że jak ja weszłam, to zauważyłam, że z kuchni wyszła taka starsza pani. O teraz tyle może miała lat, a może starsza była jak ja. Siwa, babcia taka. Popatrzyła się i nic nie powiedziała. Poszła z powrotem do kuchni. No i ja weszłam do pokoju, wciągnęli mnie do tego pokoju. Zabrał mi torebkę. Miałam taką małą torebkę. Zabrał mi torebkę. Miałam tam tylko legitymację szkolną. „Po coś tu przyszła? A kto to jest ten pan Stanisław? A czy ty naprawdę mówisz prawdę? Ty nie należysz do jakiejś organizacji?”. Od razu mi tam tego. Ja mówię: „Do żadnej organizacji nie należę.

Chodzę do szkoły. Kończę gimnazjum”. „A kim twoja matka jest?”. Ja mówię: „Mama nie pracuje”. „A tata?” „Tata nie żyje”. „A kim był?”. Ja mówię, że ja pochodzę z robotniczej… Tak powiedziałam. Z robotniczej rodziny. „Yhym”. Tylko pamiętam jak on mruknął: „Yhym”. I nic. Poszedł do drugiego pokoju. A tam siedzieli też mężczyźni.

Dwóch mężczyzn jakichś… czy trzech mężczyzn siedziało. Też weszli do tego… To był taki kocioł. Ja weszłam, a oni poszli tam, naradzali się, czy coś takiego. A ta babcia przyszła, a ja zaczęłam płakać… nie, jeszcze mówię… Ja mówię: „Proszę pana, pan mnie puści, ja muszę już iść, bo mama moja będzie się bardzo niepokoiła, że mnie nie ma w domu”. A on mówi: „Ty nigdzie nie pójdziesz! O tu będziesz siedziała”. Tak o do mnie. A ta babka słyszała, na pewno słyszała, bo to w korytarzu i w pokoju. Drzwi otworzone do pokoju były. Ja patrzę się, co to będzie dalej, tak sobie pomyślałam. Boże, gdzie ja weszłam? Co to jest? No nie zorientowałam się jeszcze.

A oni poszli się naradzić. I oni zostawili mnie samą w tym pokoju. A ta babka przyszła i mówi tak: „Dziecko…”. Wzięła mnie. „Nie płacz”. Ja płakałam. „Nie płacz. Ty wiesz gdzie ty jesteś?”. Ja mówię: „No nie wiem. Nie wiem, proszę panią”. „To jest Urząd Bezpieczeństwa Publicznego. Tyś wpadła w kocioł”. Mówi: „Jak później przyjdziesz do mnie do kuchni, to ja ci powiem co tutaj jest”. Akurat ona weszła, on wszedł, a ona jeszcze tam coś do mnie mówiła. A on mówi: „Ty stara kurwo!”. Tak do niej. „Idziesz stąd! Wypier…” – do niej. „Już tam do kuchni!”. Babka wykręciła się, a on rękę podniósł, chciał ją uderzyć. Ale ja stanęłam, tak że byłam między nimi i tak się obróciłam, jakoś się tak obróciłam do babki. I on się… nie uderzył mnie, bo by mnie… bo bym dostała, ja dostałabym zamiast babki. No i mówi do mnie: „Nigdzie nie pójdziesz, tutaj będziesz siedziała. Babka się tobą zaopiekuje”. No dobrze. Wzięła mnie babka. I poszedł. Wzięła mnie babka do kuchni i tłumaczy mi: „Słuchaj, tu jest Urząd Bezpieczeństwa. To jest kocioł. Mojego syna i moją synową zabrali i nie wiem co się z nimi stało. Zostawili mnie. A dlaczego mnie zostawili, to ja nie wiem. Bo mogli mnie zabrać, a ich zostawić. Przecież jestem w jednym domu, to ja to samo wszystko wiedziałam co oni. Nic się nie działo. A oni są…”. A ja mówię: „A dlaczego, proszę panią?”. A ona mówi: „Bo oni podejrzewają nas o jakiś kontakt z zagranicą”. A to było za czasów tego Mikołajczyka, wie pan. No nic, siedzę. Siedzę. Jeden dzień, drugi dzień, trzeci dzień, czwarty dzień. Płaczę, a ona coś tam mi daje jedzenie. Oni nam przynosili jedzenie. Przynosili jedzenie. Przywozili. A spałam w kuchni koło babki.

Koło babci. To razem śmy spały. Tam tylko siedziałam. Nic się nie działo, nic nie tego. Później przyszedł jeden oficer, no i zaczął mi mówić: „A ty jesteś Polka! Ty jesteś taka, owaka. Ty nie jesteś Polka, ty jesteś szpieg”. A ja nic nie odezwałam się, ale po chwili mówię: „Proszę pana, jaki ja jestem szpieg. Jak ja mam dopiero siedemnaście lat. Nawet jeszcze nie mam siedemnastu lat. Jeszcze nie skończyłam.

I co ja mogę tego”. „Wy dobrze wiecie Polacy!”. A to tak trochę po ukraińsku mówił.

Ja tak podejrzewałam, że to jest Ukrainiec. No i poszedł. Pewnego razu ja widzę jak schodzi jakichś dwóch mężczyzn i w środku prowadzą mężczyznę. A ja… Nie wolno mi było przez okno [wyglądać]. A to moje okno wychodziło na podwórko. Nie wolno mi było wyglądać. Ale ja wyjrzałam i zobaczyłam. Mi się zdawało, że to jest ten Stach.

Może to był i Stach, cholera wie… I ja zobaczyłam tylko prowadzącego… jakiś mężczyzna. A okazuje się, że tam na górze też był drugi kocioł. No i proszę sobie wyobrazić, ja jak zobaczyłam był otworzony ten lufcik taki na górze. Oni się nie zorientowali, że ja mogę… A ja krzyknęłam! Zastukałam chwilkę w okno… „Stachu!” Ale z całej siły. I oni usłyszeli ci żołnierze. Tam dwóch ich było. Usłyszeli. I ten jeden się obrócił i miał rewolwer i pogroził mi. Więcej nic nie… No i poszedł. Ja zaczęłam płakać, a ta pani mówi: „Nie płacz, nie płacz. Masz tutaj, jedz.” I nic nie tego.