dzieciństwo ; rodzina ; słodycze ; szczypy ; wata cukrowa ; odpust ; sklep spożywczy w Niedrzwicy ; cukier Dziecięce smakołyki Naszymi ulubionymi słodyczami były tak zwane szczypki. Do dzisiaj jeszcze czasem można je spotkać na targach i odpustach. Kosztowały grosze, więc rodzice nam nie żałowali, gdy była okazja. Czasem kupowało się cukierki owocowe. Czekolada mogła się trafić tylko w Lublinie, ale tak normalnie to te wyroby nie były dostępne. Wata cukrowa i inne słodycze pojawiały się na przykład z...
Fragmenty Relacji ze słowem kluczowym "słodycze"
[Dziecku przynoszono] cukier czy coś żeby miało słodkie życie.[...] też jak do chrztu podawało się dziecko, to już chrzestna konkretnie musiała zanieść właśnie coś słodkiego [...] i koniecznie jakieś ubranko, żeby nie niszczyło ubrań
Podczas okupacji staraliśmy się żyć normalnie. Imieniny się urządzało, czy jakieś święta. Ja pamiętam, że z jedną z koleżanek zawsze robiłyśmy galaretki różnego rodzaju, bo nie było przecież żadnych słodkich rzeczy. Wiec robiłyśmy takie galaretki przeróżne. Jedna to była – najbardziej ją lubili wszyscy – miętowa, z kroplami miętowymi z apteki. A mama robiła – jeżeli chodzi o te słodycze – tort z fasoli, jaśka fasoli. Tam naturalnie nie było cukru, tylko była taka melasa, to wygląda tak jak miód...
Po wojnie była lodziarnia pani Nadziei Kałużnej. Tam była woda sodowa, piwo, którego nie piłem naturalnie i były lody. A lód cięto na stawie, dzisiaj jest wysuszony, obok zamku jest ten stary staw. I tam była lodownia u pani Kałużnej, trzymali ten lód. I zawsze w lecie była woda sodowa, lody były, słodycze. W czasie okupacji tej pani Kałużnej w ogóle w Janowie nie było. Była pani Michajowa, która miała sklep, taki sklepik, który nie istnieje dzisiaj, ten budynek taki...
Strasznie słodziła herbatę – siedem łyżeczek do małej filiżanki herbaty. Okropnie, nie mogłam na to patrzeć. Słodycze, słodkie herbatki; lubiła pić herbatę, nauczona była pić herbatę w Rosji, więc lubiła gorącą herbatę, no i bardzo słodką, i jeszcze do tego mocną. Kochała słodycze, dlatego umiała robić słodycze i desery. A dlaczego nie gotowała – bo jak była młodą dziewczyną, zawsze była z mamą, więc gotowała jej matka. No nie wiem, jak to było w tych latach, kiedy mieszkała z mężem,...
Słodycze – tego nie było nigdy do woli i jakoś rodzice nie przekarmiali nas słodyczami. Ale były takie ulubione rzeczy, bardzo niedrogie. Przede wszystkim w lecie to lody. Porcja lodów, naprawdę taka, że można było zaspokoić chęć zjedzenia lodów, kosztowała pięć groszy. Bardzo dobre lody. Były świetnie zamrożone, one się tak prędko nie rozpuszczały w rękach. Były zupełnie inaczej robione. Kupowało się w specjalnych sklepach i były nakładane na specjalne foremki, wafel z wierzchu, wafel z przodu. To był letni...
Najbliższy sklep był spożywczy, róg Staszica i Dymitrowa to się wtedy nazywało, a dzisiaj jest to Radziwiłłowska. Tam był sklep na rogu. Landrynki, ogórki, proszek do pieczenia, proszek do prania, mydło i powidło, wszystko. To był prywatny sklep, starsza pani prowadziła, zawsze ją za ladą widziałem jak dostałem złotówkę od ojca i szedłem sobie kupić krówki albo landrynki. To zawsze taka starsza pani była. Pytała się: „Januszku, co tym razem chcesz?”. Ja mówię deko czy pięć deko kukułek na przykład....
Byłe te bajgiele - to się tak nazywało, takie obwarzanki jak gdyby. I poza tym też były makagigi. To były takie z miodu i maku, takie cukierki można powiedzieć, dosyć twarde, ale smaczne. Miód i i mak - takie były sprzedawane, cięte. To mi się kojarzyło, że to raczej takie słodycze żydowskie. Bo nazwa też była taka obca - makagigi się mówiło.
Każdy prowadził inną kuchnię, zależnie od tego, skąd pochodził. U mnie była normalna kuchnia, bez żadnych jakichś tam specjalności. Nie było jakichś tam sprowadzanych z zagranicy specjalnych rzeczy. Zupy, mięso, kotlety, kartofle, jarzyny przeważnie gotowane były. Surówek wtedy raczej nie [jadano]. Były takie małe sklepiczki, gdzie, najczęściej Żydzi, sprzedawali wodę sodową z takich saturatorów. [Dzieciom tam] można było kupić lody owocowe i śmietankowe, ziarenka dyni takie prażone, watę [cukrową i] różne słodycze. Między innymi taki punkt był, przy tej kamienicy...
Po drodze do szkoły był taki sklep, ale już wtedy Żydów nie było, ten sklep prowadziła Ukrainka. Nazywała się Czerniakowa i tam były takie czekoladki w formie pieniążków. Dwa złote za dwa grosze można było kupić. Złotówkę za grosz można było kupić. Pięć złotych, no to już jak było jakieś święto większe, czy czymś się tam zasłużyło rodzicom czy dziadkom, dawali pięć groszy, to była taka już czekoladka już większa. I były przepyszne makagigi, takie z maku w miodzie. No...
Żydówki zwykle eleganckie były - elegancko ubrane, uczesane, choć często kobiety żydowskie ubierały się też byle jak - długie kiecki, fartuchy takie długie, chustką związane głowy. Bluzki takie szerokie. Mężczyźni chodzili w spodniach też nie za eleganckich, tylko takich roboczych, mieli koszule albo takie marynarki czarne, duże brody, włosy kręcone. Worek pod pachą, sznurek - chodzili po wioskach i skóry z cielaków przeważnie kupowali. Konia mieli, wóz mieli na drewnianych kołach, ale konie porządne były. W Woli były duże sady....