Ja nie jestem mieszkanką Nałęczowa od urodzenia. Urodziłam się na Wołyniu w Wilczym Przewozie. W Nałęczowie znalazłam się jako dziecko jeszcze, kiedy [w czasie] II wojny światowej [uciekliśmy z Wołynia]. Na początku po [wybuchu] wojny było zupełnie znośnie. Mieszkaliśmy w Wilczym Przewozie, za Bugiem, [tam gdzie] w tej chwili jest przejście graniczne w Dorohusku. To była miejscowość o mieszanej ludności, bo byli [tam] Polacy, byli Ukraińcy i pamiętam, że były tam takie kolonie holenderskie. Nazywano ich tam Olendry. Na początku...
Fragmenty
Zaraz na początku, jak się to już zaczęło, jak zaczął się inny rząd, ci posiadacze tego dworka [w Antopolu] byli jego właścicielami. Ale to raczej takie starsze pokolenie, a młodsi stopniowo wybywali z tego majątku, kształcili się gdzieś, szukali sobie [miejsca] i tu nie wracali. I wreszcie majątek przejął chyba PGR, czy jakoś inaczej to się nazywało. Wiem, że kiedy się ukształtował ten PGR, tam uprawiano sadzonki różnych drzew, jakichś tam innych roślin, swojego czasu był też sad. Pamiętam, że...
Kiedy przyjechaliśmy do Nałęczowa, to była bardzo mała miejscowość. Właściwie liczyły się tylko dwie ulice - Lipowa i 1-go Maja. Dwie ulice, na których nie było żadnych chodników, tylko pobocza porośnięte trawą, a Lipowa miała na jezdni tak zwane kocie łby. Tak to pamiętam. Jak wjechaliśmy do Nałęczowa, a to było w listopadzie, tak w godzinach wieczornych, to tylko słychać było jak konie idą i stukają kopytami po tych kocich łbach. Według mnie, to była bardzo mała miejscowość. Na 1-...
I w ten sposób znaleźliśmy się w Nałęczowie. Tutaj byli jeszcze Niemcy. Ojciec dowiedział się, że jest tu szkoła przemysłu drzewnego i że chodzą tam dzieci, żeby ustrzec się przed wywiezieniem do Niemiec. Więc i ja skończyłam tą szkołę, mam świadectwo jeszcze z pieczątką niemiecką. Już po jednym roku Niemcy odeszli z Nałęczowa i zorganizowano tutaj gimnazjum. Zaczęłam się dalej uczyć. Nie musiałam [zaczynać] od pierwszej klasy, bo zaliczono mi ten rok [w niemieckiej szkole] i poszłam od razu do...
Kiedyś była lekcja biologii. Uczeń był nieprzygotowany – ja nie wiedziałam przecież o tym - i wzywam go [do odpowiedzi], akurat jego. No, on wstaje. To było na temat budowy [organizmów], a to dla nich potrzebne. Akurat było o ptakach. Ja go pytam: „Słuchaj, ty mi teraz omów, jak zbudowany jest ptak.” On wstaje i tak się kreci, kręci, widocznie uczniowie podpowiadali mu i mówi tak: „No, głowa… ptak ma głowę…” I tam mu coś podpowiadali, i coś mu pokazywali,...
Potem przez Nałęczów przechodziło bardzo dużo uciekinierów właśnie z Wołynia. Na początku, jak jeszcze mieszkaliśmy na Wołyniu, to przejeżdżali pamiętam, przez te dwa mosty. W Dorohusku był most żelazny. Wtedy już naprawiali ten most, jedno przęsło leżało takie ukośnie w wodzie. Most był wysadzony przez Niemców, żeby rosyjskie wojsko miało trudności w przejściu. Był też w Dorohusku, tylko tam trochę bliżej, drewniany most. Jeszcze za czasów Polski, to był taki mocny drewniany most, który łączył dwa brzegi Bugu. I tędy...
I przyszedł taki okres, że Polacy uciekali. I my też - to znaczy rodzice, ale ja też brałam w tym udział - postanowiliśmy, że trzeba uciekać stamtąd. Ale ciągle jeszcze myśleliśmy, odkładaliśmy to, [aż do] pewnego dnia. Ojciec już wtedy nie był w tym Wilczym Przewozie, tylko był przeniesiony do Wysocka. To też była miejscowość nad Bugiem, jeżeli dzisiaj ktoś wie, gdzie jest Hrubieszów i Dubienka, to tam, po drugiej stronie. Ojciec dostał szkołę w Wysocku. Szkoła była duża, murowana,...
Ale z czasem znów zaczynał się napływ ludności do Nałęczowa. Szczególnie, jak tutaj zaczęli osiedlać się lekarze. Na początku w parku nie było lekarzy, tylko szkoła inwalidów wojennych. To byli ludzie dorośli, którzy chcieli się uczyć na zasadzie wyrównywania poziomów, często ludzie starsi, którzy byli w wojsku, a po II wojnie światowej, osiedlali się tutaj tylko po to, żeby wyrównać poziom szkolny. Ich wiek był bardzo różnorodny. Byli tacy, którzy nie mieli rodziny, tylko dowiedzieli się, że tu powstaje szkoła...
To jest takie miłe, że [byli uczniowie] piszą. Mam te kartki. Przesyłali listy, prosili, żeby coś tam im pomóc. Jak jeden [z uczniów], co do wojska poszedł, pisał do mnie - [nadal] mam ten list, czy ja nie mogłabym mu pomóc, bo on trafił do wojska, ale do jednostki, w której się źle czuje. Żebym poprosiła pana dyrektora naszego, bo on się mnie nie wstydzi, żeby do dyrektora napisać, bo on się wstydzi, bo: „Pani profesor, to na pewno mi...
Kto pracował w plastycznej? To był pan Chodorowski, który był kierownikiem szkoły, tej jedenastolatki, a tam uczył geografii. Jeszcze jak byłam na uniwersytecie, przychodzę na zajęcia, jako studentka, naraz patrzę, a właśnie ten pan Chodorowski, który już był wtedy kierownikiem szkoły podstawowej, wchodzi, a potem drugi pan też na geografię, na te [zajęcia]. I spotykamy się - ja przedtem ich uczennica, a teraz spotykamy się razem na wykładzie na uniwersytecie, taka trójka geografów. Pan Chodorowski, to był taki sympatyczny człowiek....
Ponieważ rodzice byli nauczycielami, ja [już w wieku] czterech lat siedziałam zawsze [w szkole] w Wilczym Przewozie. Prosiłam ojca, że ja pójdę do klasy i będę się uczyć. A ojciec mówił: „Ciebie jeszcze nie można przyjąć do szkoły, bo ty masz cztery lata”. A jak już chodziłam, to ojciec, bo przecież też miał lekcje, mówił tak: „Tylko musisz się cichutko zachowywać. Weź zeszyt, ołówek i będziesz siedziała sama w ostatniej ławce, i nie wolno z nikim rozmawiać.” Jak to nauczyciel....
lekarz Kapuściński, lekarz Szczepiński, park w Nałęczowie, moda, borowina W Nałęczowie pojawili się inwalidzi wojenni, a potem lekarze. Stworzono uzdrowisko Ale z czasem znów zaczynał się napływ ludności do Nałęczowa. Szczególnie, jak tutaj zaczęli osiedlać się lekarze. Na początku w parku nie było lekarzy, tylko szkoła inwalidów wojennych. To byli ludzie dorośli, którzy chcieli się uczyć na zasadzie wyrównywania poziomów, często ludzie starsi, którzy byli w wojsku, a po II wojnie światowej, osiedlali się tutaj tylko po to, żeby wyrównać...
Kto pracował w plastycznej? To był pan Chodorowski, który był kierownikiem szkoły, tej jedenastolatki, a tam uczył geografii. Jeszcze jak byłam na uniwersytecie, przychodzę na zajęcia, jako studentka, naraz patrzę, a właśnie ten pan Chodorowski, który już był wtedy kierownikiem szkoły podstawowej, wchodzi, a potem drugi pan też na geografię, na te [zajęcia]. I spotykamy się - ja przedtem ich uczennica, a teraz spotykamy się razem na wykładzie na uniwersytecie, taka trójka geografów. Pan Chodorowski, to był taki sympatyczny człowiek....
To było zaraz po tej chorobie. Przyszła pani dyrektor i powiedziała, że ma dla mnie propozycję. Nie bardzo chciano mnie zwolnic z tej ogólnokształcącej jedenastolatki, no, ale przyszłam do tak zwanego plastyka i tam pracowałam aż do przejścia na emeryturę. A pracowałam długo, bo ponad trzydzieści lat, a że zaliczono mi też tę pracę w jedenastolatce, to tak ponad 40 lat pracowałam, uczyłam. Starałam się pracować jak najlepiej. W międzyczasie w tamtych czasach przyjeżdżano z Lublina, z partii i rozmawiano...