Fragmenty
Ja się urodziłam dwudziestego piątego stycznia czterdziestego czwartego roku w Lublinie, z Lublina pochodzę. Zakład ten jest otwarty od pierwszego lutego siedemdziesiątego czwartego roku. No, wtedy było tak, że drzwi się nie zamykały, klientów było masę. To był najpierw zakład spółdzielczy, mąż był kierownikiem zakładu usługowego na własnym rozrachunku. To tak, jak prywatnie, bo się tylko podatki płaciło. Mąż, jako kierownik zakładu usługowego dostał ten lokal, a później przepisaliśmy na siebie ten lokal, no i wtedy się przechodziło już do...
Kaletnictwo to jest górna część buta. Bo szewc to robi podeszwę. A ja robię od góry, od podstaw górę. W tej chwili już się nie robi tego, to zanikło, bo sprowadzili do nas chińszczyznę, buble. Stare pokolenie umarło, nie ma kto zrobić butów. A młodzi, nie ma młodego człowieka, który potrafi coś zrobić. Podeszwy tam podkleić. Nie ma uczniów. Nie ma nauki, nie ma szkoły, nie ma. Kiedyś były szkoły, technikum i zawodowa szkoła galanterii skórzanej na Wyścigowej. Mój mąż...
Kiedy tutaj powstał ten pierwszy zakład, jak powstał przez spółdzielnię, to nie było w ogóle takich maszyn nawet, żeby można było to kupić. W tej chwili ja mam trzy maszyny w domu elektryczne. Tam rymarka, która dratwą szyje, to na ciężkie torby, na jakieś takie grube rzeczy. To jest leworamienna. Są maszyny praworamienne jeszcze, płaskie maszyny, słupki. No nie ma wcale zamówień, ja bym z chęcią to sprzedała, tę maszynę. Ta maszyna jest mi potrzebna i druga, ale było bardzo...
To była spółdzielnia Skórgum. Dużo spółdzielców należało, bo to było później, oni się połączyli, jeszcze Skórgum połączył się z Wulkanizacją, bo już zaczęło to wszystko marnieć. I ta Wulkanizacja jeszcze utrzymywała ich. No ale wszyscy pomarli. Nie ma ludzi takich, którzy by zrobili elegancko buty, którzy by coś umieli. Na przykład na Wieniawskiej, tu na samym początku Wieniawskiej jest pan, który nie ma zielonego pojęcia. Reperuje parasolki, ale przy tym otworzył zakład szewski. Kończy się dzień, on w worki zwija...
To był siedemdziesiąty czwarty rok, tutaj stały dorożki, tutaj stały bagażówki. Oni tutaj w piłkę grali na ulicy, na jezdni, bo nie mieli nieraz zamówień. Szewc tutaj był przed nami też. Lubartowska dwadzieścia pięć był szewc, Lubartowska trzydzieści jeden – szewc, czterdzieści dwa – szewc, Lubartowska dwanaście był cholewkarz. My żeśmy tutaj byli. To były lata, kiedy były duże zamówienia na drewniaki, to byli tacy znajomi, którzy się przekształcili ze stolarza i robili drewniaki. U nas tak samo, szyło się...
Teraz życie to jest dla cwaniaków, ale nie dla ludzi uczciwych. No ja nawet patrzę na tych ludzi, co studia pokończyli. No nie ma dla nich pracy. No wysyłają za granicę, ale co on za granicą będzie babką się opiekował w łóżku? Czy co? Nie ma pracy wcale. Sprzątaczem ulic lekarz żeby był? No kto to widział? Nie mają ludzie pracy w ogóle. Ja syna szewstwa nauczyłam, a jest po technikum samochodowym. On jest blacharzem samochodowym, od leżenia pod samochodem...
Spodnie reperuję, kurtkę mam do przeróbki, takie różne rzeczy, których kiedyś bym się nie podjęła. Zamek do kurtki takiemu znajomemu lekarzowi wszyłam, miał o jedenastej być, nie przyszedł, jeszcze go nie ma. No i tak to jest. Byle co się bierze. Ale jeśli pan chce plandekę uszyć na samochód, to w zezwoleniu tam jest napisane, że wszystko, prócz szycia plandek. Wątpię, żeby miały powrócić złote lata dla rzemiosła, bo to by trzeba było od podstaw wziąć się za to rzemiosło,...
Mam dużo takich klientów, co jakiś czas nie przychodzą do mnie. Poszli tam dalej gdzieś, zostawili buty czy tam torebkę. Idzie kobiecina, zagląda: „O, jest pani! Myślałam, że już pani nie ma”. Poleciała, zabrała buty, przyniosła do mnie z powrotem. Tak że wracają ludzie, to takie jest przyjemne.