Dawno, dawno temu, na wzgórzu na którym teraz znajduje się Stare Miasto rósł gaj dębowy, w którym Słowianie oddawali cześć swoim bogom. Jednym z nich był Żmij. Ci, kórzy go widzieli opowiadali, że jest to gad z jedną parą nóg, łapami uzbrojonymi w szpony, skrzydałmi i trzema głowami osadzonymi na długich szyjach. Żmij miał wymachiwać długim wężowatym ogonem, pokrytym łuskami, zakończonym jadowitym grotem. Wierzono, że jest on władcą żmij, strzegącym sprawiedliwości oraz opiekującym się wodami i zasiewami. Żmij władał piorunami i ognistymi zjawiskami na niebie, dlatego mógł chronić ludzi przed atakami smoków powietrznych. Kiedy w 1905 roku przystąpiono do budowy nowego gmachu seminarium duchownego natrafiono na liczne szkielety ogromnych rozmiarów. Czy to był Żmij?
Legendy i tajemnice Żmigrodu
Rusałka
Z miejscem po dawnym teatrze „Rusałka” wiąże się jedna z lubelskich legend przypominająca - opiewaną w wielu przedwojennych piosenkach, historię porzuconej przez kochanka naiwnej dziewczyny. Jak każdej wiosny do Lublina przyjechał zespół cyrkowców. Ich przedstawienia odbywały się w budynku lubelskiego teatru letniego. Najważniejszym punktem programu były zawsze występy akrobatów i akrobatek. W jednej z pięknych cyrkowych artystek fruwających na trapezach zawieszonych pod kopułą teatru zakochał się jakiś młody chłopak. Już po kilku spotkaniach wyznali sobie gorącą miłość. Niestety, zbliżał się czas rozstania – wędrowna grupa akrobatów zaczęła przygotowywać się do odjazdu. Przed ostatnim występem piękna akrobatka postanowiła wyznać kochankowi, że pozostanie z nim. Młodzieniec zaczął błagać ją by tego nie robiłak, gdyż to powinna kontynuować swoją karierę, nawet jeżeli jej wyjazd będzie dla niego strasznym przeżyciem. Piękna akrobatka popatrzyła na niego smutnym wzrokiem i odeszła milcząc. W czasie występu, wykonując akrobację pod dachem teatru, nie chwyciła trapezu i spadła w dół.
Dusza nieszczęśliwej kochanki – samobójczyni, zmieniła się w Rusałkę. Stąd też właśnie pochodzi nazwa tego miejsca. Tu gdzie był dawniej teatr, w pogodną letnią noc można czasami usłyszeć piękny i smutny śpiew Rusałki.
Duch Boczarskiego
W każdą bezksiężycową noc, kiedy tylko wieje silny wiatr w kierunku wieży w pałacu Sobieskich, na której znajdowały się skrzydła wiatraka, wraca duch Boczarskiego. Słychać wtedy jego kroki i tajemnicze postukiwania, jakby chciał sprawdzić, czy mechanizm, który tu kiedyś zbudował, zacznie działać. Po historii Boczarskiego pozostała też lubelska wersja znanego przysłowia: „Wyszedł jak Zabłocki na mydle”. W Lublinie mówi się: „Wyszedł jak Boczarski na młynie”.
---
Młyn Boczarskiego
W roku 1840 zrujnowany Pałac Sobieskich kupił adwokat Boczarski urządzając w nim młyn. Zbudował wieżę wiatraczną, później przebudowaną na mieszkalną. Niezwykłością zbudowanego przez Boczarskiego wiatraka było podobno to, że skrzydła zostały ustawione poziomo. Niestety ten rewolucyjny wynalazek nie sprawdził się i całe to przedsięwzięcie zakończyło się katastrofą finansową wynalazcy.
Św. Antoni i jego cuda
W czasie walk w 1768 roku z wojskiem rosyjskim na skutek podpalenia przez Kozaków kilku domów doszło do pożaru miasta. Spłonął wtedy kościół i klasztor Bernardynek. To wtedy miało dojść do cudu, dzięki któremu ocalał znajdujący się w pobliżu kościoła i klasztoru Bernardynek kościół Bernardynów. Pisze o tym ks. A. Wadowski: „W czasie pożaru w Lublinie w r. 1768 kiedy kościół oo. Bernardynów był w wielkim niebezpieczeństwie, widziały osoby pobożne nad kościołem i klasztorem tychże ojców unoszącą się w górę postać św. Antoniego, jakby chroniącego te budynku od pożaru; ocalały też i nie uległy pożarowi”. W tym czasie był już w tym kościele bardzo rozwinięty kult św. Antoniego, a znajdujący się tu obraz św. Antoniego Padewskiego uznano za cudowny. Święty ten został również wybrany na patrona Trybunału Koronnego. Żeby podkreślić znaczenie świętego dla Lublina obraz św. Antoniego przeniesiono w roku 1839 na Bramę Krakowską. Umieszczono go nad przejściem od strony Starego Miasta.
Skrzynia skarbów
Legenda głosi, że jednej ciemnej i burzliwej nocy, gdy miasto całe nie spało, patrząc z trwogą na częste pioruny i błyskawice, pachołkowie
miejscy, mający izbę na dole w ratuszu, usłyszeli turkot ciężkiego wozu. Mimo nawałnicy wyszli przed gmach zaciekawieni, kto w taką pogodę jeździ po świecie. Ujrzeli przed ratuszem wielki wóz, zaprzężony w woły, a przy wozie ani żywej duszy. Czekali, czekali, sądząc, że właściciel zaprzęgu odszedł gdzie i ma powrócić. Doczekali jednak do białego rana - nikt nie przychodził. Zbadano więc zawartość wozu. Okazało się, że jest na nim skrzynia z jednego pnia drzewnego zrobiona, ciężko okuta żelazem, pełna srebra, złota i różnych kosztowności. Na skarbach leżał list do rajcy Jakuba Kwanty. Przywołano rajcę, który list odczytawszy oświadczył, że nieznany ofiarodawca skarb wszystek przeznacza na budowę kościoła i klasztoru oo. Bernardynów. Rzecz ciekawa, że na poparcie legendy w zakrystii klasztornej pokazują ową skrzynię, rzeczywiście
bardzo starą (…)” / Józef Czechowicz
Tak powstał Kościół pw. Nawrócenia św. Pawła, przy ul. Bernardyńskiej 5. Budowę murowanego klasztoru i kościoła rozpoczęli zakonnicy (bernardyni) w 1473 roku na placu leżącym blisko miasta bowiem w samym mieście nie było już takiej możliwości. Budowie kościoła pw. Nawrócenia św. Pawła w tym miejscu bardzo mocno sprzeciwiała się część lubelskich mieszczan. Uważali oni, że zbudowana tuż obok murów obronnych świątynia może być poważnym zagrożeniem dla obronności miasta. Spór ten znalazł swoje odbicie w legendzie według której w chwili gdy część mieszczan po raz kolejny wstrzymała budowanie świątyni, nieznany darczyńca przesłał do Ratusza skrzynię pełną złota za które miała być ona wybudowana. Po tak cudownej interwencji sił nadprzyrodzonych mieszczanie zrezygnowali z dalszego opierania się przed budową tej świątyni w tym właśnie miejscu.
Herb Lublina
Przyjrzyjmy się teraz herbowi miasta i niech nas nie zwiedzie sympatyczny i łagodny wygląd białego koziołka ze złotymi rogami, jakiego na nim widać. Najstarszy obraz herbu Lublina pojawia się w roku 1401 na jednym z dokumentów Rady Miejskiej i jest to wizerunek kozła z długimi rogami i włochatym futrem. Jak doszło do tego , że w tym najstarszym herbie Lublina jest kozioł, a nie koza opowiada ta legenda.
Gdy Lublin w 1317 roku otrzymał od Władysława Łokietka przywilej lokacyjny zaczęto zastanawiać się jak powinien wyglądać herb miasta. Wszyscy pamiętali opowieść o kozie która wyżywiła ocalałą z najazdu tatarskiego, małą grupkę dzieci ukrytą w jednym z lubelskich wąwozów. Zdecydowano, że na pamiątkę tego zdarzenia w herbie musi znaleźć się koza. Zgodził się go przygotować za niewielkie pieniądze krakowski herbator. Niektóre źródła dodają, że tęgi pijaczyna. Niska cena, alkohol, nie, to nie mogło się dobrze skończyć. Gdy przesyłka dotarła do Lublina wszyscy zobaczyli z przerażeniem w herbie nie kozę ale długowłosego capa! I tak już na wiele lat zostało.
Symbolika herbu
Analizując znaczenie herbu Lublina, jeden z historyków napisał:
„Koza, zamieszkująca tereny górzyste, stała się symbolem ludzkiego dążenia ku wzniosłym rzeczom i celom oraz ku samemu Bogu. Kojarzona była również z błogosławieństwem Bożym w postaci płodności natury. Aby zobrazować symbol płodności, herbowego kozła przedstawiono opartego o młodą winorośl i obgryzającego jej krzew”.
Znalezisko w Domu Słów
W 2010 roku na ulicy Żmigród podczas prac budowlanych w Izbie Drukarstwa miało miejsce niezwykłe znalezisko. Wykopano tajemnicze rzeźby głów. wykonane w wapieniu. Jest to diaboliczny wizerunek głowy kozła. Kilkanaście metrów dalej odnaleziono (również pod tą kamienicą) przerąbany na pół szkielet młodej kobiety sprzed czterystu lat. Wyobraźnia podpowiada, że między tymi odkryciami mógł istnieć jakiś związek... Może ofiarę z tej młodej kobiety złożono przy wizerunku kozła–diabła? A może to jednak łeb mitycznego Żmija? Miejsce, w którym to się stało, przypomnieć należy, znajduje się na stoku wzgórza opadającego w dół doliny Bystrzycy. Tereny te od zawsze nazywane były Żmigrodem, co oznacza gród, którego strzeże Żmij. Zatem to właśnie tutaj mieszkał smok Żmij, a odnalezione tajemnicze rzeźby być może przedstawiają głowy tego legendarnego gada. Wykopane kości, to najprawdopodobniej kości powietrznego smoka, który zginął w walce ze Żmijem. Niektórzy turyści lubelskiej trasy podziemnej opowiadają o dziwnych odgłosach dobiegających zza ścian krętych korytarzy. Czy to Żmij? Czy Żmij dalej strzeże Lublina? Być może jesteśmy już bardzo blisko odnalezienia zasypanego wejścia do kryjówki zapomnianego smoka, co nazywa się Żmij.
Gasnące świece
W roku 1636 kiedy Jerzy Słupecki przebywał już w Lublinie dwóm Żydom lubelskim postawiono zarzut zabicia chrześcijańskiego dziecka. Jest to jedno z pierwszych znanych oskarżeń o mord rytualny w Lublinie. Słupecki zaznacza, że „gdy pomocnik kata zapalił świece, aby Żyda przypiekać, wszystkie pogasły zdmuchnięte wiatrem. Niektórzy usiłują to przypisać sztukom magicznym, ja raczej sądzę – dodaje – że Bóg takim przynajmniej znakiem chciał pokazać ich niewinność. Ale i to im nie pomogło, gdyż potem tak ich męczono rozpalonym żelazem, że omal ducha nie wyzionęli”. Zdarzenie to opisał też Antoni Żbikowski:
„W r. 1636 podczas torturowania dwóch Żydów lubelskich, mimo zachowania przez sąd wszelkiej „przezorności”, wyrażającej się w odmówieniu psalmów Dawida, włożenia im [oskarżonym Żydom] do ust poświęconej soli, pokropieniu wodą święconą i wystawieniu relikwii świętych pańskich, niewierni (…) uciekli się do czarów i oto świece w podziemiach wciąż co dzień gasły, mimo ponownego zapalania”
Duch Bramy Krakowskiej
Nocą, gdy ulice miasta pustoszeją, w Bramie Krakowskiej można usłyszeć czyjeś zawodzenia i jakieś odgłosy. Pochodzą one z górnych kondygnacji Bramy, tam gdzie znajduje się zegar. Legenda mówi, że przyczyną tajemniczych hałasów jest uwięziona tam dusza pewnego lublinianina. Przez wiele lat zajmował on wraz z rodziną jedno z pomieszczeń Bramy. Był znany ze swojej słabości do alkoholowych libacji, które zawsze kończyły się awanturami. W czasie jednej z nich że zaczął demolować miejski zegar. Wprawiony w ruch mechanizm zaczął wybijać kuranty. Obudziło to mieszkańców miasta, którzy myśląc, że jest to ostrzeżenie przed pożarem przybiegli pod Bramę. Szybko okazało się co było prawdziwym powodem uderzeń zegara. Od tej pory uszkodzony zegar chodzi jak chce a po śmierci mieszkańca Bramy jego dusza stała się więźniem zegarowej wieży.
Dzwon Jan
Dzwon ten miał wyjątkowo piękny i czysty głos, w którym słychać było coś przenikliwie żałosnego i smutnego. Informację o tym, skąd wzięło się to charakterystyczne brzmienie, znajdziemy w jednej z legend. Zlecenie odlania najwspanialszego lubelskiego dzwonu, który miał zawisnąć w Wieży Trynitarskiej, dostało dwóch mieszkających w Lublinie ludwisarzy. Pochodzili oni z Włoch i tam uczyli się swojego rzemiosła. Znali wiele głęboko skrywanych tajemnic pozwalających uzyskać wyjątkowe brzmienie dzwonu. Jeden z tych sposobów wynaleziono przed setkami lat w Bizancjum, stamtąd zaś informacja o nim dotarła do Wenecji, rodzinnego miasta ludwisarzy. Swej wiedzy nigdy wcześniej nie odważyli się wykorzystać – aż do tej chwili. Nocą jeden z nich przyniósł do warsztatu małe jagnię, ufnie patrzące na niego dużymi oczami. Kiedy z otwartej żyły do miedzianej misy popłynął strumień ciepłej krwi, można było usłyszeć śmiertelny, żałosny jęk zwierzątka. Po chwili, wymawiając magiczne zaklęcia, rzemieślnicy wlali krew do kadzi z roztopionym stopem i przystąpili do odlewania dzwonu. Dzwon otrzymał imię Jan i wkrótce zawisł w wieży, nazwanej później Trynitarską. Po ponad dwustu latach pękł i mimo że został przetopiony, nigdy już nie odzyskał dawnego głosu, przypominającego żałosny płacz.
Kozy
Teren Żmigrodu, dzięki swojemu ukształtowaniu tworzy idealną scenografię, w której mogły rozegrać się wydarzenia związane z jednym z tatarskich napadów na Lublin (jeszcze przed lokacją Lublina w 1317 roku). Grupa małych dzieci ukryła się wtedy w pobliżu miasta wśród lessowych wąwozów. Z dużym prawdopodobieństwem mógł to być teren Żmigrodu. W XIII wieku kiedy doszło do wspomnianego najazdu Tatarów na Lublin był on pełen wąwozów i stromych skarp wśród których można było bez problemów znaleźć bezpieczną kryjówkę. Dzieci przeżyły dzięki kozie, która codziennie karmiła je swoim mlekiem. Tak więc ta legenda – mocno związana ze Żmigrodem, może tłumaczyć pochodzenie nazwy „ulica Kozia”. Czyli ulica prowadząca do miejsca gdzie koza karmiła dzieci…(o ulicy Koziej więcej na stronie…)
Przed wojną a nawet po wojnie (lata 50-te i 60-te) kozy pasły się na stoku skarpy opadającej na ulicę Dolna Panny Marii. Ten egzotyczny widok wspomina wielu lublinian pamiętających tamte czasy.
O powstaniu Lublina
„Jakiś książę Polski przybył tu pewnego czasu do nowej osady, celem nadania jej nazwiska. Książę ten rozkazał zapuścić sieć w rzece Bystrzycy, i oznajmił zebranemu ludowi że nazwisko pierwszej złowionej ryby, będzie nazwą powstającego grodu. Lecz, gdy wyciągnięto niewód, a w tym ukazał się szczupak i lin, zaszła sprzeczka której ryby nazwisko nadać miastu, po długim namyśle rzekła książę: „Któraż z tych „będzie pierwszą? Szczupak LUB LIN? Szczupak jest wilkiem rzecznym, nie chcę aby mieszkańcy tej osady byli jemu w obyczajach podobni; lin ryba łagodna, a zatem wybierając z dwojga co nam Pan Bóg nadarzył: szczupak LUB LIN, niechaj lub linem zowie się wasze miasto! Tak Lublin od ryby lina wziął swe nazwisko.” / Seweryn Sierpiński
Kościół pw. Nawrócenia św. Pawła
"Legenda głosi, że jednej ciemnej i burzliwej nocy, gdy miasto całe nie spało, patrząc z trwogą na częste pioruny i błyskawice, pachołkowie miejscy, mający izbę na dole w ratuszu, usłyszeli turkot ciężkiego wozu. Mimo nawałnicy wyszli przed gmach zaciekawieni, kto w taką pogodę jeździ po świecie. Ujrzeli przed ratuszem wielki wóz, zaprzężony w woły, a przy wozie ani żywej duszy. Czekali, czekali, sądząc, że właściciel zaprzęgu odszedł gdzie i ma powrócić. Doczekali jednak do białego rana - nikt nie przychodził. Zbadano więc zawartość wozu. Okazało się, że jest na nim skrzynia z jednego pnia drzewnego zrobiona, ciężko okuta żelazem, pełna srebrna, złota i różnych kosztowności. Na skarbach leżał list do rajcy Jakuba Kwanty. Przywołano rajcę, który list odczytawszy oświadczył, że nieznany ofiarodawca skarb wszystek przeznacza na budowę kościoła i klasztoru oo. Bernardynów. Rzecz ciekawa, że na poparcie legendy w zakrystii klasztornej pokazują ową skrzynię, rzeczywiście bardzo starą (…)” / J. Czechowicz
Blaszany Kogucik
Według lubelskiej legendy kogut obracał się wtedy, kiedy przez bramę przechodziła cnotliwa niewiasta. Kiedy zauważono, że przestał się kręcić, mechanizm został poddany remontowi. Mimo tego kogut nadal się nie obraca. Ma to nie najlepiej świadczyć o cnotliwości lubelskich panien.