"Zapadł zmierzch. Za miastem było jeszcze dość jasno, ale w wąskich uliczkach i między wysokimi budynkami panował już mrok. W sklepach zapalano lampy naftowe i świece. Ulicami szli brodaci Żydzi w długich kapotach i butach z szerokimi cholewami, w drodze na wieczorne modły. Księżyc był na nowiu, księżyc miesiąca Siwan. Na ulicach stały wciąż kałuże, ślady wiosennego deszczu, choć cały dzień słońce mocno grzało. Tu i ówdzie ze ścieków wypływała cuchnąca woda; powietrzem niósł się zapach końskiego gnoju i krowiego łajna oraz świeżo udojonego mleka. Z kominów unosił się dym; gospodynie przygotowywały posiłek wieczorny: zupa z kaszą, duszone mięso z kaszą, grzyby z kaszą... Na świecie, wszędzie poza Lublinem, wrzało. Co dzień polskie gazety zamieszczały wiadomości o wojnie, rewolucji lub kryzysie. Wszędzie wypędzano Żydów ze wsi. Wielu emigrowało do Ameryki. Ale tu, w Lublinie, odczuwało się tylko stabilność z dawna istniejącej społeczności. Niektóre synagogi zbudowano jeszcze za czasów Chmielnickiego. Na cmentarzu leżeli rabini, jak również autorzy komentarzy, prawnicy i święci, a każdy miał własny nagrobek lub kapliczkę. Panowały tu dawne obyczaje: kobiety zajmowały się interesami, mężczyźni studiowali Torę.
Jasza zatrzymał się przy jednej z bóżnic i zajrzał do środka. Wierni recytowali wieczorne modlitwy. Jedni podnosili ręce, inni oczy ku niebu. Stał tam przez chwilę, po czym ruszył dalej. Latarnie uliczne paliły się, ale niewiele to pomagało. Ledwie rozpraszały mrok panujący pod nimi. Trudno było zrozumieć, po co otwarte są sklepy, skoro nie widziało się żadnych klientów. Sklepikarki, w chustkach na ogolonych głowach, siedziały cerując skarpetki swych mężów i synów lub szyjąc fartuszki i podkoszulki dla wnuków ".
/I. B. Singer, Sztukmistrz z Lublina/